JEŚLI SKOPIUJESZ COŚ Z TEGO BLOGA, ABY CZERPAĆ WŁASNE KORZYŚCI - MOJE GLANY NIE WYTRZYMAJĄ!!!

OSTRZEŻENIE:

Czytanie bloga zagraża życiu lub zdrowiu (potwierdzono naukowo)!

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rozdział 26

Break On Through (To The Other Side)


- Dobra, co z tą trawą?
- Ja nie wiem, Izzy jest tu dilerem - powiedział Duff, wzruszając ramionami.
- Pytam poważnie.
- Uważasz, że bycie dilerem to niepoważne zajęcie czy, że Izzy jest niepoważny?
- Uważam, że twoja odpowiedź Duffciu była niepoważna w tak poważnej sytuacji. Mógłbyś postarać się zachować powagę.
- Jakiej poważnej?
- Za poważna ta konwersacja - powiedział Steven i machnął ręką. Izzy patrzył na niego przenikliwym wzrokiem. Zaczynało to być niekomfortowe.
- Ja jej nie skoszę - oświadczył uroczyście Slash.
- Wynajmiemy firmę?
- A stać nas?
- Nie wiem.
- Dzisiaj mamy koncert - zauważył Duff. - Będzie trochę kasy.
- Trzeba powiedzieć Axlowi.
- No.
- AAAXXXLLL! - zawołał Slash. - MAMY CI COŚ DO POWIEDZENIA!! Dwaj Steven, powiedz mu.
- Czemu ja?
- Bo to ty to wymyśliłeś!
- CZEGO?! - Adler wziął wdech.
- Wynjamiemyfirmędoskoszeniatrawy...
- CO?! MOŻECIE GŁOŚNIEJ?!
- WYNAJMIEMYFIRMĘdoskoszeniatrawy...
- POWTÓRZ KOŃCÓWKĘ!!
- TRAWY!!!
- CO TRAWY?
- FIRMĘ DO TRAWY!
- CO?
- SKOSZENIA!
- CO?
- FIRMĘ DO SKOSZENIA TRAWY!
- CO FIRMĘ DO SKOSZENIA TRAWY? ZAKŁADASZ? HA! POWODZENIA!
- WY-NAJ-MIE-MY - powiedział Steven.
- Ja naprawdę nie rozumiem, czemu kurwa wydzieracie się na cały dom, będąc w odległości dwóch metrów - powiedział zirytowany Izzy.  Axl wzruszył ramionami i wrócił do zajadania się popcornem, oglądając jakiś film.
- To Slash zaczął - Steven wzruszył ramionami i usiadł na najniższym stopniu schodów.
- A gdzie się takie firmy wynajmuje? - spytał Slash.
- Nie wiem.
- Hej! Mieszkamy w Los Angeles! Jednym z największych miast Stanów Zjednoczonych! Na pewno ktoś akurat dzisiaj zamówił sobie taką firmę! Poprostu trzeba iść, znaleźć ich pracujących i spytać czy do nas nie przyjdą - powiedział Izzy.
- To kto idzie ich szukać? - spytał cicho Steven.
- Slash i Steven! - zarządził Axl.
- Czemu ja?! - obruszył się Hudson.
- Bo ty. Na co czekacie? Mamy dzisiaj koncert! Lepiej, żeby szybko skosili, zapłacimy im i po sprawie! Już! Idźcie ich szukać!

