JEŚLI SKOPIUJESZ COŚ Z TEGO BLOGA, ABY CZERPAĆ WŁASNE KORZYŚCI - MOJE GLANY NIE WYTRZYMAJĄ!!!

OSTRZEŻENIE:

Czytanie bloga zagraża życiu lub zdrowiu (potwierdzono naukowo)!

niedziela, 15 lutego 2015

Rozdział 20

Paradise City

Rajskie miasto


Jimmy Page, John Paul Jones i John Bonham weszli do jednego z tych wysokich, szklanych wieżowców, od których aż roi się w Los Angeles. Z tego, co się zorientowali Zeppelini na którymś piętrze była tutaj redakcja jednej z najpopularniejszych gazet w L. A. Oczywiście o wiele bardziej woleliby kontaktować z jakimiś brytyjskimi pismami, jak na przykład "News of the World", gdzie zawsze były najciekawsze informacje i przynajmniej mieli pewność, że jest to gazeta popularna i dotrze do wielu ludzi. Ale cóż poradzić? Musieli znaleźć jakieś hollywoodzkie wydawnictwo. Woleli rozmawiać bezpośrednio, niż pisać listy do redakcji na innym kontynencie. Po za tym stwierdzili, że tak pilna sprawa nie może czekać. Zresztą, trzeba było działać szybko, żeby Plant się nie domyślił. Tak więc Zeppelini wymknęli się z domu (nie żeby było to jakieś specjalnie trudne, ale nadaje akcji tajemniczości) i spieszyli teraz na szczyt wieżowca zaopatrzeni w brązową, skórzaną aktówkę. Jimmy miał na sobie ciemno czerwony płaszcz, który powiewał za nim podczas szybkiego marszu. Muzycy zatrzymali się za progiem.
- Okej, ja mówię - zadecydował Page.
- A czemu niby ty? - spytał Bonzo.
- Bo ja mam dar przekonywania i jestem czarujący - podszedł do biurka, za którym siedziała jakaś sekretarka. "Niektórym, to jednak trwała nie pasuje" - pomyślał Jimmy i uśmiechnął się przesłodko.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry - odpowiedziała sekretarka odstawiając kubek z kawą - "gdyby to była Anglia miałby herbatę..." - przemknęło przez myśl Page'owi i zatęsknił za Londynem. Przypomniały mu się kominki, ludzie w garniturach, herbata. Ale nie po to szedł pół miasta, żeby się rozczulać i wspominać rodzinne strony w towarzystwie jakiejś wytapirowanej sekretarki! W zasadzie to z Hellhouse wcale nie było tak daleko do tego wieżowca, ale Zeppelini... powiedzmy, że jeszcze nie byli po prostu za bardzo obeznani w tych stronach.
- Na którym piętrze znajduje się redakcja "Los Angeles Times"? - zapytał. Sekretarka zmierzyła go zaskoczonym spojrzeniem. Gdyby wiedziała, że ma przyjemność z gitarzystą Led Zeppelin (gdyby jej to w ogóle coś mówiło) to nie zatrzymywałaby "tych dziwnych panów". Jimmy spostrzegł jej spojrzenie.
- My w sprawie interesów - dodał i spoważniał - Tak więc, na którym piętrze?
- Dziewiątym - odpowiedziała niechętnie dziewczyna.
- Dziękuję - Zeppelini wpakowali się do windy. Jimmy już chciał nacisnąć guzik "9", kiedy czyjaś ręka go uprzedziła. No prawie, bo Page nigdy nie poddaje się bez walki! Uderzył dłoń. Dłoń złapała go za przegub i wyciągnęła własny palec. Jimmy wykorzystał cały swój spryt i wysunął swój palec, ha! A jako gitarzysta miał szczupły, zwinny i przede wszystkim dłuższy palec od Dłoni. Uprzedził przeciwnika i wcisnął guzik. Obrócił się ze ściągniętymi brwiami i spojrzał na Bonhama, który obrażony wyszarpnął z jego uścisku swoją rękę. Sekretarka obserwowała ich ze zdziwieniem. Drzwi windy zamknęły się i pojechali w górę.
- Dar przekonywania... - mruknął Jones z szelmowskim uśmieszkiem. Jimmy i Bonzo byli obrażeni - No weźcie! Mamy robić interesy, tak? - cisza. - No chociaż na czas tej rozmowy dajcie spokój! Jak mają nas traktować poważnie, kiedy nasz zespół jest pokłócony!
- John! Tu nie chodzi o to, żeby nas traktowali poważnie, tylko żeby to po prostu wydrukowali! - odezwał się Jimmy.
