JAKBY KTOŚ NIE ZAUWAŻYŁ - PRZEWIJAJCIE NA DÓŁ, POWINIEN TAM BYĆ ROZDZIAŁ 14!!
Madness
Gunsi siedzieli w garderobie, przygotowując się do koncertu. No... Znaczy, powinni się przygotowywać do koncertu, ale jak na razie trwała miedzy nimi zacięta kłótnia.
- No i co ja mam, kurwa mać, ubrać, skoro ten chuj wziął moją koszulkę?! - darł się Axl biegając po całym pokoju i oskarżając byle kogo, byle co. Tak po prostu miał. Wciąż ktoś musiał być winny. Nie ważne z jakiego powodu. Po prostu musiał być z kimś skłócony.
- Weź się, Rose, do cholery ogarnij. - powiedział Slash i szturchnął go w ramię.
- Ja ci nic skurwielu nie zabrałem! - wypierał się McKagan.
- Nie zabrałeś?! Myślisz, że jestem ślepy?! A ty się odpierdol, Hudson i nie wpierdalaj się, w nie swoje sprawy!!
- Ale to była moja koszulka! - kłócił się.
- Twoja?! TWOJA?! No chyba ci odjebało!
- Izzy... - powiedział Slash zwracając się do ustawiającego na stoliku kreskę białego proszku szatyna. - Widziałeś moja gitarę? Ale wiesz, nie tą, tylko tamtą drugą... - Już przestał zawracać sobie głowę chorymi problemami Rose'a.
- Ale, że tą? - zapytał Stradlin, nachylając się nad stołem.
- Nie, tą inną...
- Aha, tego Gibsona?
- No, ale nie tego, tylko tamtego.
- Aaaaaa... To zostawiłeś go w domu.
- Jak to?! - jęknął brunet wyrzucając ręce do góry. Niestety przypadkiem oberwał Axl, co jeszcze bardziej go zdenerwowało.
- Chcesz się bić?! - krzyknął odważnie wokalista.
- Ja?! - zapytał na wpół przerażony, na wpół oszołomiony całą sytuacją Saul.
- Tak, ty!
- Axl, cholera, weź się ogarnij. - jęknął znudzony Steven. I kiedy Rudy obrócił się do Popcorn'a, rzucając mu rozwścieczone spojrzenie i wysyczał lodowatym tonem "Coś ty powiedział?!", do garderoby zaglądnął jeden z technicznych.
- Chłopaki, za pięć minut wchodzicie! - poinformował i szybko się wycofał w obawie o swoje życie. Pięć minut minęło aż zbyt prędko. Axl zdążył objaśnić, że odchodzi z zespołu, tłumacząc, że z takimi dupkami, to on nie będzie grał! Po kilku podobnych szopkach zmuszeni byli wyjść na scenę.
- Pierdolę to wszytko i was wszystkich! - zbuntował się Rudy i wyszedł na scenę z nagim torsem. Widownia powitała ich wiwatami i piskami. Zaczęli grać. Po kawałkach, takich jak "Welcome To The Jungle", "You're Crazy" i obowiązkowym "Think About You" napięcie między członkami zespołu trochę opadło. Niestety nie na długo. "Out Ta Get Me" zaczęło się dość spokojnie. Axl śpiewał jak zawsze, Slash grał jak zawsze, Izzy uderzał w struny, trzymając w ręce papierosa, jak zawsze, Steven wybijał rytm, tak jak zawsze, Duff przechadzał się po scenie tak jak zawsze... nic nowego. Odwieczny (no może nie zupełnie) rytuał nie został zaburzony, dopóki nie zaczęła się solówka. W połowie popisu Hudson'a Axl postanowił przebiec się po scenie. Gotowy zaśpiewać w połowie solo "Lemme see ya cry" zaczął biec na drugi koniec sceny. Slash nadal, grał i grał... Rozpędził się i nagle o mały włos nie wywróciłby się na scenie. Zaplątał się w jeden z rozwiniętych kabli i ledwo utrzymał równowagę.
- NO CO JEST, KURWA??! - krzyknął Hudson odrywając gwałtownie ręce od trzymanej gitary, jakby nagle poparzyła go w palce, kiedy zorientował się, że Axl wyszarpnął z jego instrumentu kabel, którym był podłączony do głośnika. Znów rozpętało się piekło. Rose obraził się na resztę zespołu i objaśniając pozostałym, że on idzie do domu. W rezultacie Gunsi powlekli się za nim szurając nogami i nie biorąc udziału w planowanym wywiadzie.