*** 

Alice siedział pod kołdrą na sowim łóżku w hotelu i zajadał się czekoladą. Telewizor był włączony, radio też. Na kołdrze, na nim wiły się trzy wypuszczone na wolność węże. Jamesa nie było na łóżku, ponieważ zajadał się zdechłym szczurem. Alice cały umazany czekoladą snuł wizje o tym, gdzie może wędrować zużyta krew Keitha Richardsa (bo jak niby miałby żyć bez wymieniania jej co roku na świeżą?). Nagle usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Zrobił wielkie oczy i nadstawił uszu. A potem cichutko wypełzł spod kołdry i na czworaka okrążył łóżko. Wyciągnął z szuflady nóż i zaatakował swojego menadżera. 
- A, tu jesteś, Alice - powiedział. Wokalista oblizał palce z czekolady i stał tak w samych slipkach, trzymając w ręce nóż i oblizując palce z czekolady, którą był cały umazany, patrząc na swojego menadżera. - Słuchaj, dzwoniłem do Geff... Skąd masz czekoladę?
- Poprosiłem Joe'a Gannona żeby mi kupił - wzruszył ramionami i przejechał czekoladowymi palcami nieoblizanej ręki po klatce piersiowej, zostawiając cztery czekoladowe smugi.
- A więc do tego wykorzystujesz ochroniarzy? Do robienia zakupów? I siedzisz tu od rana oglądając Simsponów i zajadając się czekoladą? Masz 39 lat!
- Nie ważne. Dzwoniłem do Geffen Records...
- Po co? - przerwał mu Alice. - Znowu zmieniamy wytwórnię? ZNOWU?
- Niee... Chodzi o Guns N' Roses.
- Aaaa!
- Dowiedziałem się, że  Geffen cały czas jest pełna obaw, czy oni dożyją kolejnego dnia. I że poważnie zastanawiali się nad podpisywaniem z nimi jakiejkolwiek umowy. Podobno wszyscy się zastanawiają, kiedy oni sami siebie wykończą. No wiesz, chodzi o używki. I jakoś tam udało mi się upchnąć ich w twojej trasie.
- No to fajnie. A ten utwór, który chcą ze mną nagrać? 
- To sam się z nimi dogadasz o co chodzi.
- Okej. Liiines form oon my face and hands. Liiines form from the uups and doowns. I'm in the middleee, without any plaaans. I'm a booy and I'm a man! I'm EIGH-TEEN and I don'tknowwhat I want...

***



***

- Jak może wyglądać taka firma? - spytał Slash Adlera, idąc w dół chodnika.
- Nie wiem. Pewnie będą mieć kosiarkę czy coś. W każdym razie powinni kosić trawę. Jak zobaczysz kogoś, kto kosi trawę to lecimy do niego!
- Tam! - zawołał Hudson wskazując palcem chłopaka koszącego trawnik. Przyjaciele natychmiast do niego podbiegli.
- Przepraszam? - spytał Steven. Chłopak nic nie usłyszał. - PRZEPRASZAM?! PRZEEEPRAAASZAAAM!!!! 
- Słucham? - spytał mężczyzna wyłączając kosiarkę.
- Jest pan firmą do koszenia trawy? - zapytał Slash. Chłopaka popatrzył na niego jak na idiotę i wzruszył ramionami. Wrócił do koszenia. - Powiedziałem coś nie tak? - zwrócił się zdezorientowany Slash do zdołowanego Stevena. Pierwsza nieudana próba. Chłopcy mijali różne posesje z wypielęgnowaną trawą, ale firmy ne znaleźli. Niezadowoleni i z poczuciem porażki szli chodnikiem.
- Nie, Steven, to jest bez sensu!! Pieprzyć to! Idę do Roxy - Slash poddał się i skierował na Sunset Strip.
- Ale Slash! Co z firmą? - jęknął zmęczony Adler.
- Co z firmą? - Hudson wzruszył ramionami. - Idę do Roxy. Idziesz ze mną czy nie?
- Idę! No pewnie! - chłopcy weszli do baru. Zajęli stolik.
- Hej! - ożywił się Slash. - Pamiętasz, kto pracuje w Roxy? Dawno tu nie byłem! - zaczął rozglądać się dookoła, wypatrując dziewczyny.
- Kto pracuje? - spytał perkusista, marszcząc brwi. - Aa... Ta... Ewa? Ta co ci się podoba? - Saul wzruszył ramionami. A potem nagle natychmiast się rozpromienił i zadziornie uśmiechnął. Steven obrócił się, patrząc na to co Slash. W milczeniu patrzył jak dziewczyna podchodzi do ich stolika i odgarnia włosy, a Slash ślini się jak bernardyn. Co?! Znowu jakieś psy?! Dosyć! Slash przez mgłę słuchał słów brunetki, które wcale do niego nie docierały. Już wyobrażał sobie jakiś dziwne rzeczy...
- Halo... Slash... - Steven szturchał go w ramię.
- Co chcesz? - spytał zirytowany, że Adler tak brutalnie wrócił go do rzeczywistości.
- Pani się pyta, co zamawiasz.
- Aaa... Adres mie-eszkania? - spytał z nadzieją i zająknięciem. Dziewczyna popatrzyła na niego i jej znudzona mina przemieniła się w mimowolny uśmiech. Ten facet był odważny. Rozbawiło ją, że prosto z mostu powiedział, czego by chciał, zamiast czarowania i dawania subtelnych znaków, że miło by było się dowiedzieć, gdzie mieszka. Na wpół świadoma tego co robi napisała na kartce, na której powinna wypisać paragon, swój adres obecnego zamieszkania.

