JEŚLI SKOPIUJESZ COŚ Z TEGO BLOGA, ABY CZERPAĆ WŁASNE KORZYŚCI - MOJE GLANY NIE WYTRZYMAJĄ!!!

OSTRZEŻENIE:

Czytanie bloga zagraża życiu lub zdrowiu (potwierdzono naukowo)!

niedziela, 2 lipca 2017

Rozdział 35

No, to co? Specjalnie dla Britstone? O taak.. ;-)


Sweet Child O'mine


- Kuuuurwaaa maaAĆĆ! - poniosło się echem po Hellhouse wypowiedziane z wściekłością przekleństwo.
John Paul stał na schodach i oglądał główkę gitary, którą przed chwilą rąbnął w ścianę przez nieuwagę. Czule przejechał palcami po jej idealnym kształcie i przeprosił ją w myślach, obiecując, że zemszczą się na tej głupiej ścianie. Wszedł na piętro. Slash wysunął z pokoju czuprynę, aby sprawdzić, kto tak klnie? No naprawdę, żeby się tak zachowywać... Pokręcił głową zniesmaczony i wrócił do swoich spraw.

 ***

Izzy wszedł do kuchni, zwabiony baaardzo dziwnym zapachem. Był naprawdę wyjątkowo oryginalny i niecodzienny. To zaczynało się robić dziwne. Może nawet niebezpieczne! Stradlin stał się nagle czujny i podejrzliwy. Tak, to musiała być pułapka. To było jedyne racjonalne wyjaśnienie. Szatyn rozejrzał się dookoła. Oczyma wyobraźni dokładnie widział już moment, kiedy jakiś terrorysta strzela do niego z zza rogu, albo od razu zwala go z nóg całym swoim ciężarem, a potem porywa gdzieś w nieznane... Lustrował każdy fragment pokoju, szukając czegoś podejrzanego. Widoczność była ograniczona przez obecne wszędzie dookoła rury, którymi miał niby przemieszczać się dla zabawy boa dusiciel Freddie.  Nagle zadzwonił przeraźliwie telefon, aż rytmiczny podskoczył i rąbnął głową w plastikową rurę. Nie żeby jakoś strasznie to bolało, ale Izzy nie mógł ścierpieć tych plastików (tylko rockersi i metale!), więc ostro klnąc w myślach na ten istotnie chory pomysł Slasha, odebrał telefon.
- Halo? - zapytał, dając do zrozumienia swojemu rozmówcy, że najlepiej by było, gdyby od razu się rozłączył i nigdy więcej ponownie nie dzwonił.
- Cześć. Izzy, jeśli się nie mylę? - odpowiedział mu pogodnie, nie zrażony niemiłym powitaniem mężczyzna, gdzieś po drugiej stronie łączącego ich kabla*.
- Taa, Izzy... - potwierdził bez emocji, a i tak odniósł wrażenie, że jego odpowiedź była zupełnie zbędna i niechciana.
- Co tam u was słychać? - spytał, nie czekając na odpowiedź. - Myślę, że jakoś w przyszłym tygodniu czy coś koło tego wpadłbym do was, to pogadamy dokładnie o trasie i może o tej piosence, co chcieliście, okej? No to do zobaczenia! - rozłączył się.
- Hej... - mruknął zdziwiony Izzy i odłożył słuchawkę.
Alice Cooper znowu do nich przyjedzie? Do Hellhouse? To było zaskakujące. Ktoś mógłby odnieść wrażenie, że Stradlin wcale się nie cieszy na tę trasę z Alicem. Ale to nieprawda! Izzy był podekscytowany i uradowany. Nareszcie jego kariera nabierała jakiegoś rozpędu! No wreszcie! Szatyn może by się cieszył na wiadomość o jakichś krokach, świadczących o powadze zaproszenia Gunsów do supporotwania Alice'a Coopera na trasie, gdyby nie ten dziwny zapach, drażniący jego zmysł węchu. Podszedł do stołu i kuchenki (o, a co to takiego?). Z uniesionymi w lekkim szoku brwiami nachylił się nad garnkiem z gorącą zupą. Para buchała w twarz rytmicznego. Gdyby Izzy miał jakieś większe doświadczenie z zupami, mógłby mądrze orzec tę jako ryżową z dodatkami dla podkreślenia smaku. W zasadzie było tam dużo różnych warzyw i kawałek mięsa. Wszystko pięknie, ale... skąd się w tym domu wzięła zupa? To było bardzo ciekawe. Izzy nie