- No właśnie! Czyli nie muszę się z nim godzić! - i chłopcy obrócili się do siebie plecami wpatrując się w ściany windy przed sobą. Jones strzeli facepalm'a. W końcu widna zatrzymała się z dźwiękiem dzwoneczka. Drzwi się rozsunęły. Zeppelini wysiedli. Zobaczyli przestonną salę, w której były poustawiane biurka. Wszędzie ktoś coś pisał na komputerze. Gdzieś indziej drukowane były najświeższe wydania. Przed nimi stało biurko, a na nim tabliczka z napisem "REDAKCJA L. A. TIMES".
- Wiesz co, Jimmy, tym razem ja będę mówił - powiedział Jones i wziął od gitarzysty aktówkę. Podszedł do biurka, za nim stanęli obrażeni chłopcy. Jones zsunął niżej okulary i nachyli się do dziewczyny za biurkiem. Ta wyglądała bardzo elegancko, w odróżnieniu do tej, na parterze. Luźna koszula John'a zwisała odsłaniając jego nagą klatkę piersiową. Łańcuszek z drewnianymi koralikami dotknął blatu.
- Dzień dobry - dziewczyna spojrzała na niego przez szkła okularów.
- W czym mogę panu pomóc? - spytała przekręcając w placach długopis.
- Mamy świetną ofertę dla waszej gazety - to mówiąc Jones skierował wzrok na skórzaną aktówkę. Złapał palcami pozłacaną klamrę i rzucił dziewczynie pytające spojrzenie. Ona uśmiechnęła się i uniosła brew. Potem również nachyliła się do Jones'a.
- Niestety to nie ode mnie zależy. Możecie swoją ofertę przedstawić naczelnemu... yyy... naczelnej redaktorce.
- Aham. A gdzie ona jest?
- W tamtym biurze - powiedziała i wskazała na drzwi z jasnego drewna na drugim końcu sali.
- Dziękuję - Jones uśmiechnął się i wyprostował, łapiąc oburącz aktówkę.
- Natomiast ty - odezwała się dziewczyna - możesz mi pokazać co masz do zaoferowania dzisiaj o siedemnastej w Clubie Tropicana - i uśmiechnęła się do John'a, przygryzając dolną wargę. John odwzajemnił uśmiech. Zeppelini skierowali się do drzwi redaktora naczelnego, czy raczej redaktorki.
- John! - powiedział Jimmy - Mieliśmy robić interesy, a nie umawiać się na randki! - wypalił wzburzony.
- No właśnie! Stary, co ci odbiło?! - dodał Bonham, który dopędził chłopaków, ponieważ chwilowo zatrzymała go jakaś stojąca mu na drodze szafka.
- Weźcie dajcie mi spokój i się odczepcie! Załatwimy interesy i zyskamy, yhy... ZYSKAM partnerkę.
- Przecież, chłopie, jesteś żonaty! - przypomniał mu Jimmy.
- Hej! A ty i Ewa to co?
- My jesteśmy przyjaciółmi!
- Dobra, dajcie spokój - Jones zapukał.
- Proszę - odpowiedział kobiecy głos. Zeppelini weszli do środka. Redaktorka zmierzyła ich zaskoczonym spojrzeniem.
- Dzień dobry - przywitał się Jones.
- Dzień dobry - Zeppelini podeszli do biurka i usiedli na krzesłach.
- Skierowano nas do... pani, ponieważ mamy, jak sądzę, ciekawą ofertę dla tej właśnie gazety.
- Przepraszam bardzo, ale to jest poważna gazeta i nie zajmujemy się drukowaniem w gazetach problemów prostych ludzi. Zajmujemy się poważnymi tematami, które interesują ludzi. Nie wiem, czego panowie tutaj szukają. Jeśli jest to mało ważna oferta, to muszą panowie wiedzieć, że u nas nigdy nie ma czasu na wytchnienie i jest c o  r o b i ć - zakończyła chłodno. Zmierzyła wzrokiem Zeppelinów. Jones natomiast nie stracił pewności siebie i już zdążył opracować taktykę, jak rozmawiać z redaktorką, tak aby przyjęła ich propozycję. Mieli przecież silne argumenty. Jones zdjął okulary i zawiesił na dekolcie koszuli.
- Yhy. Chyba się nie zrozumieliśmy - dodał z uśmiechem. - Ach, gdzie moje maniery. Nie przedstawiłem się. Ja jestem John Paul Jones, to jest Jimmy Page, a to John Bonham. Jesteśmy muzykami najlepszego i najpopularniejszego heavy metalowego  zespołu na świecie - Led Zeppelin. Mieszkamy w Londynie, ale akurat tak wypadło, że dziś jesteśmy tutaj, w Los Angeles - redaktorka była trochę zbita z tropu i milczała, więc John kontynuował, dalej z tym samym uśmieszkiem, wyrażającym politowanie.