Hotel California, pokój nr 27

Nie napisała, dokładnego adresu, bo przecież nie może być za łatwo! Slash wziął karteczkę, zgiął na pół i schował do kieszeni. Adler siedział cicho i patrzył zszokowany na całą scenę. Ot tak, podała mu swój adres?!!
- Jack Daniels dwa razy - powiedział Hudson z uśmiechem. Kelnerka pokiwała głową i odeszła. - Jutro do niej idę - zakomunikował Slash Adlerowi. Steven nawet tego nie skomentował. Brunetka przyniosła ich Jacka Danielsa.
- A tak w ogóle... - zaczął niepewnie Saul - to szukamy firmy do koszenia trawy. Jest nam pilnie potrzebna.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Taak, znam jakąś tam.
- Tak? - podchwycił Slash.
- Tak, czekaj, sprawdzę numer i wam zaraz podam. Mam chyba wizytówkę w portfelu. Wzięłam ją z recepcji w hotelu, jak byli tam kosić.
Po chwili Slash i Steven wypadli uradowani z Roxy. Pędem puścili się przed siebie.
- Slash!! - koś zawołał Mulata. Chłopcy zatrzymali się i obrócili. W ich stronę zmierzał Joe Perry.
- Hej, co słychać? Pobawimy się trochę na gitarach? - zaproponował Hudsonowi.
- Wiesz... Chętnie, ale mamy teraz do załatwienia ważną sprawę, a wieczorem gramy koncert...
- Koncert? - szczerze zainteresował się Joe.
- Tak w... Gdzie my to gramy, Steven?
- Chyba w Rainbow...
- No, jak nie tam to... Podaj mi numer, co? - spytał Saul. Nadal było mu trochę niezręcznie rozmawiać ze swoim idolem, jak ze starym znajomym z Sunset. Joe wyjął z kieszeni wejściówkę za kulisy z ostatniego koncertu i markerem, przeznaczonym na rozdawanie autografów napisał swój numer telefonu.
- Zadzwonię pół godziny prze koncertem, gdzie gramy.
Joe pokiwał głową ze zrozumieniem i poszedł szukać ładnych dziewczyn do zabawy. Jak on lubił, kiedy laski na niego leciały!!

***

- Doskonale, doskonale. Dzwoń Izzy! - powiedział Axl, podając mu słuchawkę.
- Czemu ja? Ja już ostatnio dzwoniłem.
- No. Dlatego teraz też dzwonisz.
- Nie!
- Dzwoń!
Izzy spochmurniał. Wziął słuchawkę i przyłożył do ucha. Po drugim sygnale ktoś odebrał.
- Halo?
- Dzień dobry - mruknął Stradlin. - Potrzebujemy pilnie koszenia trawy.
- Aha. Rozumiem. Chodzi tylko o skoszenie czy coś jeszcze? Przycinanie drzewek czy coś?
- Yyy... Nie, nie. Tylko koszenie.
- Jaka powierzchnia?
- Yyy... No... Przed domem tylko. 
- Dobrze. Gdzie mamy przyjechać? - Izzy podał adres i umówił się na kolejny dzień.
- No. Przyjadą. 
Odłożył słuchawkę. 
- To na koncert! - zawołał Steven i zastukał pałeczkami o pokrowiec z gitarą Duffa.
- Czekaj! - zreflektował się Slash. - Axl, gdzie my gramy?
- W Rainbow.
Hudson kiwnął głową i zadzwonił do Perry'ego.
- Halo?
- Tu Slash. W Rainbow.
- Rozumiem, że mam przekazać panu Perry'emu? - spytał męski głos. 
Slash speszył się trochę i odpowiedział:
- Tak.. Tak, proszę mu przekazać... 