zastanawiał się nad tym dłużej, tylko chwycił chochelkę (myśląc chwilę, jak to złapać) i wypił wszystko, co na nią nabrał. Nie było źle... Przekonał się i nabrał kolejną i kolejną, i kolejną... Nabierając chyba piątą z kolei rozlał zupę na podłogę i schylił się, aby ją zlizać. Klęknął tak, że nie było go widać spoza stołu. W tym czasie do kuchni wszedł (pokonując istny labirynt plastikowych rur, wijących się wszędzie wokoło) Robert. Na chwilę przystanął i poprawił włosy. Idąc jak modelka na wybiegu, oczywiście kręcąc tyłeczkiem (czego zaabsorbowany Izzy nie widział), podszedł do telefonu i delikatnie ujął w dłoń słuchawkę. Trochę pomyślał i ostatecznie wybrał numer. Zakręcił loczka na palcu i odczekał trzy sygnały.
- Halo? - odezwał się głośno w kuchni przytłumiony głos z słuchawki.
- Dzień dobry. Tu Robert. Taak, ten sposób z obróceniem materaca dosyć się sprawdził... Ale chciałem zapytać o coś innego... - zawiesił głos, zastanawiając się, jak to ubrać w słowa.
Izzy wstał z ziemi i odłożył chochelkę do garnka. Chciał już wyjść z kuchni, kiedy Robert, nie zdając sobie sprawy co się właściwie dzieje, zdzielił go butelką po Jacku Danielsie. Izzy oszołomiony i zemdlony upadł na ziemię. Robert pomyślał dopiero po działaniu i teraz się przeraził.
- Pomocy! Raatunku! Pogotowie, pogotowie... - mamrotał do siebie.
Nie przejmował się już telefonem.
- O co chodzi? - spytał beztrosko Jimmy, stając w progu i opierając się o futrynę.
- O niego! - histeryzował Plant, wymachując rękami na wszytskie strony.
W jego mniemaniu w kierunku Izzy'ego. Jimmy uśmiechał się przyjaźnie.
- No widzę. Ale przecież żyje. A nawet heśli nie to ja żyję, więc wsyztsko jest w porządku.
Jimmy zamrugał figlarnie. Niebieskie oczy Roberta rzszerzyły się ze zdziwienia. Page zatopił się w nich i przez chwilę poczuł się jakby pływał. Odniósł wrażenie, że jego skóra jest mokra, a dookoła niego pluskają się kolorowe rybki. Była to dziwna wizja i przeniósł wzrok na gunsowego szatyna na podłodze. Ten wrócił już to rzecywistości i powoli zbierał się z ziemi. Słuchawka telefonu dyndała na rozciągniętym kablu. Kobieta przez jakiś czas czekała na odzew, ale go nie uzyskała i rozłączyła się.
Izzy stanął na nogi.
- Zupa jest - powiedział, patrząc na kolegów spoza grzywki.
- Robercik gotuje? - spytał Jimmy przeczesując palcami włosy na czubku głowy.
- Ja nie.
- To kto? Hmmm... - nastała pełna zadumy chwila.
Wszyscy pogrążyli się w przemyśleniach, próbując ustalić nieznanego kucharza. Przecież to jest Hellhouse!!! Kto tu gotuje? Mysleli... Myśleli... Ich mózgi pracowałycoraz ciężej... i ciężej... Plant poczuł zmęczenie.
- Nie mogę się w taki sposób przemęczać! - jęknął i usiadł elegancko na krześle, zakładając nogę na nogę. - Jestem artystą! Niech myśleniem i ciężką pracą zajmuje się mój kamerdyner! A teraz muszę się wzmocnić, aby pozostać w dobrej formie. Zacznijmy degustację! - w okamgnieniu podniósł się i stanął przed garnkiem.
Izzy pomyślał, że to trochę jak jakaś kulinarna reklama z seksownym zabarwieniem. Burza idealnych lśniących złotych loków, błękitne błyszczące oczy, smukła sylwetka i powabna poza. A do tego podniecające ułożenie szczupłych palców na chochelce. I oczywiście garnek. Isbell odniósł nieodparte wrażenie, że wokalista nawet nie skupiącjąc się na tym, cały czas pozuje. Zaczął się zastanawiać, czy takie coś się nabywa, czy po prostu się ma i już? W zasadzie była to dokładnie to, czego spodziewał się po frontmanie Led Zeppelin. Ale tu znowu nie było to takie oczywiste, bo... czy to Plant był frontmanem? A może Jimmy? Przecież o Jimmy'm nadal więcej się mówi. Najwięcej spośród wszytskich członków zespołu. "Ten najlepszy gitarzyta, Jimmy Page, Eric Clapton i Jeff Beck, niekwestionowany wirtuoz, talent, umiejetności, za które zaprzedał duszę Diabłu..."
