JEŚLI SKOPIUJESZ COŚ Z TEGO BLOGA, ABY CZERPAĆ WŁASNE KORZYŚCI - MOJE GLANY NIE WYTRZYMAJĄ!!!

OSTRZEŻENIE:

Czytanie bloga zagraża życiu lub zdrowiu (potwierdzono naukowo)!

poniedziałek, 27 lipca 2015

Rozdział 24

 

Kickstart my heart, Alice!



Od rana praca w Hellhousa trwała zawzięcie. Gunsi ustawiali instrumenty, zwijali rozpięte po podłodze tysiące kabli, które tylko czekały, aby zaatakować nogę jakiegoś nieuważnego przechodnia i powalić go na podłogę, a potem zwijać się ze śmiechu, kiedy już runie na nią całym swoim ciężarem. Próbowali jakoś ogarnąć ten bałagan, którego nikt nigdy nie ruszył, a który gromadził się tu odkąd się tylko wprowadzili (brzmi to poważnie, ale w zasadzie można powiedzieć "odkąd nie wnieśli tu swoich instrumentów, przerośniętego ego Axla i nie zaczęli urządzać tu co sobotę hard party"). Jak na razie porządki szły kiepsko. Głównym powodem była chyba powalona ściana, której pył zalegał na wszystkim w pobliżu. I nikt nie chciał się za nią zabrać... Steven szukał wszystkich bębnów z zestawu perkusyjnego. Axl próbował poukładać kasety porozkładane po całym pomieszczeniu. Chcieli się jakoś zaprezentować przed amerykańską gwiazdą rocka.  Duff obserwował te porządki (do których się włączał, żeby nie było, ale na tyle, aby się nie przemęczyć) z lekkim niezadowoleniem. Jasne, traktował poważnie zapowiadane spotkanie z Alice'm Cooperem, ale fakt, że przyjedzie tutaj tylko po odbiór jakiegoś paskudnego, śliskiego, niebezpiecznego węża... Mięli sprzątać i robić nie wiadomo co, żeby Alice sobie przyjechał z menadżer, wziął węża i odjechał? Przecież może tylko przyjść, wziąć gada i wsiąść z powrotem do limuzyny z przyciemnianymi szybami, a jego menadżer rzuci tylko kilka słów podziękowania i tyle. Nikt nie mówił, że Alice w ogóle musi na nich spojrzeć. Gdyby to zrobił to by już było fajnie. Z drugiej strony... może lepiej, żeby tego nie robił. Duff zapalił papierosa i spojrzał na sprzątających kolegów. Jeśli Axlowi coś strzeli i zacznie się zachowywać, jak to on czasem miał w zwyczaju to lepiej, żeby Alice na niego nie patrzył. Slash też może zrobić coś dziwnego. A jak powie, że nie odda tego węza, bo się przywiązał? Z nim nigdy nic nie wiadomo, a on jest jednak dziwny. I taki skryty za tymi lokami. Na niego Alice mógłby spojrzeć, ale lepiej, żeby się za długo nie przyglądał. Steven był radosnym, rozkapryszonym dzieckiem, które kradło dziewczyny. Nie, na niego Alice nie może spojrzeć. A w sumie na Izzy'ego... by raczej mógł. Chyba nie przyniósłby mu wstydu... Duff widział sytuację ze swojego punktu widzenia i (o dziwo!) myślał racjonalniej od pozostałych. Może McKagan był po prostu realistą, podczas gdy chłopcy dali się ponieść marzeniom...?
- Steven, podnieś to! - polecił Rose.
- Chwila... - mruknął Adler szukający czegoś pod stołem. Duff ograniczył swoją pracę do zrzucenia ze stołu na ziemię kilku pustych butelek i nie przeszkadzania innym.
- Duff, rusz się - Axl dyrygował pracą. Basista nie zareagował. Axla Rose'a się nie ignoruje.
- Duff, rusz się, bo jak nie to ja zaraz ruszę ciebie!!! - blondyn zmarszczył brwi, ale w ciągu dalszym nic nie odpowiedział. Rudy wbił w niego swoje mrożące alkohol w żyłach spojrzenie. Basista się powoli podniósł.
- Widzę, że sami sobie świetnie radzicie... Nie chcę wam przeszkadzać, więc może pójdę sobie...
- NIE DENERWUJ MNIE!
- Co za różnica czy będę cię denerwował czy nie denerwował tutaj, czy gdzieś... na przykład w Rainbow?
- Duff - powiedział Steven, dalej czołgając się pod stołem - wiesz jaka jest różnica między rumem, a rumakiem? - Axl popatrzył na Stevena zirytowany.
- Jaka? No, że rumak to koń, a rum to alko...
- Taka jak między koniem, a koniakiem! - Axl strzelił facepalma, a Duff się uśmiechnął. Slash przybił piątkę Popcornowi.
- Taa jees!