***

Gunsi przygotowywali się do koncertu. Stali już na scenie i patrzyli na zbierającą się widownię.
- No proszę... - syknął Duff koło ucha Slasha. 
Saul przestał kręcić kołkiem, próbując nastroić oporną strunę i spojrzał tam, gdzie McKagan.
- Debile z Poison... - szepnął złowrogo Steven, prostując się za perkusją. Gunsi patrzyli jak ich wrogowie siadają przy stoliku i patrzą w ich stronę, uśmiechając się z kpiną.
- No to będzie ciekawie - powiedział Izzy z szatańskim błyskiem w oczach.
______________________________________________
No. Ostatnio sobie przypomniałam o konflikcie między Poison, a Gunsami. Może być ciekawie, nie? :P Ostatni dzień wakacji Dodałam Wam rozdział. Trzymajcie się w nowym roku szkolnym! Jeszcze 10 miesięcy do kolejnych wakacji... -.- Tak strasznie nie chce mi się wracać... Wam pewnie też.

środa, 19 sierpnia 2015

Rozdział 25

 

Hair of the Dog



Duff siedział w barze przy oknie, słuchając przejmujących słów ballady Bonfire. Pił colę i patrzył na skąpaną w słońcu ulicę Sunset. Każda przechodząca dziewczyna miała rzucające się w oczy ubranie, przyciągające wzrok. Każda była na swój sposób pociągająca. Steven ukradł mu jedną dziewczynę, to fakt. A może ona jednak wcale nie była taka fajna? Z pewnością była naiwna, skoro wybrała Adlera zamiast niego. Mogła mieć bardziej zadbane włosy. I ubierać się trochę inaczej. A do tego te jej idiotyczne spojrzenia! Trochę głupkowate, trochę przenikliwe. McKagan nie chciał się z nią zawiązać na dłużej. To była taka chwilowa miłość. Jak jego wszystkie... Tak, Stacy była zdecydowanie głupia. Chyba był pijany, kiedy ją zapytał, czy chce być jego dziewczyną. W każdym razie nie było powodu, żeby miał rozpaczać. Znajdzie nową. Ha! Która dziewczyna nie chciałaby się związać z Duffem McKaganem!? Może faktycznie pora give it a try for a second time, give it a chance for a second romance*? Duff zapalił papierosa i uważniej przyjrzał się dziewczynom spacerującym po ulicy. Niektóre szły z jakimiś facetami, inne same. Na pewno kogoś znajdzie wśród nich. Ale ta była za chuda, ta z wysoka, ta miała za duże usta, ta wyglądała jak zdzira (?), ta miała zbyt ciemne oczy, ta za długie włosy, ta aż zbyt zgrabne nogi... Blondyn w każdej dziewczynie oprócz czegoś pociągającego, widział coś odpychającego. Nagle zobaczył znajomą twarz. Skądś znał tą dziewczynę. Wytężył umysł i przypomniał sobie nazwisko tej kobiety. To była gitarzystka Heart, Nancy Wilson! A obok niej szła najpiękniejsza dziewczyna na świecie! McKagan wstał od stolika i szybko wyszedł z baru. Podszedł do Nancy.
- Hej! Lubię waszą piosenkę "Alone". Jestem Duff McKagan. A ty? - spytał podając rękę nieznajomej.


***

Izzy leżał na stole na brzuchu i obserwował swoje dyndające poza jego krawędzią  ręce. Nagle usłyszał koła samochodu parkującego na żwirze przed domem. Podniósł głowę i nasłuchiwał. Trzasnęły drzwi. Ktoś szedł. Był coraz bliżej. Izzy uniósł głowę, aby wyjrzeć przez okno. Zachłysnął się powietrzem i spadł ze stołu próbując szybko z niego zejść. Wszedł pod i skulił się przy ziemi.
- Izzy, mógłbyś mi... - zaczął Slash wchodząc do kuchni, ale Stradlin mu przerwał.
- Ćććććśśś! Padnij! - wyszeptał. - Padnij! - nakazał poważnym tonem. Slash zauważył, że chłopak jest spięty. Natychmiast klęknął za kanapą.
- O co chodzi Izz? - spytał szeptem. Ktoś podchodził do drzwi. Izzy wskazał głową na drzwi.
- Policja przyjechała! - wyszeptał spanikowany. Nie chodziło mu o samą wizytę policjantów, ale o Zeppelinów. Gdyby oni mięli coś czego nie powinni i ich aresztują. Przecież Izzy by sobie tego do końca życia nie wybaczył. Co za wstyd! Ktoś stanął przed drzwiami. Stradlin wstrzymał oddech. Zaraz tu wejdą i jak on się będzie tłumaczył? Czekał na "puk-puk-puk!", ale nic takiego nie nastąpiło. Potem usłyszał jak ktoś odchodzi od drzwi i trzaska drzwiami samochodu. Odjechali. Slash i Izzy wymienili zaskoczone spojrzenia. Rytmiczny powoli i cichutko wyszedł spod stołu. Wyjrzał ostrożnie przez okno. Nikogo nie było. Wzruszył ramionami zdezorientowany. Slash wstał. Izzy otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz. Pusto. Już miał wracać do środka, kiedy zobaczył kartkę przypiętą do drzwi. Slash stanął za Stradlinem, patrząc mu przez ramię na świstek.