***
Robert wpadł zaaferowany do pokoju. Wszyscy już na niego czekali. Siedzieli w jednym rządku, każdy na osobnym krześle. Jimmy palił papierosa, Bonzo założył nogę na nogę i patrzył przez uchylone okno, a John siedział z rękami skrzyżowanymi na piersi patrząc ze zdziwieniem na Plant'a. Wokalista kazał im przyjść "w celu omówienia pewnej ważnej sprawy", jak to ujął. Tak więc wszyscy grzecznie przyszli i zajęli miejsca. Czuli się trochę dziwnie siedząc na trzech krzesłach ustawionych na środku pokoju, w równym rządku.
- Witajcie kochani! - przywitał się blondyn. - Zaczniemy od sprawdzenia obecności. Proszę, mówcie "obecny" lub "nie obecny", dobrze? Miło, że się rozumiemy. - uśmiechnął się otwierając pognieciony zeszyt w czerwonej okładce. - Czytam po kolei. Bonham John?
- Obecny. - mruknął Bonzo.
- Jones John Paul?
- Obecny.
- Page Jimmy? - cisza. - Page Jimmy? - ponowił pytanie.
- Nie obecny. - mruknął gitarzysta. Plant spojrzał na niego groźnie.
- Pytam po raz ostatni: Page Jimmy?
- Obecny. - odpowiedział brunet.
- To świetnie, wszyscy są. - ucieszył się Robert. - Zapewne zastanawiacie się, dlaczego prosiłem żebyście...
- Kazałem... - rzucił Jimmy odwracając wzrok.
- PROSIŁEM żebyście przyszli. Ale tak na początek. Jeżeli ktoś chce coś powiedzieć podnosi rękę do góry, rozumiemy się? Jasne.- Zeppelini wymienili między sobą zdziwione spojrzenia. - Tak więc. Niedawno mięliśmy zrobić próbę, ale jak już wszyscy wiemy, nie udało nam się, bo KTOŚ nie przyszedł.
- I kto to mówi. - prychnął Page czując się (i w istocie będąc) oskarżonym.
- Dlatego też... - Plant kontynuował - ...postanowiłem zwołać to zebranie. Mam tutaj taką ładną tabelkę... - wyciągnął z torby kartkę z bloku A3 z rozrysowaną tabelą. - Objaśnię wam wszystko. - zaoferował - Tak więc tutaj na górze są rozpisane dni tygodnia. Poniedziałek, wtorek, środa, czwartek, piątek, sobota, niedziela. A tutaj, pionowo, są godziny. Od pierwszej w nocy do dwudziestej czwartej. Pewnie zastanawiacie się, po co to napisałem? A no po to, żebyśmy wybrali jeden dzień tygodnia i godzinę, kiedy będziemy regularnie spotykać się na próbach. - muzycy wymienili zaskoczone spojrzenia. Jimmy zgasił papierosa.
- Alee... - Jones uniósł jedną brew.
- Jeżeli chcesz coś powiedzieć - podnieś rękę. - Plant przerwał koledzy wypowiedź. John zrezygnował. - Ja osobiście proponuję spotkania w soboty. Co wy na to?
- Sobota to weekend. Odpada. - wypowiedział się Page.
- Nie możesz pracować w weekend? - zdziwił się Plant.
- Nie.
- To kiedy możesz? - zapytał sarkastycznie.
- Poniedziałek to początek tygodnia - jeszcze się nie rozkręcimy po wolnym. Wtorek. No już będzie lepiej, ale ciągle nie idealnie. Środa - środek tygodnia to będziemy zmęczeni pracą. - Bonham mruknął niemalże niesłyszalnie: "Ty i tak nie pracujesz." na co Page obrzucił go oburzonym spojrzeniem , które mówiło samo za siebie, że nie zgadza się z opinią kolegi - Czwartek to już będziemy bardzo wymęczeni i będziemy już tylko marzyć o weekendzie. Piątek to już jest prawie weekend, więc każdy chce tylko przeżyć te ostatnie kilka godzin w pracy. Sobota no to już mówiłem, a niedziela to jest dzień święty! - dokończył z powagą. Plant popatrzył na niego z niedowierzaniem.