- Mamy tu jakieś talerze? - rozglądał się blondyn. - ARTYSTA CHCE DEGUSTOWAĆ!!!
- Po co ci telerze? - parsknął Jimmy. - Taka z ciebie primabalerina?
- A nie widać? - spytał i zakręcił się na nodze, zapewne uważając, że wykonuje piruet.
Potem chwycił garnek i postawił na stole.
- Prrriiiimmmaaaabbaalleriiiinnnnaaaa... - zaśpiewał Plant, przymykając oczy i chwytając Page'a w objęcia. - Zatańczmy! Izzy! Nastaw nam coś odpowiedniego!
- Ale, że... co? Jakiego? - zastresował się Stradlin. - Jak to...
- No coś do czego się da tańczyć balet! No jakąs operę czy coś!
Izzy popatrzył na niego badawczo i panicznie zaczął szukać w odmetach swojego umysłu chociaż jednaej znanej pozycji, do której można by tańczyć balet. Bił się z myślami i jedyne co przyszło mu do głowy to... Megadeth. Wstęp do "Symphony of Destruction". Doskoczył do pudełka z kasetami i zaczął przebierać palcami, jak grając na gitarze, poszukując nagrania.
- MAAAAAMMMMM KURDEEE!!! - wykrzyknął uradowany wyrzucając w górę rękę z kasetą.
Obejrzał się, oczekując również podzelanej radości od chłopaków, ale tamci byli zbyt zajęci sobą...
- No to ściągamy - zadecydował Robert i odpiął pasek spodni.
- Ale po co? Po co ci aż tak zależy? - zirytował się Jimmy.
- Bo nie mamy takich seksownych wdzianek jak baletnice! A o ile nie zauważyłeś to one są jak nagie. Więc musimy być jak najbliżej nich! Tu chodzi o komfort sztuki. A balet to sztuka. O tak, bardzo poważna sztuka... To jest kultura na najwyższym poziomie...
- Złej baletnicy przeszkadza nawet rąbek u spódnicy.
- No a właśnie my nie mamy spódnic i jak nie będziemy mieć spodni to nic nam nie będzie przeszkadzać. Ale ty jesteś zamknięty w tej czaszce.
- A to co niby ma znaczyć?! - odparł atak Page, czując, że wokalista go obraża.
- Nic.
- Jak to nic?
- No właśnie nic. Nic do niej nie dociera, ani się z niej wydostaje.
Page wciągnął ze świstem powietrze.
- BO TO JEST ZAMKNIĘTY TEREN PRYWATNY I NIEUPOWAŻNIONYM WSTĘP WZBRONIONY! Ja przynajmniej nie pozwalam wszystkim mieszać mi w czaszce jak niektórzy.
Usatysfakcjonowany swoją błyskotliwością odwrócił się od kolegi i uśmiechnął złośliwie.
- Dobra, dobra, bierz się i ściągaj te spodnie.
Gitrzysta popatrzył na niego posde łba. Wcale nie miał ochoty jeszcze kończyć walki. Przez chwilę starał się nawiązać kontakt wzrokowy, ale Robert zajęty był czym innym.
- CZEMU TY MI ZDJĄŁĘŚ SPODNIE?! - zorientował się zszokoany Jimmy.
- Bo sam tego nie zrobiłeś?
- Ale czemu ty mi to zrobiłeś?!
- Bo sam tego nie zrobiłeś?
- Ale czemu... Chwila moment, to nie ma sensu. Już to powiedzieliśmy.
- Taaaak?
- No tak. Przecież przed chwilą.
- Ale co powiedzieliśmy?
- No tamto, że... Chwila moment, to też nie ma sensu!
- Ale co? Czekaj, o czym ty w ogóle do mnie teraz mówisz? - Robert ściagnął brwi.
- Eeeee... myślałem, że o... ale chyba jednak... eeee...
Zgubili się w swoich własnych myślach. A Izzy właczył magnetofon i przewinął taśmę do odpowiedniego momentu. Wyrwało to Planta z rozmyślań (oczywiście były już one na bardzo odległe tematy).
- JIMMUSIE, DO TAŃCA PROSZĘ!!