***


- UWAGA TAM NA DOLE!!!! - krzyknął Jimmy i wypchnął przez okno wypchaną, obitą skórą walizkę z wyszytym złotą nitką napisem "Robert Plant". W pokoju roiło się od baniek mydlanych. Chłopcy postanowili zainwestować w maszynę do baniek. Mięli niezły ubaw. Dlatego w całym domu było mnóstwo mydła i wody. Gunsi uznali to za jakiś dar od niebios: każdy mebel i przedmiot pokryty był idealnie okrągłym kółeczkiem wody z mydłem, które pozostawiała po sobie osiadła na czymkolwiek bańka. Traktowali to jako oczywistą zachętę do sprzątania. Ale w rzeczywistości nikomu się nie chciało. I nikt nie miał w tym wprawy. Jedyne co zrobili to pozwijanie kabli i uporządkowanie zestawu perkusyjnego Stevena. Wciąż wszędzie w kątach leżały zardzewiałe struny i kawałki szkła. Gunsi nosili glany, żeby jakoś chronić stopy przed tymi niebezpiecznymi śmieciami. Nikt się nie przejmował czy nadepnął na szkło czy kawałek przewróconej ściany. Zeppelini mięli trochę gorzej, bo oni nosili wypastowane skórzane buty na niskich lub wysokich obcasach (zależy gdzie się wybierali). John Paul i John Bonham za bardzo nie zwracali uwagi na podłoże, po którym stąpają. Plant czasem zakładał adidasy, więc raczej on też podchodził z lekceważeniem do niebezpieczeństw czyhających na jego stopy na podłodze. Jedynie Jimmy zawsze szedł na paluszkach, uważnie patrząc pod nogi. Wręcz SKANOWAŁ podłogę, aby uchronić swoje buty od zarysowania czy pobrudzenia. Nie mówiąc już o dziurach czy zadrapaniach. To samo dotyczyło mebli. W miarę bezpiecznie było na stole, który ostatnio stał się główną siedzibą obrad Led Zeppelin (co jakiś czas trzeba przecież wspólnie obgadać przyszłość zespołu). Kanapa również była w miarę nadająca się do swobodnego użytkowania. Pomijając wystające gdzie nie gdzie sprężyny i gąbczaste wnętrze była chyba najbardziej zadbanym meblem. Instrumenty były święte, a poza tym każdy właściciel dbał o swoje cudeńko. Najbardziej przekręceni na tym punkcie byli gitarzyści. Szczególnie Jimmy, chociaż odkąd mieszkali ze Slashem pod jednym dachem, Mulatowi też się udzielało. Mimo wszystko Gibson Hudsona nie stał jeszcze w gablocie, jak Gibson Page'a.
- Nie, dość! - wkurzył się Izzy. - Kurwa mać! Tego się nie da posprzątać! - powiedział i kopnął kolejną pustą butelkę, która rozbiła się o drzwi wejściowe - jeszcze więcej potłuczonego szkła... - Koniec.To nie ma sensu. Pora na plan B.
- Co? - Gunsi spojrzeli zdziwieni na Izzy'ego.
- No B. B jak Bon Jovi, Black Sabbath, Beatles...
- Okej, wiemy, litera b. Ale jaki plan?
- Idziemy na zakupy.
- Co? Izzy, zaraz tu będzie Alice Cooper, a ty chcesz iść na zakupy? Chcesz przegapić jego przyjazd?
