JEŚLI SKOPIUJESZ COŚ Z TEGO BLOGA, ABY CZERPAĆ WŁASNE KORZYŚCI - MOJE GLANY NIE WYTRZYMAJĄ!!!

OSTRZEŻENIE:

Czytanie bloga zagraża życiu lub zdrowiu (potwierdzono naukowo)!

niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 19



Perfect Strangers

Perfekcyjni dziwacy


Cisza, spokój, miła dla uszu muzyka... Z punktu widzenia Gunsów. Z punktu widzenia innych... no już nie do końca tak pięknie to wyglądało. W pewnym momencie ktoś kopnął w drzwi wejściowe. Pod wpływem uderzeniem kowbojki, drzwi wypadły z zawisów i odskoczył gdzieś daleko na ulicę Los Angeles (warto dodać, że Hellehouse znajdowało się niemalże dokładnie w samym centrum LA). Wkurzony Slash wyszedł przed dom wykrzykując jeszcze jakieś bluźnierstwa. Siadł przed domem i pogrążył się w mądrych przemyśleniach... Był wkurzony na Duff'a. Po kłótni jaką stoczyli Hudson sam już nie do końca wiedział o co poszło. Na początku zaczęło się od jakiejś kolejnej dziwki, z którą McKagan miał się dzisiaj spotkać. Potem chyba było coś o alkoholu i fajkach, następnie o wężu Slash'a, którego delikatnie mówiąc, Duff nie znosił. I tak można by jeszcze wymieniać i wymieniać. U Gunsów zawsze znajdzie się jakiś powód do kłótni. Slash zmarkotniał i siadł na ziemi. Przed nim leżał kawałek kartonu, a nieopodal, pośród gruzu (i paru innych rzeczy) leżał złamany długopis. Słońce grzało Mulata w kark. Był ciepły dzień. Gdyby Saul nie był w tak podłym nastroju po sprzeczce z Duff'em, mógłby pomyśleć, że w powietrzu jest jakby mniej spalin, niebo jest o wiele piękniejsze niż zwykle, duża kłębiasta chmura na horyzoncie ma kształt wielkiego cukierka, a gdyby był roślinożercą to dzisiaj chętniej zjadłby trawę, bo wygląda bardzo smacznie. Ale Slash tego nie dostrzegał. Nie wiadomo czy przez zasłonę włosów, czy może okulary słoneczne, czy jeszcze przez ścianę nienawiści, która otoczyła go jak niewidzialny mur, odgradzając od cudów świata. Nawet tak dużego i ruchliwego miasta jak Hollywood. I tak siedząc wśród gruzu gitarzyście powoli jął zmieniać się humor. Ogarnęła go jakby melancholia, ale nie taka depresyjna, tylko bardziej... jakby można powiedzieć romantyczna... Przez tę krótką chwilę Slash stał się bardziej wrażliwy na piękno i uczuciowy, niż by można go o to podejrzewać, obserwując jak czule przemawia do Freddiego. Hudson podniósł bladymi palcami kawałek kartonu leżący przed nim. Wziął długopis i... sam nie uwierzył w to co pomyślał. Otóż w jego głowie zrodził się pomysł, że napisze wiersz. Im bardziej się zastanawiał nad głupotą tej myśli, tym bardziej ona stawała się silniejsza i poczęła przeradzać się w czyn. Gdyby miał na sobie cylinder natychmiast zdjąłby go z głupawą miną i odłożył gdzieś daleko, osądzając go o podsunięcie tak szalonego pomysłu. W każdym razie Slash zaczął powoli układać pierwsze rymy i wersy swojego utworu. Niepewnie nakreślił je na kartonie.

W jakich to dziwnych żyjemy czasach,
Że każdy dowolnie hula i hasa!

W głowie już formowała się zwrotka. Saul'a zaskoczyło, że tak łatwo mu idzie. Dlaczego nie piszą takich piosenek?