Izzy nie wierzył w to co widzi. Nie spodziewał się, że oni naprawdę będą TAŃCZYĆ. I to rzeczywiście jak balet!

***

Ewa radosnym krokiem pokonywała podwórko Hellhouse. Stanęła w progu z siatką zakupów i popatrzyła zaskoczona na to co działo się wewnątrz. Wyminęła Jimmy'ego i Roberta, podeszła do Izzy'ego i przywitała się z nim całusem w policzek.
- Widzę, że się tu nieźle bawicie haha? Zjedliście zupę?
Izzy popatrzył na garnek stojący na stole.
- Robert i Jimmy są w trakcie degustacji...
A potem poczuł przypływ gorącej fali miłości do swojej dziewczyny...

***

- Kiedyś rozpierdolę całe to zjebane miasto... - mruczał do siebie Slash, zataczając się, chwiejnym krokiem kierując się do domu. - ROZPIERDOLĘ WAS!! - zamachał pięścią do wysokich przeszklonych drapaczy chmur i kołyszących się palm.
A może to tylko on się kołysał?
- Żeby tak kurwa boga gitary traktować... co za... CHUJE... życia nie znają to tacy są... zamulają to miasto... ZAMULACIE KU'WA!! - uświadomił w twarz jednemu przechodniowi. - A i tak nie rozumiecie, zjeby... już my się kiedyś policzymy...
Wreszcie dotarł do Hellhouse.
Wszedł... i zamarł. Przez chwilę wpatrywał się w obraz przed nim, próbując wyraźnie dostrzec, co widział. Kiedy jego mózg przetrawił informację rozpoznał na obrazie kilka rzeczy: Page i Plant tańczyli jakieś seksistowskie wygibasy bez spodni. Jego rytmiczny puszczał jakąś dziwną muzyczkę, która kończyła się znajomym brzmieniem. Ale gdy dobiegała końca, szatyn przewijał taśmę i puszczał od początku. W między czasie całował się z JEGO przyszłą dziewczyną. A ponad ich głowami jego boa dusiciel powoli piął się w górę plastikową rurą...
Czy Slash nadal żył, czy może od dawna był już martwy i mieszkał gdzieś w zaświatach?
Hellhouse na pewno nie należało do normalnej rzeczywistości...
Więc co było nie tak?

***

Duff Andrew Michael McKagan radzi:
Jeśli możesz zdobyc wszytski, to zachwuj się tak jakbyś mógł, bo wtedy rzeczywiście możesz i zdobędziesz.
Jeśli ta rada jest dla Ciebie za trudna to zosatań gejem. Albo nie, zostań księdzem. Tak, zostań księdzem. Ciesz się kasą, ale daj sobie spokój z seksem.

Jeśli doskonale rozumiesz tą radę - czytaj dalej.
Kobiety lubią grać. Kobieta powie ci, że nie chce. Jak to zrozumiesz? -> właśnie tego chcę, ale musisz ją zdobyć. Musisz udowodnić samicy, że jesteś bohaterskim i walecznym samcem. Że potrafisz przezwyciężyć przeciwności losu! Nawet nachlany w trzy dupy - trafisz do niej do domu i pomożesz jej iść, podtrzymasz za ramię, otulisz kurtką i będziesz szczękać zębami z zimna, upierając się, że jest ci bardzo ciepło, a jej chłodno. Nie ma dla ciebie przeszkód. Jestes silny, najsilniejszy ze stada. Ten, który jest zdolny do poświęceń, ale ma honor!
A jak rozumiesz kobietę mówiącą, że chce? -> chcę tego, ale chcę też tego i tego, i tego, i jeszcze tego, a to wszystko masz jej zapewnić TY. Masz wykazać się bystrością i udowonić jak dobrze ją rozumiesz, jaki jesteś troskliwy i pomysłowy, i potrafisz idealnie zaspokoić jej apetyt...
Bądź zdecydowany, ale nie nachalny. Zachęcaj, ale nie namawiaj usilnie.
Taki wstęp do seksu gwarantuje owocny numerek. A jeśli dobrze się spiszesz, to może nawet całą ich serię.


*...łączącego ich kabla. -  Pomyślcie, kiedyś nie było bezprzewodowych telefonów, czyli jeden z drugim, nie ważne jak daleko, musiały być połączone kablem! No bo najpierw kabel od telefonu, potem kable w ścianie, potem przewody na słupach i tak aż do drugiego aparatu! Ekstra! :D
________________________________________________
Hahaha Duff jest takim znawcą?? XD 

środa, 1 marca 2017

Rozdział 34


Girls, girls, girls...