- Nie, nie chcę, ale idziemy. Już. - Gunsi wzruszyli ramionami i poszli za Stradlinem. I tak nie mięli pojęcia co robić, a kiedy wreszcie znalazł się ktoś kto nareszcie postanowił jakoś ich ukierunkowac to nie mięli nic przeciwko. Rytmiczny miał pomysł, jak zaradzić bałaganowi, który (nie oszukujmy się) był nie do posprzątania. Kupili duży czerwony dywan z frędzlami, farby i duży brystol. Po namyśle zainwestowali jeszcze w drugi dywan, ale ten była czarno-czerwony. Po drodze wstąpili po jakiś alkohol i ciastka. Nie mięli pojęcia, czym mogliby poczęstować gościa (sam pomysł podsunął Steven, przypominając sobie, że kiedy chodził gdzieś z rodzicami w odwiedziny to zawsze dostawali jakieś ciastka albo lody). Wrócili do domu o wpół do dziesiątej (wstawanie rano było prawdziwym koszmarem dla Gunsów, ale nie chceli przespać przyjazdu Alice'a. Sprzątanie tego bałaganu nie miało sensu, więc Izzy postanowił go zwyczajnie ukryć. Kawałki rozbitej ściany przesunęli pod tą dziurę, gdzie stała. Górę gruzu przykryli dywanem z frędzlami. Próbowali ją jakoś ubić. Drugi dywan powiesili przy samym suficie, chcąc w ten sposób zakryć pustkę po brakującej ścianie. Następnie wspólnymi siłami narysowali na brystolu ogromne logo "Guns N' Roses", które przywiesili na tle dywanu przyczepionego do sufitu. Nie było źle. Znaczy, mogło być lepiej. 
- Kurwa! - krzyknął Izzy i zasłonił twarz dłońmi.
- Co? Mogło być gorzej... - powiedział Axl przechylając lekko głowę na bok.
- Nie o to chodzi. Czemu to jest "Guns N' Roses"?!
- Noo... Bo to nasz zespół, który, przypominam ci, już za kilka miesięcy będzie sławny na całym świecie. Pamiętasz, że wydajemy płytę i...
- Tak, pamiętam! No bez przesady! Chodzi mi o to, że to powinno być pieprzone "Alice Cooper"! - Gunsi spojrzeli na logo swojego zespołu i zrzedły im miny. No tak. Stradlin miał rację. 
- To zróbmy dwa i tyle! - rzucił Duff. Muzycy spojrzeli na wykorzystany brystol i farby.  
- Nie ma na czym... - jęknął Slash, któremu zależało, żeby wszystko było perfekcyjne. 
- Jak to nie? Nie ma papieru i chuj - rozweselił się Adler. - Ale mamy jeszcze trzy puste ściany. Znaczy... ta oblana Johny'm Walkerem odpada, bo jest święta... - Gunsi ze swoimi skromnymi funduszami normalnie nie pili Johny'ego Walkera, więc mieć ją rozpryskaną na ścianie traktowali jak niezwykły dar wprost z piekła. Teraz chłopcy uśmiechnęli się zadowoleni i chwycili farby.
- Namalujmy na tej, którą widać od razu, jak się otworzy drzwi! - zaproponował Slash.
- Nie! Na największej! - doradził Duff.
- Tak, na największej, bo jest od boku. Jak wejdzie to dopiero po chwili zobaczy. Będzie lepszy efekt zaskoczenia! - zauważył Axl.
- Dobra - zgodzili się wszyscy. Oprócz gigantycznego napisu na ścianie ktoś napisał jeszcze na drzwiach wejściowych "Alice Cooper witamy!". 
- Włączymy coś? - spytał Steven przeglądając ustawione kasety (haha! Gunsi inaczej rozumieli słowo "ustawione") . Chłopcy wzruszyli ramionami. Adler też. Jak nie, to nie. Co się będzie prosił.