- Szukaliśmy popularnej gazety, na naszym poziomie, która doceni nasze materiały i, z którą moglibyśmy przez ten pewien czas współpracować. Muszę jednak przyznać, że widocznie źle wybraliśmy z kolegami. Cóż, koledzy, chodźmy do innego biura, które nas doceni - Zeppelini wstali i powoli wyszli. Zaczęli spokojnie kierować się do windy.
- John! - żachnął się Jimmy. - Gdzie ty chcesz iść?! - szeptał zdenerwowany. - Wiesz, że to najlepsza gazeta!
- Jimmy, uspokój się - Page i Bonham nie wiedzieli o co chodzi. Dreptali za basistą udając poważnych biznesmanów, na których odrzucenie oferty przez jedną gazetę nie robi żadnego wrażenia. Czymże była dla nich taka gazeta? Tylko jedną z wielu pozycji na liście! Już prawie doszli do biurka, w którym siedziała wieczorna partnerka Jones'a, kiedy zatrzymała ich jakaś inna dziewczyna.
- Panowie, redaktor naczelna prosi was do swojego biura.
- Och, doprawdy? - zapytał John i uśmiechnął się z satysfakcją. - Nie wiem czy ma to sens, naprawdę, przekaż szefowej, że nie mamy czasu na wytchnienie i jest c o  r o b i ć. Jedziemy windą na dół - dziewczyna odbiegła.
- Noo, stary - Jimmy pokręcił z uznaniem głową. - Nie łatwo cię wyrollować*. Moje gratulacje - Zeppelini skierowali się do windy. W końcu zatrzymali się przed nią i Jones (ku oburzeniu Bonhmam'a i Page'a) wcisnął guzik. Biurko za nimi było chwilowo puste. W końcu winda się pojawiła. Już mięli do niej wchodzić, kiedy dopędziła ich dziewczyna posłana od naczelnej redaktorki.
- Pani redaktor bardzo prosi panów o przyjście do swojego biura i przeprasza, za niekulturalne potraktowanie.
- Achhh... - mruknął Bonzo, patrząc na zegarek. Cóż, chyba spotkanie z ministrem będzie musiało troszkę poczekać. Myślę, że zrozumie - chłopcy uśmiechnęli się i wrócili do biura. Na ich widok redaktorka wstała i uścisnęła z każdym po kolei rękę.
- Więc, jaką to macie ofertę? - wszyscy usiedli, a John powoli wyjął z aktówki dwa zdjęcia. Sam fakt, że były kolorowe już o czymś świadczył (w czasach Led Zeppelin kolorowe fotografie były bardzo drogie, you know <przyp. aut.>).
- Jak już panią uprzedziłem jesteśmy muzykami. Ludzie nas bardzo lubią, ale dzisiaj przyszliśmy we trójkę - bez wokalisty. Mamy dwie jego fotografie, które mogą zawładnąć mediami. Może nie aż tak bardzo jak ta afera na temat orientacji seksualnej naszego wokalisty, po tym jak w chciwe szpony mediów wpadło zdjęci, jak pod wpływem alkoholu pocałował naszego menadżera, ale to także będzie ciekawy temat - redaktorka spojrzała na zdjęcia z pożądaniem. John jednak trzymał je tak, że kobieta nie wiedziała, co przedstawiają. - Zanim jednak porozmawiamy o szczegółach musimy mieć pewność, że rozmawiamy ze właściwymi osobami. Interesuje nas nakład gazety.
- Cóż. Mogę spokojnie panom powiedzieć, to żadna tajemnica, że nie ma w tym mieście gazety, mającej nakład większy od naszego. Znajdujemy się na drugim miejscu, jeżeli chodzi o nakład gazet w całych Stanach Zjednoczonych. Przed nami jest tylko New York Times - chłopcy wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Damy pani te dwa, warte ogromnej fortuny zdjęcia, a pańska gazeta wydrukuje je na pierwszej stronie. Dodatkowo możemy udzielić wywiadu, który można będzie wcielić do artykułu. Ale zdjęcia muszę się znaleźć na pierwszej stronie! - redaktorka zastanawiała się przez chwilę, aż w końcu podjęła decyzję.
- Niech pan pokaże to zdjęcia.
- Proszę - Jones podał kobiecie zdjęcia. Ona spojrzała na nie bardzo zaskoczona, chociaż starała się udawać niewzruszoną. - Co to jest?
- To, proszę pani, jest nasz wokalista, Robert Plant z wężem - to były te zdjęcia, które John Paul znalazł rano w szafce wokalisty. - To jak będzie? - spytał. Nastała grobowa cisza.