Chłopcy wymienili zaskoczone spojrzenia i wybuchnęli gromkim śmiechem.
- Serio? - spytał Izzy. - Serio? To jest jakiś żart czy coś? 8 cali? Mamy skosić trawnik? Mierzyli dokładnie, jaka długa jest nasza trawa? - Slash nie skomentował tego tylko dalej się śmiał.

***
Pies szczeknął groźnie na Steven'a. Blondyn spojrzał na niego ze strachem i przesunął się o krok w tył, byle jak najdalej od tego zwierzęcia.
- Spokojnie, Doggie... - skarcił go Izzy tonem, jakim Plant przemawiał do węża Slash'a. Rotweiller posłusznie zamilkł. Wciąż patrzył się złowrogo na Steven'a. Blondyn pomyślał, że Izzy zwariował. Zastanawiał się, czy gdyby rytmiczny miał lwa nazywałby go "Lionnie". Nękało go też pytanie, dlaczego do tego psa nie zwrócił się "Lionnie", bo przecież wyszłoby na to samo. Tym tokiem myślenia doszedł do wniosku, że przezwisko (a może imię? Kto to tam wie...) "Black Dog" raczej nie jest bezpodstawne. I nie myślał tutaj o tym, jak ten pies prezentuje się wizualnie, ale o ukrytym znaczeniu. Skoro kolor czarny zawsze kojarzony jest ze złem, to to przezwisko faktycznie miało sens. Co do tego, że ten pies jest wcielonym psim złem nie miał najmniejszych wątpliwości. Te rozmyślania nad trafnie dobranym i jak najbardziej prawdziwym, jego zdaniem, przezwiskiem przerwał mu Slash.
- Steven, nie zachowuj się jak dziecko.
- Taak? Ja się zachowuję jak dziecko? Izzy powinien wytresować tego szatana! Ot, co! Ten pies jest po prostu zły! Tak, jest zły i...
- NIE POZWALAJ SOBIE! - wtrącił się Stradlin.
- Izzy i tresura? - zdziwił się Mulat.
- POPCORN WYCHODZI! - Adler zarzucił blond grzywą i odwrócił się napięcie - Hyy! - zaskoczony stanął twarz w twarz z Axlem. Popatrzył na niego nieobecnym wzrokiem i poszedł.
- Z kim ja gram... - mruknął Rudy śledząc wzrokiem Adlera, który z tych emocji  potknął się wchodząc na schody i uderzył w balustradę.
- Co mówiłeś? - spytał podejrzliwie Slash.
- Co cię to obchodzi? Jutro mamy koncert, a po nim wywiad. No wiecie, ten co już mięliśmy mieć, ale wtedy jakoś nie wyszło.
- Taa, fajnie - mruknął Izzy. - Mamy ci coś do pokazania. Powinno cię zainteresować... - Stradlin podał wokaliście wiadomość od policjantów. Rose popatrzył badawczo na przyjaciela i zatopił się w lekturze. Z każdym kolejnym słowem jego czy rozszerzały się coraz bardziej, a uśmiech powiększał.
- Ha, nieźle. Skąd to macie?
- To było na naszych drzwiach - wyjaśnił Slash.
- Czyli to jest do nas?
- No chyba.
- MY mamy skosić trawnik przed domem i zmazać z drzwi powitalny napis?
- Tak.
- I za 3 dni przyjadą sprawdzić czy to zrobiliśmy?
- Nie wiem. Pewnie tak. Po co niby by mięli pisać, że mamy jakiś określony czas na zrobienie tego.
- A jak nie to co? - spytał Axl z lekceważeniem rzucając karteczkę na stół.
- Pewnie nam wlepią mandat. Nie zapłacimy. Pozwą nas. Nie pojawimy się na rozprawie. AResztują nas czy coś i...
- Okej, okej, czy ja wyglądam ci na kretyna?
- No... raczej tt... nie - Axl popatrzył na Hudsona.
- I co zamierzamy z tym zrobić? - Rose chciał odpyskować Saulowi, ale Izzy mu przerwał. Rudy wzruszył ramionami.