Pół godziny później

Slash malował paznokcie na niebiesko, a Popcorn mu się przyglądał. Oba węże wiły się na podłodze, co chwilę coś przyduszając. Duff siedział na parapecie otwartego okna, a Izzy z Axlem wypoczywali. Pies Izzy'ego był gdzieś na piętrze. Hudson skończył już lewą rękę i zaczynał prawą. Adler parzył z rozbawieniem na kolegę.
- Slash, kocham cię. - wyznał z uśmiechem. 
- No... Fajnie. Ja też cię kocham, stary.
- Nie, JA cię kocham.
- Ja też cię kocham.
- O stary, kocham cię! Kocham cię! - Steven stanął za Slashem i poklepał go po ramieniu.
- PRZYJECHAAAAŁŁ!! - krzyknął Izzy i poderwał się z gruzu przykrytego dywanem. Stradlin i Axl rzucili się do drzwi. W tym samym momencie chwycili za klamkę. Rose spojrzał groźnie w oczy rytmicznego. Szatyn nie zamrugał i tak samo wpatrzył się w niebieskie oczy Axl'a. A właściwie w niebieskie szkła kontaktowe Axl'a. Zaczęli się siłować. Izzy próbował odepchnąć Rose'a od drzwi, aby to on mógł otworzyć Alice'owi. Rudy Nie puszczał klamki. Nagle zauważyli z zaskoczeniem, że trzymają drzwi, które wyjęli z zawiasów... Natychmiast jako tako włożyli je z powrotem i otwarli na oścież.
- Żeby mi się nikt nie ważył zbliżyć! - syknął Stradlin kiwając głową w stronę drzwi. Gunsi wyszli przez próg. Biała limuzyna z przyciemnianymi szybami zatrzymała się przed Hellhouse. Biała? Czemu nie czarna? Dziwne... Otwarły się drzwi z przodu i wysiadł z nich mężczyzna w czarnej bluzie, okrągłych okularach, z kręconymi czarnymi włosami i wąsami. Zmierzył Gunsów badawczym spojrzeniem i otworzył drzwi pasażera. Najpierw z ciemnego wnętrza limuzyny wyłoniła się stopa obuta w kowbojkę na obcasie. A potem ze środka wygramoliła się reszta Alice'a Coopera. Ostrożnie się wyprostował, uważając, aby nie rąbnąć głową w dach samochodu. Jego menadżer powiedział coś kierowcy, a Alice spojrzał na Gunsów wzrokiem mordercy-psychopaty, a potem się roześmiał.
- Uwielbiam to robić. -  Podszedł do muzyków.
- Cześć, ja jestem Steven Adler! - powiedział Popcorn i potrząsnął dłonią  Alice'a.
- Izzy.
- Slash.
- Axl.
- Duff.
- Miło was poznać chłopaki - powiedział wesoło Alice. Shep Gordon stanął za swoją gwiazdą. Wymienił uścisk dłoni z każdym po kolei.   
- Nam też... - rozczulił się Adler. 
- Wejdźmy do środka... - zaproponował Slash.
- Dobra, dajcie Jamesa i pojedziemy do mnie do hotelu - Gunsi wytrzeszczyli oczy. - Pokażecie mi co potraficie, zespole Guns N' Roses. No, dawajcie go tutaj. A wiecie co? W sumie to przydałby mi się jakiś dobry support... Dacie mi jeszcze jedną przysługę, oprócz opieki nad Jamesem, przez te kilka dni? - Gunsi wytrzeszczyli oczy i patrzyli na niego zszokowani.
- Zostać suppportem Alice'a Coopera? - wyszeptał Izzy. A potem Gunsi padli na kolana.
- We're not whorty! We're not whorty! We're not whorty!  - Alice wyciągnął dłoń z pierścieniem, pozwalając Gunsom ucałować jego sygnet.

Sorry, musiałam. XD Nie mówcie, że się tego nie spodziewaliście... To się musiało skończyć na "We're not whorty!" To chyba jasne! 
Nabraliście się? Zaczynamy prawdziwą wersję wydarzeń od słów Slasha. Tzn. tutaj:

 - Wejdźmy do środka... - zaproponował Slash. Alice rzucił okiem na powitalny napis na drzwiach. Weszli wszyscy, oprócz Izzy'ego i Stevena. Adler chciał zamknąć drzwi, ale Izzy zmroził go spojrzeniem. Steven uniósł dłonie i powiedział bezgłośnie "Okej". Slash podszedł do pudełka, w którym były węże. Powoli wyjął węża smugowego. Wziął go na ręce i wyprostował się. Pogłaskał go po trójkątnej głowie. Alice wyciągnął ręce. Hudson nadal trzymał węża w objęciach. Axl zorientował się o co chodzi.
- Ssslash! - syknął i pokazał głową na Coopera. Mulat popatrzył na Alice'a, na węża i na Axl'a. Alice chyba w ogóle nie zauważył niczego dziwnego w zachowaniu Saula. Gitarzysta bez przekonania, baardzo woolnoo, przekazał gada właścicielowi.
- Idź, kochanie... - powiedział cicho Slash, a wszyscy Gunsi pokazali mu kciuk uniesiony w górę. Shep Gordon, widząc to kątem oka spojrzał na Gunsów zaskoczony.
- James - sprostował  wokalista.
- Czemu James? - spytał Steven.
- James Bond. Kocham Jamesa Bonda! A ten wąż idealnie pasował do tego imienia! - zaśmiał się.
- Too... Może się czegoś napijemy? - zaproponował Duff, patrząc na skrzynkę Jack'a Danielsa, stojącą pod ściną.
- Alice zmierzył wzrokiem skrzynkę i potrząsnął głową.  
- Przepraszam chłopaki, ale nie piję alkoholu już od 10 lat... - uśmiechnął się. Gunsi wyglądali jak spoliczkowani.  - Wszystko w porządku, wy się nie krepujcie. Mogę do towarzystwa wypić z wami Colę. - Steven dalej nie wierzył. Serio...? Alice Cooper nie pije alkoholu...? Wyjął z lodówki szklaną butelkę Coli i postawił na stole. Alice owinął węża wokół ramion, tak, aby mieć wolne ręce i bez przeszkód głaskać jego pysk. Usiedli do stołu. Shep także odmówił alkoholu, ze względu na Alice'a. Gdyby wszyscy byli pijani, a on jeden nie, to nie  wiadomo jak by się to skończyło. Prawdopodobnie Alice też by się skusił i cały ich dziesięcioletni wysiłek poszedł by na marne.
- Powiem wam, że byłem zszokowany, kiedy James uciekł. I to w taki nietypowy sposób. Serio, nigdy nie sądziłem, że węże są takie mądre. Zawsze zaskakuje mnie inteligencja moich pupilków... - Duff się skrzywił. - Ale najważniejsze, że James jest cały i zdrowy. No i ze mną. Dzięki, że się nim opiekowaliście. Mogę coś dla was zrobić w zamian? Pomóc wam w czymś? 
- Och... - wyrwało się Slashowi.  Gunsi popatrzyli na siebie. Co mięli odpowiedzieć. Nastała krępująca cisza.
- Może... Może wspólna piosenka? - mruknął cicho Izzy. Alice chwilę pomyślał i pokiwał w zadumie głową. 
- Taaak... To niezły pomysł. Potem o tym pogadamy dokładniej, dobra? A może macie jakieś pytania? Jesteście początkującym zespołem. Może potrzebujecie jakiejś porady? Co w ogóle gracie? Coś w stylu Stonesów czy bardziej Def Leppard? Czy coś zupełnie innego?
- Gramy hard rock - powiedział Axl. - Lubimy AC/DC, Metallikę, Thin Lizzy, Mötley Crüe, Led Zeppelin, Queen, Aerosmith, Alice'a Coopera, Kiss... Coś w tym stylu.
- Fajnie.
- Czemu przyjechałeś białą limuzyną - spytał Steven. - Czemu nie czarną?
- Och - Alice wyszczerzył swoje prościutkie białe ząbki - specjalnie! Widzicie, kiedy zaczynałem z zespołem nazwaliśmy się Alice Cooper. Jak to brzmi? Jak ludzie usłyszeli takie nazwisko to wszyscy spodziewali się zobaczyć jakąś blond dziewczynę śpiewającej przejmujące piosenki o miłości. A tym co zobaczyli... byłem JA!  Widzicie, to świetne zaskoczenie. Kto by się spodziewał, że pod nazwą "Alice Cooper" kryje się banda długowłosych facetów z Phoenix z tak wyimaginowanym show scenicznym! Pomyśl, od muzyków rockowych wszyscy oczekują, że będą chodzić na czarno, mieszkać w domu pomalowanym na czarno, gdzie zawsze są zasłonięte okna... Tak, wiem, to trochę moja zasługa... - przyznał z uśmiechem. - No i kiedy podjeżdża biała limuzyna, nikt raczej nie przewiduje, że wewnątrz siedzi Alice Cooper.
- Czemu mówisz, jakby Alice Cooper to był ktoś inny? Przecież to ty, Alice! - zauważył Slash. Zmarszczył brwi.
- Ha! No widzisz niezupełnie. Wiesz, urodziłem się jako Vincent Furnier. Wszyscy wołali na mnie "Vince". A potem, kiedy zaczęliśmy występować nagle wszyscy zaczęli mnie nazywać "Alice". Nie mogłem tego zrozumieć i zawsze było: >Alice?<  >Co, że ja?< Więc zostałem Alicem. Ale, widzisz, patrzyłem na moich idoli i wszyscy umierali, jeden po drugim. Wszyscy zachowywali się na scenie tak jak na co dzień. I wszyscy byli martwi! Jim Morrison to była ta sama osoba na scenie, jak i w życiu prywatnym. Pomyślałem, że nie chcę tak skończyć. Czemu muszę na scenie i na co dzień być tą samą osobą? Nie chciałem tego. Dlatego powstał Alice. On żyje tylko kiedy kurtyna podnosi się, do momentu, kiedy opada. Ja tylko go gram na koncertach. Nie wiem, gdzie on może być teraz, co robi, ile ma lat. On nie istnieje. Nie żyje. Jest tylko wymyśloną postacią!
- Ciekawe... - potem Slash opowiedział Alice'owi o swoim wężu, porozmawiali o innych wężach, wymienili się zaskakującymi historyjkami o pupilach...
-To zagracie mi coś? - spytał Alice. Najwyraźniej mu się wcale nie spieszyło. Założył nogę na nogę. Gunsi wymienili zakłopotane spojrzenia. Co niby mięli zagrać Alice'owi?
- Paradise City? - szepnął nieśmiało Izzy. Axl przytaknął. Wstali od stołu. Stanęli na tle swojego logo. Założyli gitary, dostroili się, podłączyli do głośników. Steven usiadł za perkusją. Axl przyciągnął z kąta mikrofon na statywie. Duff odliczył.
- 1... 2... 3... 1-2-3-4! - Slash zaczął grać. Po chwili dołączył do niego Adler. Axl zaśpiewał początek i włączyły się gitary Izzy'ego i Duffa. Alice patrzył z zaciekawieniem. Axl zagwizdał. 