***

Drzwi uchyliły się lekko i w wąskiej szczelinie pojawiła się twarz Duff'a. Ocenił sytuację. Izzy oparty o parapet spojrzał w jego kierunku i powoli wypuścił dym z ust. Drzwi otworzyły się na oścież i McKagan wszedł sprężystym krokiem do pokoju. Za rękę trzymał jakąś dziewczynę.
- Cześć, to moja nowa dziw... czyna! - powiedział i pocałował ją w policzek.
- To ty już nie jesteś z Carlą? - spytał Axl unosząc brwi. Duff spojrzał na niego ze złością. - Przecież to była miłość na zabój! - blondyn zazgrzytał zębami. - Ileż ty razy z nią spałeś
- Izzy! Powiedz mu coś! - dziewczyna Duffa spojrzała na niego swoimi niebieskimi oczami.
- Duffy? - spytała. Rose parsknął śmiechem. - Ty mnie kochasz, prawda? - odrzuciła grzywę brązowych włosów.
- I nie tylko ciebie kocha! On codziennie inną! On wszystkie kochał! - rzucił szybko Slash.
- I to jeszcze jak! - wykrzyknął Duff odpowiadając na pytanie brunetki. Natychmiast pożałował swojego zapewnienia, bo dziewczyna myśląc zapewne, że McKagan w ten sposób potwierdził słowa kolegi spojrzała na niego oburzona. - Nie! To nie tak! Ja... Ja cię naprawdę kocham! I będę cię już zawsze kochał, do końca życia!
- No to, to jest prawda akurat! - znów wtrącił się Slash i zaśmiał się.
- Nie słuchaj go! Chodźmy do mnie. - złapał dziewczynę za rękę i poprowadził na schody. Potem pokazał jej gdzie ma na niego poczekać i powiedział, że musi coś załatwić. Zszedł na dół porachować się z kolegami.
- Nie zapomnij, że mieszkamy razem! - wypomniał Hudson. Axl był zadowolony z roboty swojej i Saul'a. W sumie nie wiedział, czemu każdą nową dziewczynę Duff'a nastawiali przeciwko niemu. Nie była to kwestia zazdrości. Kto jak kto, ale Gunsi nie mięli problemu z brakiem dziewczyn. Wręcz na odwrót. To dziewczyny miały problem, że było tylko pięciu Gunsów. W tej chwili Axl jednak zajmował się przyrządzaniem wyśmienitych kanapek bogatych w witaminy. Wszystko było w nich zaplanowane. Rose ukroił kromki... hmmm... pajdy chleba... Bądźmy wyrozumiali. Bo widzicie... Axl od dziecka był przekonany o swojej wyjątkowości i równie wyjątkowej przyszłości. On po prostu wiedział, że światowa kariera jest mu od początku pisana. W związku z tym przewidywał, że jako bogaty, wybitny artysta będzie miał ludzi od krojenia chleba i już jako mały Billy zaniechał nauki sztuki krojenia chleba. I nie żałował. W każdym razie posmarował te pajdy chleba masłem (kto by się tam martwił o jakiś cholesterol??). Następnie położył na tym dwa plasterki szynki, potem ser, pomidor, zielona sałata, ogórek, jajko (?) i rzodkiewka. Był z całego serca wdzięczny Zeppelinom, że zrobili zakupy. Ale jego kanapki nie były jeszcze skończone. Sięgnął do lodówki po ostatni składnik... W tym czasie Duff spierał się ze Slash'em wychwalając pod niebiosa swoją nową partnerkę. Hudson popijał Jack'a Daniels'a i nie za bardzo słuchał blondyna. Nie dawał nic po sobie poznać był już tym wszystkim zirytowany. Wodził za to wzrokiem po ekranie telewizora, który co chwilę się zacinał, a obraz znikał w szarych pasach wibrujących na ekranie. Izzy przyjął postawę "whatever". W jego oczach jednak tlił się płomyczek buntownika, złego chłopca. Axl palnął coś głupiego (chyba na słowa Duff'a: "Ma przepiękne włosy..." powiedział "No! Takie jak Steven na klacie!") i zaczęli się kłócić z blondynem. Izzy nie czekając na specjalne zaproszenie zbliżył się do stołu, na którym wypatrzył smakowicie wyglądające kanapki.
- Zatem twierdzisz, że jestem dziwką?! - zaczął McKagan.
- Tak, twierdzę.
- A co powiesz o sobie, ruda wiewióro?!