***

Slash siedział na kanapie... no... niezupełnie, bo głowa i ręce zwisały poza nią... Palił papierosa i rozmyślał nad sensem swojego jakże szalonego życia. Doszedł do wniosku, że nie przypadkowo spędził dzieciństwo w Hollywood. Ktoś popukał Slasha po nosie. Zmarszczył brwi. Nad nim stał Steven.
- Widziałeś Izzy'ego? - spytał. Izzy? A no tak... Chyba znał jakiegoś Izzy'ego... - myślał rozmarzony Slash. A! No tak, to był ten rozrywkowy rudzielec!
- Chyba ma problem z samochodem. Pojechał do warsztatu - powiedział Slash i wrócił do swoich przemyśleń. Czy to nie niewiarygodne, że od samego początku mieszkał w mieście pełnym rockmanów?
- Co?! Slash! Izzy nie ma samochodu!
- Nie ma...? - to dziwne... - Już nie ma? To aż tak źle?
- No nie! Slash! Izzy! Izzy Stradlin! Nasz Izz! Jeffrey Isbell! Slash!
- A! - Slash załapał - Izzy... Poszedł z psem na tresurę.
- CO?!
- No co się tak dziwisz palancie. Poszedł na tresurę. Coś jeszcze chcesz ode mnie? - Steven wzruszył ramionami. - No co? - drążył Slash. Niewygodnie mu było leżeć z głową przewieszoną przez poręcz kanapy, patrząc na te niebieskie oczyska Stevena, które uparcie się w niego wpatrywały. No halo! Ktoś tu próbuje się odprężyć? Czy w tym domu nie można już spokojnie poleżeć na kanapie? - Steveeeen! Idź stąd! Słyszysz?! Co tak stoisz jak słup soli?! Idź!! No weź! Steven! - Adler odwrócił wzrok.
- A więc mnie nie chcesz... - powiedział blondyn. - Wyganiasz mnie... - teatralnie pociągnął nosem. - Ranisz mnie.
- Ale co znowu? Co znowu?! - Slash ciężko westchnął. - Jaa ciee... - Ale Steven dalej stał na swoim miejscu. Nagle coś wielkiego i ciężkiego skoczyło na Hudsona. - Au! Ou...! Złaź ze mnie! Spadaj! Złaź! - krzyczał Mulat, próbując zepchnąć z siebie Duffa. - McKagan!! Nie będę się powtarzał!!
- Grozisz mi coś? - spytał rozbawiony basista. Objął Slasha rękami w pasie i ciasno przylgnął do jego klatki piersiowej. Saul dziko się szarpał, starając się wyswobodzić, ale nie miał szans. Westchnął i czekał. Otwarły się drzwi wejściowe.
- Tak, dobrze. Dobry pies. Doskonale. Tak, właśnie tak. Świetnie. Dobrze. Tak trzymaj. Brawo! - Stradlin wszedł do domu prowadząc na smyczy psa i czule do niego przemawiając. Niby jeszcze nie zwariował jak Plant, ale chyba powoli zaczynał się zachowywać jak on. Chłopcy zamilkli wpatrując się w rytmicznego. Izzy podniósł na nich wzrok.
- Co? - zapytał. Duff wypuścił Slasha z uścisku. Poprawił okulary przeciwsłoneczne.Wszyscy trzej patrzyli na Izzy'ego zaskoczeni.
- Wszystko w porządku? - spytał niepewnie McKagan. Izzy wzruszył ramionami.
- No tak - zapalił papierosa i znów spojrzał psu w oczy.
- Ja pierdolę... - zaczął Slash. - Czy wszyscy w tym domu oszaleli?
- Ja jestem normalny - zapewnił basista.
- Taa, ty to na pewno - Steven przewrócił oczami.
- Czemu uważacie, że oszalałem? - zapytał Stradlin.
- Bo patrzysz swojemu psu w oczy, jakbyś się zakochał? - zauważył Saul. - No heloł! To chyba nie jest normalne!
- Zatopiłeś się w jego tęczówkach... - kontynuował Adler.
- Jest normalne. Powiedzieli mi, że najważniejsze jest, żeby nawiązać z psem kontakt wzrokowy - popatrzył w oczy psa. Chłopy wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Z ich rytmicznym zdecydowanie było coś nie tak...