- Just a' urchin livin' under the street
c'mon
I'm a hard case that's tough to beat
I'm your charity case
So buy me somethin' to eat
I'll pay you at another time
Take it to the end of the line

Ragz to richez or so they say
You gotta - keep pushin' for the fortune and fame
You know it
It's all a gamble
When it's just a game
You treat it like a capital crime
Everybody's doin' their time...


Alice pokiwał głową. Trzeba przyznać, że tekst był dobry. Zastanawiał się skąd pomysł na taki.

- Take me down
To the Paradise City
Where the grass is green
And the girls are pretty
Oh, won't you please take me home
Yeah yeah

 

Alice uśmiechnął się pokręcił głową. No nieźle. Podobała mu się energia chłopaków. Slash stał opierając ciężar ciała na lewej nodze, nachylając się do przodu, prawą nogę lekko zgiął w kolanie. Potrząsał głową do rytmu. Izzy kołysał się do muzyki. Stał obok Axl'a, aby w refrenie dołączyć do niego ze swoim głosem. Duff tupał do rytmu i poruszał gitarą. Steven szczerzył się waląc energicznie w bębny. Energia biła od Gunsów. Wydawało się, że temperatura wewnątrz podniosła się o kilka stopni. Axl skakał i wykręcał się we wszystkie strony. Trzepał włosami, potem znowu je odgarniał z oczu i znowu trzepał... Chłopcy powtórzyli refren i zaczęli kolejną zwrotkę. Alice potrząsał stopą. Gunsi po prostu eksplodowali. Gitarzyści szarpali ze złością struny, Steven chcąc się do nich dostosować jeszcze mocniej uderzał pałeczkami. Zacisnął na nich dłonie, że aż pobielały mu knykcie. Ale dalej szeroko się uśmiechał. 