- Mam rozumieć, że z całego naszego grona to TY jestes najbardziej zapracowany, tak? A po za tym nie podniosłeś ręki, więc...
- Uważaj, bo podniosę rękę, ale na ciebie! - krzyknął Jimmy wstając.
- A spróbuj tylko!
- A spróbuję! - Jones i Bonham zerwali się, jak na zawołanie i stanęli obok Page. Brunet zaczął się wyrywać z żądzą mordu wypisana na twarzy. Basista i perkusista próbowali go zatrzymać od ataku na Roberta, ale szlo im średnio. Wypuścili go i zamachnęli się, aby uderzyć go w twarz (Bonzo z prawej, John Paul z lewej). Wyszkolony już Jimmy zrobił szybki unik, w wyniku czego Bonham uderzył w twarz Jones'a, a Jones Bonham'a. Przełożyli dłonie na swoje rozpalone od bólu policzki i stali patrząc się zdezorientowani na siebie. Tymczasem Jimmy gonił po całym domu Plant'a, który krzycząc, że wyleje go z zespołu uciekał rzucając za siebie przeróżne przedmioty (lepiej nie wiedzieć jakie dokładnie...).
***
Duff przemierzał prerie na swojej białej klaczy. Letni wiatr rozwiewał mu włosy. Popołudniowe słońce grzało w jego kowbojski kapelusz. Kłusował spokojnie w stronę przytulnego lasku. Niebo było bezchmurne. W ciszy kłusował przez wysokie trawy. Wjechał do lasku i zatrzymał się na zacisznej polanie. Zsiadł z konia i usiadł pod drzewem. Podniósł wzrok i przyglądał się rozciągającemu nad nim bezkresnemu błękitowi. Zamknął oczy i rozkoszował się chwilą spokoju. Słońce zbliżało się coraz bardziej do horyzontu. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak szybko upłynął ten czas. Popatrzył jeszcze przez chwilę na zachód i wsiadł na swego rumaka. Ruszył z kopyta i zawrócił do domu. Po chwili na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy. Było już ciemno, a on nie musiał się nigdzie spieszyć i o nic martwić... Blondyn potrząsnął głową i zakończył wspominanie młodych lat w Seattle.
- To kto robi śniadanie?! - krzyknął rozwalając się na kanapie.
- Nie ja. - mruknął Slash wkładając głowę pod poduszkę. - Ale ta podłoga twarda, kurwa. - narzekał Mulat.
- No. - przytaknął mu McKagan.
- W życiu na niej nie spałeś, to się nie wypowiadaj. - odparł Hudson.
- Sssteevvveeen! - wrzasnął basista. - Zrób śniadanieee!- w odpowiedzi usłyszał: "Fuck you!". Adler zszedł po schodach.
- Ja pierdolę, a ten znowu lata po domu nago. - jęknął Saul.
- Jak nago? - zapytał Duff lustrując Popcorn'a wzrokiem. - Przecież nie ma tylko koszulki.
- Ano, co za różnica. W ogóle, Stevie, wziąłbyś kiedyś zgolił ten busz na klacie.
- Nie!
- Czemu? - zapytał obojętnie, tak naprawdę wcale nie ciekawy Duff. Po prostu chciał podtrzymać i tak bezsensowną rozmowę.
- Bo dzięki moim włosom czuję się bardziej męsko! - odparł twardo Steven unosząc pod brudek do góry. Slash już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale wtem zadzwonił telefon. Wolno podniósł się z ziemi i odebrał.
- Halo, tutaj Ekskluzywna Rezydencja Guns N' Roses, w czym mogę służyć? - zapytał rutynowo. Jego rozmówca wybuchnął śmiechem. Slash nie widział w tym nic zabawnego. Ustalili, że tak mają się przedstawiać to raz się zastosował do zasad. Chociaż lubił je łamać. I to bardzo.
- Rozumiem, że mam przyjemność z panem Hudson'em? - upewnił się mężczyzna.
- Joe! Jak miło, że dzwonisz! Tak, to ja. - rozpromienił się Saul.
- Hej. Pogralibyśmy coś na gitarach? Bądź za dziesięć minut. - dorzucił Perry nie czekając na odpowiedź. - Nie bierz nic, wszytko jest u mnie. Trafisz, nie? To czekam, pa. - i się rozłączył. Slash zarzucił na ramiona kurtkę i wyszedł żegnając się z chłopakami: "Nie czekajcie na mnie z obiadem". Duff i Steven spojrzeli na siebie zdziwieni.