Axl skoczył na basistę. Zwalił go z nóg i zaczęli się tarzać po podłodze wyzywając od zwierząt i tym podobnych. Zaczęli szarpać się za ubrania i różne części ciała. Duff przygniatał Axl'a swoim metr dziewięćdziesiąt, a Rose ciągnął go za włosy i walił pięściami. Korzystając z okazji Izzy podszedł do stołu, na którym na desce leżały kanapki Rudego. Na samej górze Axl poukładał równe kawałki szczypiorku. Nie były to przypadkowo rozrzucone zielone pędy. Tworzyły litery. Na każdej kanapce była jedna litera. Razem tworzyły napis "AXL". Stradlin spojrzał na to sceptycznie. Potem coś mu zaświtało w głowie i pozamieniał kawałki szczypiorku. Poprzekładał ja tak, że stworzył napis "IZZ".Wyjął z  szafki uszczerbiony talerz. Ułożył na nim kanapki. Wziął z lodówki karton otwartego mleka. Tak, Izzy Stradlin czasem pije takie rzeczy. Zabrał jeszcze dwa jabłka, sok, szklankę i puszkę piwa. W zęby wziął łyżeczkę, talerz i resztę do rąk, i skierował się w stronę schodów. Akurat kiedy próbował minąć bijących się chłopaków oni wstali. Obaj dyszeli i patrzyli na siebie wilkiem. Axl miał rozerwaną koszulkę i potargane włosy. Duff miał głębokie zadrapanie na policzku i dużego siniaka na ramieniu. Izzy zatrzymał się przed chłopakami i łypał przestraszonymi oczyma to na jednego, to na drugiego. Martwił się o przyszłość swojego pożywienia, które próbował ukradkiem przemycić na piętro i spożyć w spokoju. W domu był teraz tylko Plant i oni, więc nie musiał sobie zawracać głowy nikim i niczym. Axl spojrzał na stojący obok stojak od mikrofonu. Złapał go i podniósł przed siebie. Podstawa odpadła z hukiem i wokaliście została w ręku tylko górna część. Duff widząc to ułamał nogę od krzesła i złapał jak miecz. Slash chwilowo wyraził pewne oznaki zainteresowania, a Izzy posłała McKaganowi karcące spojrzenie. Przecież to też było w pewnym sensie jego krzesło! Slash wpadł na pomysł. Przed nim stała solniczka. Pijany wsypał zawartość solniczki do połowy butelki whiskey. Postanowił podać to Duffowi po skończonej bitwie. Telewizor definitywnie przestał działać.
- En ghard!! - wrzasnął Rose stając z prawą nogą wysuniętą do przodu i celując "szpadą" w przeciwnika. Blondyn spojrzał na niego zaskoczony.
- Co? - spytał opuszczając "miecz".
- Tak się mówi, idioto - zirytował się Rudy.
- Aha. Okej...
- No widzisz, jestem od ciebie madrzejszy!
- Nie, nie widzę. - wysyczał.
- I nie zobaczysz, dopóki nie kupisz antent telewizyjnej firmy... a chuj z tym. - mruknął Saul.
Axl skoczył ku basiście. Metal błysnął w słońcu i zderzył się z drewniana, lakierowaną belką. Bitwa rozgorzała. Izzy przeszedł do schodów. Hudson zdenerwowany zwrócił zamglone od Jacka Daniels'a oczy na bijącą się dwójkę. Duff z furią odrzucił Axla'a od siebie. Rudy usłyszał warkot silnika i uderzył placami w ścianę. W tym momencie usłyszeli huk, warkot motoru i chwilę później całą czwórkę spowił gęsty pył. Stradlin skulił się, aby uchronić o kurzawy jedzenie. Kiedy pył trochę opadł Slash przetarł oczy, Duff upuścił "miecz", a Izzy zatrzymał się z jedną stopą na pierwszym stopniu. Grobową, pełną napięcia ciszę przerwał tylko brzdęk łyżeczki uderzającej o podłogę. Stradlin stał teraz z otwartymi ustami. Wszyscy patrzyli na całego białego Axl'a powoli gramolącego się na nogi spośród gruzów zawalonej ściany. Na zewnątrz siedział Plant na motorze wpatrując się w leżącego Rose'a. Nagle na Rudego (obecnie białego) spadła antena telewizyjna.
- Ooo! - ucieszył się Slash, bo wrócił obraz. Wokalista zrzucił z siebie antenę. Obraz znów zniknął.
- Kurwa! - wkurzył się Slash i napił się z butelki. - Tffu! - wrzasnął i wypluł wszytko na dywan. Potem wściekły na własną głupot poszedł na górę, na schodach mijając się ze Stevenem, który prowadził za rękę dziewczynę Duffa.
- Co wy robicie? Wychodzę - poinformował i nie czekając na odpowiedź wyszedł.
- Sally! - Duff z oburzeniem spojrzał na dziewczynę, która uśmiechnęła się przepraszająco i pozwoliła się objąć Adlerowi.