Gdzie każdy dopuszcza się zbrodni nikczemnych,
Od wrednych ćpunów wprost zaczerpniętych!
Tak myślę o czasach mojej młodości,
Kiedy to miałem tyle wolności...

Gitarzysta był zaskoczony samym sobą. Będzie pisał wiersze o swoim dzieciństwie? Tak zawsze robię wszyscy poeci-emigranci. Można by niby uznać, że w jakimś tam stopniu jest emigrantem, ale poetą? Chociaż może lepiej mieć jakąś zapasową pracę, jeżeli zespół nie wypali? Slash zaczął się nad tym poważnie zastanawiać. I nagle znalazł coś, co go bardzo zmotywowało do działania. Przyszło mu na myśl, że mógłby nawet zostać wieszczem narodu! Ha! On, Slash, wieszczem Stanów Zjednoczonych! To by dopiero było! Axlowi by opadła szczena, gdyby się dowiedział! A jego mama? A babcia?! Jacy by wszyscy byli zdziwieni, gdyby, on, Slash, został wieszczem USA! Z nowym zapałem wziął się do pracy.

Gdy małym Slashuniem(?) byłem,
O przyszłej karierze przed Rainbow marzyłem...
Gdy z domu znikałem na dwa tygodnie,
By na Sunset spędzać noce sobotnie.
Ma dusza stęskniona wciąż wraca do dni tych,
Gdy żyło tylu muzyków świetnych.
Gdy grałem dniami całymi,
Przebierałem po gryfie palcami zgrabnymi!
Gdy dzwonek już dawał uczniom sygnały,
Mnie się dawały we znaki struny gitary.
Były to czasy piękne zaiste.
Dzisiaj już tylko wspomnienia mgliste.

Slash stwierdził, że jego wiersz zaczyna się przeobrażać w jakiś depresyjny utwór, np. kartkę z pamiętnika pisaną wierszem, gdzie mówi, że tęksni za młodością. Ściągnął brwi i zmienił nastrój, który powoli zaczynał obierać wiersz.

Lecz są jeszcze przecież rzeczy wspaniałe
Z mojej młodości wciąż przetrwałych.
Robię karierę, łamię barierę,
Glamową scenę zmieniam w wspomnienie.
Oto Guns N' Roses nadchodzą czasy!
Już słyszę z oddali rock n' rollowe hałasy!
Chcę podbić muzyką świat cały,
A to będzie wyczyn nie mały!

Tak siedząc i marząc, wytężając umysł
Uruchomił się mój szósty zmysł.
Każdy artysta od lat to stosował,
Bo efekt działania mu się podobał!

W ten sposób Hudson chciał zakończyć swój poemat i pójść się w taki piękny dzień napić i leżeć na słońcu, ale coś mu podpowiadało, że może by dopisać ze dwie linijki.

Wszak pamiętajcie moi kochani,
Że nie możecie być wiecznie nachlani!
I czasem warto trochę spokoju mieć
I najzwyczajniej w świecie - wytrzeźwieć!

Tak Slash zakończył swoje wspaniałe dzieło. Był z siebie dumy. Nie dość, że napisał co nieco o swoim dzieciństwie, to jeszcze zawarł fragmenty swoich planów na przyszłość, a dodatkowo jego wiersz niósł jakieś mądre, godne uwagi przesłanie! Dumny z siebie Mulat schował karton do kieszeni i wrócił do domu, aby samotnie opić swój ukończony wiersz.