***

Jones rozłączył się, westchnął ponuro i odłożył słuchawkę.
- To znowu ona? - spytał Bonham. Basista pokiwał głową. - Chyba się na ciebie na poważnie napaliła... - rozbawiony spojrzał na kolegę. - Powiedziałeś jej, że jesteś żonaty?
- No... 
- Nie powiedziałeś? - spytał John, patrząc na niego podejrzliwie, unosząc jedną brew.
- Nie było okazji...
- Można się było tego spodziewać...
- Chyba widziała obrączkę - Jones przejechał palcem po złotej obrączce.
- Wiesz, ja w ogóle nie mam pojęcia co ty w niej widzisz - powiedział Jimmy przerzucając stronę w katalogu gitar Gibsona. Co dziwne, oglądał go odwróconego do góry nogami. Tłumaczył, że "w ten sposób łatwiej wypatrzyć tę jedyną". - Nie dosyć, że mówi w jakimś innym języku, pracuje w redakcji L. A. Timesa to w dodatku nawet nie jest fanką Led Zeppelin!
- Czemu uważasz, że nie jest?
- Ha! To chyba jasne! Gdyby była to by poleciała na mnie, a nie na ciebie. A przypominam ci, że jak się pierwszy raz spotkaliście to ja i John też tam byliśmy.
- Bardzo śmieszne! I nie rozumiem, co jest złego w tym, że pracuje w redakcji L. A. Timesa?
- Jak to co? Wszystko! W tej gazecie upokorzyli naszego wokalistę! MUSIMY jej nienawidzić!
- Jimmy, jesteś niepoważny.
- Hej! Kto tu jest niepoważny! Spotykasz się z laską, której nie uświadomiłeś, że masz rodzinę!
- Kto powiedział, że się z nią spotykam?
- A co niby robisz!
- Nie spotykam się z nią!
- Chyba według ciebie... Pytałem nią.
- Co?
- Przecież jestem niepoważny.
- Co ci powiedziała?
- Jestem niepoważny... - Jones zacisnął zęby i wykręcił numer do żony. - Maureen? Witaj kochanie! Co u was? (...) Tak, ja też chciałbym już wrócić... (...) Nie, nie denerwuj się! Nie ma potrzeby!... - Jimmy przewrócił oczami, zamknął katalog, wziął ze stolika zapisaną, pogniecioną kartkę i wyszedł. Na zewnątrz Robert patrzył, jak Izzy powtarza ćwiczenia z psem. Tresowania psa było takie ekscytujące! Plant wyjeżdżając zostawił swojego kochanego Stridera w domu. Miał ze sobą tylko zdjęcie w portfelu.


Gdyby jego piesek tu też był... byłoby o wiele fajniej!
- Robert! Chciałem ci pokazać nową piosenkę! - Plant obrócił się do Jimmy'ego i zaczął czytać tekst. - Jimmy, zboczeńcu. Skąd wziąłeś takie teksty?
- Podsłuchałem Johna, kiedy rozmawiał z tą swoją dziewczyną.
- Bonzo ma dziewczynę? - spytał zainteresowany.
- Nie, John Paul.
- CO?! On kogoś poderwał?! I to są jego teksty?!
- Tak! - powiedział Page z szatańskim uśmieszkiem.
- Okej - Robert wzruszył ramionami i wrócił do obserwowania Izzy'ego.
- Tylko zastanawiam się nad tytułem... Nie mam pomysłu... - Plant zapatrzył się na psa. Z podekscytowaniem obserwował tresurę. - Możesz mi pomóc?
- BLACK DOG!! - zawołał Robert z radością, a pies pognał w jego kierunku.
- O! Może być!
- Część - Robet podrapał Rottweilera za uchem. - Co mówiłeś, Jimmy?
- Nie, nic.

***

Shep Gordon siedział przy stole, szukając numeru telefonu do wytwórni Geffen Records. Nagle otwarły się drzwi. Alice stał zrozpaczony przed menadżerem.
- Shep... Nie ma już żadnych pieniędzy... Wszystkie zniknęły! - menadżer popatrzył na niego z politowaniem. 
- I może właśnie dlatego odłożyłem trochę dolarów na zapas. Przy okazji, zaraz będę ustalał te koncerty z Guns N' Roses. O! Jest! Tego szukałem.
 ___________________________________________________
 * "give it a try for a second time, give it a chance for a second romance" - "daj temu spróbować drugi raz, daj temu szansę na drugi romans"