- Take me down
To the Paradise City
Where the grass is green
And the girls are pretty
Oh, won't you please take me home
Yeah

I wanna go
I wanna know
Oh, won't you please take me home
Baby 


Gunsi skończyli grać. Axl podskoczył na końcu. Chłopcy teatralnie zakończyli.
- To było świetne, chłopaki! - powiedział  Alice niespodziewanie wstając. Jamesowi chyba się to nie spodobało bo zasyczał i zaczął wyrywać się szatynowi. - Naprawdę fantastyczne! - chwalił Alice i kiwał z uznaniem głową. - Jaki tytuł i skąd pomysł?
- To było "Paradise City" - wyjaśnił Izzy. 
- Byliśmy na takiej jakby trasie - zaczął Duff - ale nie mięliśmy żadnej płyty, którą promowaliśmy. Ta trasa była straszna. To było piekło! Marzyliśmy tylko o powrocie. Pewnego razu samochód, którym jechaliśmy zepsuł się gdzieś na jakimś pustkowiu. A instrumenty były w innym, który pojechał wcześniej na miejsce koncertu. Było strasznie gorąco, a my mięliśmy na sobie czarną skórę... Marzyliśmy tylko, żeby to się już skończyło i żebyśmy wracali do Los Angeles. To było po prostu piekło.
- Macie jeszcze jakiś piosenki w tym stylu?
- Mamy. Za miesiąc wydajemy płytę*- powiedział Axl.
- Wydajecie płytę? A trasa?
- Tak, będzie trasa. Już niedługo. - Alice klasnął w dłonie i poprawił na ramieniu cielsko węża, który z coraz większą zawziętością próbował uciec. 
- Doskonale! Widzicie, ja też jestem w trasie. Co powiecie na zostanie moim supportem na kilku koncertach? 
- O kurwa... - powiedział Izzy. Opadła mu szczęka.
- To dla nas zaszczyt! - powiedział z uznaniem Slash. - Nie wierzę!
- To uwierz - powiedział Alice i poklepał go po ramieniu. - Shep pogada z waszym menadżerem za jakiś czas i wszystko dokładnie ustalimy, dobra?
- Jasne!
- Ale podajcie mu numer. Albo chociaż powiedzcie dla jakiej wytwórni nagrywacie.
- Geffen Records.
- Shep, zapisz. Świetnie. 
- Alice, chyba pora się zbierać - powiedział mężczyzna, wkładając zgiętą karteczkę do wewnętrznej kieszeni kurtki skórzanej. Popatrzył na zegarek.
- Tak, nie mogę się doczekać waszej płyty. Zrobicie karierę... - Alice wymienił ze wszystkimi uścisk dłoni. - A! Piosenka. To też ustalą telefonicznie menadżerowie i spotkamy się kiedyś w studiu. Ustalimy pasujący wszystkim termin. Ale już czuję, że miło będzie się nam komponowało. Do zobaczenia - Alice uśmiechnął się i wyszedł z domu. Rzucił jeszcze raz szybkie spojrzenie na napis na drzwiach. Shep Gordon również uścisnął chłopakom dłonie i wyszedł. Wsiedli do limuzyny i odjechali. Gunsi stali przed drzwiami i patrzyli na oddalający się samochód.
- Czy on powiedział, że nagramy z nim piosenkę i będziemy jego supportem na trasie? - spytał Steven, kiedy limuzyna zniknęła im z pola widzenia. Gusni zaczęli skakać i wrzeszczeć na cały głos. Ludzie przechodzący ulicą odwracali się za nimi. Skąd ta radość?
________________________________________________________________
* "Za miesiąc wydajemy płytę" - wtedy Gunsi nie wiedzieli, że przez problemy z okładką płyta ukaże się dopiero jeszcze miesiąc później.

Wypowiedzi Alice'a to prawdziwe informacje, zaczerpnięte z jego wywiadów, autobiografii i biografii zespołu Alice Cooper. Oprócz imienia węża. Znaczy, nie wiem czy miał jakiegoś Jamesa. XD Może miał.

piątek, 24 lipca 2015

Jestem zaniepokojona...

 Hej!
Popatrzcie na to:

     I na to:



No i właśnie dlatego jestem zaniepokojona. Mam 13 obserwatorów, a dziennie co najwyżej 3 wyświetlenia? Hej, jesteście tu jeszcze?
Nie chcę przez to powiedzieć, że przestanę pisać, gdybym nawet pisała to dla 2 osób. Skoro Wam się to podoba to dokończę opowiadanie.
Ale sami wiecie, że miło jest pisać, kiedy kilka osób to czyta.
Dlatego pytam, co się stało z moimi czytelnikami? Jesteście tu jeszcze? Dajcie jakiś znak, a nie znikajcie nagle! Pliss!!

~ Roxy