***

Steven zszedł na dół i aż przetarł oczy ze zdumienia. Na kanapie siedział Duff, a przed nim, na stole, stało mnóstwo zegarów. Duże, małe, błyszczące, zmatowiałe, stare, nowe, ładne, brzydkie, dobrze chodzące, stojące, śpieszące, zwalniające, z wahadłami, bez wahadeł, na  nóżkach, z paskami, z łańcuszkami, z popękanymi i porysowanymi szybkami, wodo odporne, odporne na wstrząsy itd....
- Duff? - Steven przechylił głowę i wlepił w basistę swoje niebieskie oczy - co robisz i po co ci tyle zegarów?
- Ja? No... bo umówiłem się z dziewczyną i nie chcę się spóźnić.
- Aha. - Adler podszedł do stołu i podniósł mały, błyszczący, bardzo podobny do Big Ben'a zegarek. Wglądał na drogi. Nawet bardzo drogi. Perkusista dokładnie obejrzał go w palcach. Nagle spostrzegł grawerowany napis "Robert Plant".
- A skąd masz ten?
- Yyy... eeee... no ten tego... znalazłem. Fajny, nie?
- Aha. - Steven nic nie powiedział. Domyślał się prawdy, ale po co miał się wtrącać w nie swoje sprawy? Z kolei zastanowił go fakt, że McKagan coś skrzętnie notował. Miał jakiś stary zeszyt i złamany długopis (nie wykluczone, że ten sam, którego rano używał Slash).
- A nie odpowiedziałeś, co robisz.... - przypomniał Adler.
- Co robię? Pisze trylogię.
- CO?!
- No co się tak lampisz pojebie, jakbyś mnie pierwszy raz na oczy widział!? Trylogię piszę i gówno ci do tego!
- Okej, okej! - Steven uniósł ręce. - Tylko się pytam. - blondyn odszedł parę kroków, ale za chwilę się odwrócił i spojrzał na Duff'a.
- Aoczymjeslimożnaspytać? - wystrzelił jak karabin maszynowy. McKagan przewrócił oczami.
- Pierwszy tom o rock n' rolll'u, drugi tom o ćpani, a trzeci o seksie. A cała trylogia będzie nosiła tytuł "Sex, drugs and rock n' roll!". - powiedział to z takim przekonaniem, że Steven stwierdził, iż lepiej powiedzieć, że tak, na pewno mu się uda, a trylogia osiągnie szczyty list bestsellerów. Chociaż w tym momencie Steven bardziej chciał, żeby Duff skupił się raczej na singlu, którym mogliby podbić szczyty list bestsellerów jako zespół, a nie jakąś tam książką! Jako obserwatorzy Gunsów możemy zauważyć, że dziwnym trafem Gunsów nagle naszła dziwna wena twórcza. Co było tego przyczyną?
- A ta twoja dziewczyna to jakaś nowa dziw... a zresztą nieważne. - i Steven skoczył na schody, twierdząc, że nie ma sensu tu dłużej zabawić. 

***

Bonham w skupieniu grał na perkusji swoją popisową piosenkę, Moby Dick. Przy stole Plant i Page plotkowali niczym wytapirowane nastolatki, które nie widziały się przez kilka dni. Robili przy tym różne podniecone miny i mrugali rzęsami, dodatkowo gestykulując rękami i od czasu do czasu wybuchając śmiechem. John Paul już od dłuższego czasu próbował zwrócić na siebie uwagę pogrążonego, jakby w transie, Bonza. Wkrótce się poddał i poszedł na górę. Skierował się w stronę stolika, na którym leżała ich płyta. Nagle zatrzymał się w pół kroku. Szafka Roberta byłą otwarta na oścież, a jej wnętrze bardzo kusiło... Jones wyjrzał na korytarz, ale kiedy zobaczył, że nikt nie zamierza iść za nim wycofał się z powrotem w głąb pokoju. Zajrzał do mebla. Wyciągnął kilka żetonów. Następnie pudełeczko po kremie Nivea. Z ciekawości zajrzał do środka. Nic ciekawego. Kilka błyszczących cekinów. Znaczy się kilkaset. Następnie wyjął trzy płyty winylowe, kilka pasków do spodni, plątaninę kabli. Zauważył stare pałeczki do perkusji, który podarował mu Bonham. Zaciekawiło go coś kolorowego z samego tyłu. Wyciągnął rękę. Złapał przedmiot i wyjął. Było to zdjęcie. Kolorowe zdjęcie. Jones'a bardzo zainteresowało. Zdjęcie przedstawiało Roberta. Z samego tyłu szafki zobaczył jeszcze jedno. ToJohn Paul wrzucił wszytko do szafki, wziął tylko zdjęcie. Zbiegł na dół po schodach. W kuchni kogoś mu brakowało. A właściwie dwóch "ktosiów".
- John, gdzie jest Plant i Page? - zapytał. Bonham popatrzył na niego badawczo.
- A co, zakochałeś się czy jak?... A ty co tam trzymasz? - zadał nurtujące go pytanie. Jones podniósł do góry zdjęcie.
- Patrz. To Roberta! - dodał z rozbawieniem. Bonzo sięgnął po fotografię.