***

Jimmy, Bonzo i oczywiście John Paul zmierzali do klubu Tropicana.
- Stary, w co ty się wpakowałeś?! - cały czas szeptał mu do ucha Jimmy. Jones się tym nie przejmował. Był zadowolony i czekał tylko, aż zobaczy minę Roberta, kiedy następnego dnia dostanie w ręce gazetę. Jones miał ubraną białą flanelową koszulę. Na to narzucił brązową kurtkę z zamszu. Do tego czarne "dzwony" i oficerki, świeżo wypastowane. Wyglądał elegancko, ale na luzie. W Londynie nikt nie zwróciłby na niego uwagi, ale tutaj, nie codziennie spotykało się ludzi tak ubranych. Angielska moda nie była tutaj tak rozpowszechniona.
- Jimmy, przyznaj się, że zazdrościsz. - odparł Jones.
- Ja?! Niby czego? - ale w tym momencie stanęli w progu Tropicana.
- Wiesz John... - zaczął Bonzo patrząc na wnętrze baru. - To nie wygląda jak klub dla tak ubranych... - jego spojrzenie zatrzymało się na basenie.
- Eee.. tam. Ok, teraz możecie już iść.
- Wyganiasz nas?! - zawołał płaczliwie Jimmy.
- Jimmy, idę-na-r-a-n-d-k-ę. Nie możesz iść ze mną!
- Phi! To my z Bonzem pójdziemy trochę obok ciebie. No wiesz, że niby przypadkiem się spotkamy w tym barze.
- Dobra. Róbcie co chcecie, ale nie zachowujcie się jak kretyni, okej? Kurwa! - chłopcy zobaczyli dzieczynę z biura, z którą umówił się Jones. Miała proste włosy sięgające do łopatek, błękitną sukienkę z głęboko wyciętym dekoltem, mocny makijaż podkreślający niebieską barwę oczu.
- Frajerzy - rzucił John i podszedł do dziewczyny. Wręczył jej bukiecik niezapominajek. Zajęli stolik pod ścianą. Bonzo i Jimmy wybrali któryś po środku sali.
- Jak myślisz, powinniśmy powiedzieć jego żonie? - spytał Jimmy patrząc na Johna.
-  Jestem najmęższy na świecie! - doszedł uszu chłopców głos John'a.
- Cóż za eufemizmy wymyślasz, John. - zachichotała w odpowiedzi.
- Niee, stary daj spokój. Nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam całego wieczoru spędzić na gapieniu się na parę tych dziwaków posługujących się takimi trudnymi słowami - powiedział Bonham i spojrzał przeciągle w stronę dziewczyn w bikini w basenie. Jimmy zazgrzytał zębami i zamówił dwa drinki.
___________________________________________________________
* Celowo podwojone "l".


Wiem, że długo to trwało, ale nareszcie jest. :D I chciałam Wam się pochwalić:



P. S. Czy ktoś miałby coś przeciwko usunięciu playlisty z tego bloga, bo zaczyna mnie irytować?