***
Jimmy otworzył drzwi pewnym ruchem. Szybko przeszedł przez próg i skierował się w stronę swojej szafki, ale zatrzymał go Plant.
- Stój! - powiedział i zaczął go sprawdzać. - Musze sprawdzić, czy nie masz broni. - wytłumaczył. Page spojrzał pytająco na Bonham'a i Jones'a, ale oni tylko wzruszyli ramionami. Plant sprawdzał dokładnie wszystkie kieszenie Page'a. Zaczynając od tych na piersiach, poprzez te w bluzie i schodząc niżej. Kiedy Robert dotknął rekami ud Page'a brunet natychmiast zareagował.
- Przestań, bo mnie to podnieca. - powiedział i strzepnął ręce blondyna. - Nic nie mam. - burknął z oburzeniem patrząc wilkiem na wokalistę.
- Stój! - powiedział i zaczął go sprawdzać. - Musze sprawdzić, czy nie masz broni. - wytłumaczył. Page spojrzał pytająco na Bonham'a i Jones'a, ale oni tylko wzruszyli ramionami. Plant sprawdzał dokładnie wszystkie kieszenie Page'a. Zaczynając od tych na piersiach, poprzez te w bluzie i schodząc niżej. Kiedy Robert dotknął rekami ud Page'a brunet natychmiast zareagował.
- Przestań, bo mnie to podnieca. - powiedział i strzepnął ręce blondyna. - Nic nie mam. - burknął z oburzeniem patrząc wilkiem na wokalistę.
***
-
No to cześć, stary! - pożegnał się Joe i uścisnął dłoń Slash'a. Hudson z
uśmiecham wyszedł na chodnik. Po chwili lekka mżawka przerodziła się w
prawdziwą ulewę. Saul nie miał kaptura, ani tym bardziej parasola, więc
nic nie chroniło go przed deszczem. Pod wpływem wody jego loczki trochę
się wyprostowały. Z daleka można by go było wziąć za Perry'ego,
szczególnie, że właśnie wyszedł z jego domu. Szedł szybko, aby w jak
najkrótszym czasie znaleźć się w domu i nie włóczyć się po Los Angeles w
deszczu. Wszyscy ludzie pozamykali się w domach, chowając się przed
nawałnicą. Nagle usłyszał wystrzał pistoletu. Zatrzymał się w pół kroku
przestraszony i rozglądnął dookoła. Nagle krzyknał przeraźliwie widząc
coś strasznego...
- TY
SKURWIELU! NIE WSTYD CI, KUŹWA!!? JESZCZE CIĘ DOPADNĘ POPIERDOLEŃCU!
BĘDZIESZ ODKUPOWAŁ, CIULU!! - ryknął wściekły do uciekającego mężczyzny.
Spojrzał na płat skórzanej kurtki, w którym widniała dziura po strzale.
Jego ukochana kurtka... Wściekły ruszył z powrotem do Hellhouse
miotając z oczu błyskawice we wszystkich, którzy na niego spojrzeli (tj.
ciekawskie dzieci wyglądające przez okno i dociekliwe sąsiadki nie
mające ciekawszego zajęcia, niż podglądanie sąsiadów).
Tyle przekleństw.
OdpowiedzUsuńTyle bluzgów.
Tyle awantur.
Tyle problemów.
Na koncercie.
Tyle lenistwa.
Tyle macania.
W poszukiwaniu broni.
Tyle bólu.
Po uszkodzeniu ubioru.
Tyle dziur.
W kurtce.
TYLE ZA*EBISTOŚCI!
Za cały rozdział.
Ależ mnie kreatywność dopadła ;D
Dziękuję. :) Cieszę się!
UsuńHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAH
OdpowiedzUsuńHAHAHAHAHAHAHAAHAHAHAHAHAHHAHAAHAHAHAHHAAHAHHAHAHAHAAHAHAHAHAHAHHAHAHAHAHAHAAHHAAHAHAHAHAHAHAHAHAHAH
HAHAHAHAHAAHAH LEZĘ I NIE WSTAJE HAHAHHAAHHAHAHAHAHAAHHAHAHAHA
OSTATNIA AKCJA
HAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAAHAHAHAHHAHAHAHAHAHAHAHHAAHAHAHAHAHAHAH
ŚRODKOWA AKCJA
JAHAHAJAHAHAHAHAHAAHAHHAHAAHAHAHHAAHAHAHAHAHAHHAHAHAHAHAAHHAHAHA
PIERWSZA AKCJA
HAHAHHAHAHAHAHAAHAHAHHAHAHAHAHAHAHAHHAAHAHAHAHAAHAHAHAAHAHHAHAHAHA
O KURWA, NIE MOGE PRZESTAĆ SIĘ ŚMIAĆ
AHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHHAAHDWAEGHWEAHFHJRVCEWIUDIFJGVGCEWYD21EUIRKGMN FVHYEUIKRFVNVHRY
Ekskluzywna Rezydencja Guns N' Roses
HAJHEWGTNVWRDHEDOWKDEYT58LZXYT482SKQFTY543W238CNT48JSDT6EWDKO3E24RFEWJIY8GFEWCE36JHU87W6DTEJUOI987YKL;POIUTYRG CFVKIGRTGRHDKXCOD7TEGCXNJDKSD87456TGFDNCJKSWTYGRFCNXJUDIRTGFCNXSJKUDEFRGHVFNCSJDUEWDSHNJEURYGH
SORRY, ALE TAK MNIE ROZWALIŁAŚ, ŻE NIE MAM SIŁY NA KOMENTARZ, MUSZĘ SIĘ ŚMIAĆ!
Sukces! xD Uwielbiam takie komentarze! :P Śmiech to zdrowie!
Usuńu mnie rozdział 4!
OdpowiedzUsuńOuch, Joe! Hyhy, nawet nie wiesz jak się ucieszyłam, kiedy pojawił się chociaż na chwilę :D Fajnie, że się tak zakumplował za Slashem. Trzeba mieć dobre znajomości XD
OdpowiedzUsuńA tak ogólnie, to rozjebało mnie w tym rozdziale dosłownie wszystko hahaha XDDD
Najpierw Axl który rozpierdolił kabel, hahaha, no typowy Rudy, nasz kochany i spierdolony XD
Oprócz tego mój kochany duecik: Plant i Page! '- Przestań, bo mnie to podnieca.' XDDDDDDDDDDDDDD jebłam. Kocham Cię dziewczyno!
haha, i ten sen McKagana, no geniusz, no.
Ogólnie strasznie mi się podoba, serio.
Weny <3
Hugs, Rocky.
Aerosmith jeszcze się pojawi. ;) Ja też Cię kocham! :D Dzięki! ♥
UsuńCzy ty właśnie próbowałaś zabić Slasha? Uważaj, bo ja znajdę ciebie i zabije!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Ok, sorry już ochłonęłam.
OdpowiedzUsuń''Halo, tutaj Ekskluzywna Rezydencja Guns N' Roses, w czym mogę służyć? '' jebłam
''Kiedy Robert dotknął rekami ud Page'a brunet natychmiast zareagował.
- Przestań, bo mnie to podnieca. - powiedział i strzepnął ręce blondyna. - Nic nie mam. - burknął z oburzeniem patrząc wilkiem na wokalistę.'' jebłam po raz drugi
Jej! Joe! Jak ja się ciesze! Kończę ten bezsensowny i nic niewnoszący komentarz. Pa pa ;* Lily Adler-Morrison
PS. zmieniłam nazwę, dlatego Morrison
Nie, nie chciałam zabić Slash'a. :) Nawet mi to przez głowę nie przeszło! Wszystko się wyjaśni w przyszłości. XD Joe, jeszcze będzie, spokojnie! :*
UsuńAch, dobrze Morrisonie! ♥
Kochana, jesteś mistrzem, wiesz?
OdpowiedzUsuńMusiałam to powtórzyć.
Jesteś kreatywna.
Jesteś genialna.
Jesteś oryginalna.
Jesteś zabawna.
Jesteś sobą, kiedy to tworzysz.
To widać. Uwielbiam takie opowiadanka, gdzie widzę pracę autorki nad tekstem
Osobiście cholernie Cię szanuję mała, za to co robisz :)
Czekam na następny genialny rozdział ;**
Love,
Chelle
Nie wiem. ^^ Dziękuję! Tyle pochwał... Jeej! Rozdział się powoli tworzy. Mam nadzieję, że będzie równie dobry. ;)
UsuńPozdrawiam!!! :**