- No, no, no... Jaki sexy Robert. - chłopcy zaczęli się wyginać i naśladować Roberta. Przyjmowali różne pozy i trzepotali do siebie zalotnie rzęsami. W między czasie Jimmy pojawił się ponownie w kuchni i oglądał z zainteresowaniem fotografie. Na jego twarzy pojawił się szatański uśmieszek. Johnowie wreszcie dostrzegli Jimmy'ego w pokoju.
- A ty co się tak szczerzysz to do tego roznegliżowanego Plant'a?
- Ja? - Jimmy wciąż uśmiechał się w ten dziwny sposób.
- No ty.
- Booo... mam takie fajny pomysł... Ale gdzie jest Robert? - Jones spojrzał na Bonza.
- Siedzi na górze w swoim domowym zoo z tym... tym... no... Hudsonem!
- Ok. To słuchajcie. - Zeppelini nachylili się do siebie, a Jimmy zaczął szeptem przedstawiać im swój szatański plant...

Tymczasem piętro wyżej...

- A czemu akurat 'Freddie'?
- Długa historia. - Slash pogłaskał węża dwoma palcami po trójkątnej głowie.
- Ja lubię długie historie! - Robertowi zabłysły radośnie oczy.
- No dobra. Więc... Kiedy poszedłem kupić... to znaczy kiedy poszedłem cię przygarnąć, skarbie - Slash zwrócił się czule do węża - to był tam taki gruby, łysy, wredny facet. No i jak już wyszedłem z baru z moim kochaniem to pomyślałam, że ten koleś był okropny! Mój pysiaczek musiał się u niego strasznie źle czuć!
- Och, jejku! Ale teraź juź wsiśtko jest dobźe! - Plant także powiedział do gada.
- No więc jak wychodziłem z tego baru to pomyślałam, że tan koleś był okropny. Że po prostu był jak Freddy Krueger... No bo w nocy oglądaliśmy z Duff'em horror. Na początku był tez z nami Axl, ale zwiał po pierwszych dziesięciu minutach, przerażony jak nigdy! - tu na twarzy Slash'a pojawił się szatański uśmieszek - Wracając do Krueger'a... I nagle mnie oświeciło. Bo kiedy z kartonu wysunął się ten uroczy rozdwojony na końcu języczek już wiedziałam, że to będzie Freddy! Ale 'Freddy' brzmiało tak słodko. Nie... Mój skarbuś nie mógł mieć słodkiego imienia. 'Freddie' jest już bardziej odpowiednie. Nie jest takie zmiękczone i popularne... Freddie było idealne. I tak już zostało.
- Ciekawa historia, kolego...

____________________________________________________________

Tak wiec obiecany rozdział jest. Chciałam tu jeszcze wrzucić pewną akcję, która miała być punktem kulminacyjnym rozdziału, ale skoro wyszedł nawet dość długi, to akcje wrzucę do następnego. Bo ta akcja jest trochę długa, a wiem z doświadczenia, że ciężej zabrać się do czytania długiego rozdziału, niż krótkiego. ;) Będę miała więcej czasu, żeby nad tą akcją popracować i dać wam w jak najlepiej napisaną i jak najśmieszniejszą oczywiście! XD

Zachęcam do korzystania z naszej playlisty, żeby nasze starania się nie zmarnowały!