Jakiś czas później

Odkąd Jeffrey Isbell został wydziedziczony z rodziny jego życie się diametralnie zmieniło. Więcej pił i ćpał, częściej zamykał się w pokoju (uprzednio wyrzucając z niego Axla, jako że mieszkali razem). Spędzał zdecydowanie mniej czasu z zespołem. Sprowadzał się on tylko do prób (których wcale nie było dużo, bo komu by się tam chciało...) i koncertów. Nawet jeśli rytmiczny wprowadzał jakieś drobne zmiany w partiach gitarowych, które nagrał do album - w studiu nie potrzebował do tego towarzystwa. Tym samym Slash i Duff czuli się trochę porzuceni, bo jak to tak sami mają płacić za piwo..? W dodatku Stradlin co trzy dni spotykał się na tresurze psa (ku ogromnej uciesze Planta, który obmacywał wszystkie pojawiające się tam psy). Według 4/5 zespołu była to lekka przesada. Momentami zaczęli się zastanawiać czy nie odszukać zaginionej matki Izzy'ego, która porzucając syna wyjechała gdzieś w wielki świat ze swoją córką (Gunsi uznali, że pewnie dla niektórych Lafayette to wielki świat..), aby poprosić ją o 'wdziedziczenie' z powrotem Jeffa.Tyle tylko, że Izzy tego nie chciał w najmniejszym stopniu. Był szczęśliwy jak nigdy. Sarkazm wyostrzył mu się jak jego najnowsza maszynka do golenia ("Wiesz Slash, z tymi pojedynczymi niedokładnie ogolonymi liniami włosków na szczęce to jednak wyglądał lepiej, nie? Bardziej outrageous... No wiesz." ~ Duff). No i najważniejsze  - znalazł sobie dziewczynę (Slash: "NIEEEEEEEEEEEEEEEE!!!! CO TEN KUTAFON ZROBIŁ??!!! ZABIĆ GNOJA!!!!" Axl: "A pozna mnie z nią???" Duff: "Eeeee... Ee... Oblejemy to?" Steven: "AAAAHAHAHAH! NIGDY W CIEBIE NIE WĄTPIŁEM IZZY'USIUU! POŻYCZ DOLARA..."). I właśnie z tego powodu spędzał całe dnie w Roxy. Ogólnie odkąd go wydziedziczono czuł się nareszcie wolny i zaczynał życie od nowa, nie patrząc wstecz.
- Jak on w ogóle śmiał?! - buntował się Slash, zaciskając ręce na butelce Nightraina.
Steven i Duff wymienili porozumiewawcze spojrzenia "Znowu zaczyna...".
- Slash... - zaczął ciepłym tonem Adler. - Ale czemu nas o to pytasz? Idź do niego.
- Do tego sukinsyna? Ja? Mam go spytać? NIEDOCZEKANIE KURWA! Żebym ja z nim jeszcze rozmawiał?! Po tym co mi zrobił?!
Slash rozłożył ręce, uważnie obserwując twarze kolegów. Duff nieświadomy, że jakieś czekoladowe oczy go bacznie obserwują przez gąszcz czarnych kłaków, nawet nie podniósł wzroku. Steven za to zamrugał przyjaźnie i szczerzył się zadowolony.
- Nie odzywam się do niego - powiedział Slash i przytulił zieloną butelkę.
- Slashuniu, no daj spokój... Przytulić cię na pocieszenie?
- Weź co ty homosie jebany...
- Adler? Tak chcesz go pocieszyć? Jak stracił dziewczynę marzeń to chcesz go nastawić na facetów?! - Duff zrobił krótką pauzę, aby namyślić się i nadać swojej wypowiedzi ostrzejszy ton. - A zastanowiłeś się co by zrobił Axl gdyby Slash został homo?! Przesz on by go zabił!
- Przynajmniej bylibyśmy sławni - wydedukował Steven. - Wyobrażasz sobie jaka to by była afera? Agresywny nadpobudliwy rudy wokalista zabija kudłatego gitarzystę tuż przed wydabniem ich debiutanckiego albumu. Najweselszy perkusista świata Steven 'Puszek' Adler i jego opinia na ten temat!
Blondyn poruszył ręką w powietrzu, jakby dotykając znajdujący się tam tytuł z pierwszej strony. McKagan popatrzył na niego zdziwiony. Ogromny uśmiech i rozmarzone oczy Popcorna zupełnie nie pasowały do brutalnej treści tytułu. Tamten po chwili potrząsnął głową i spojrzał zupełnie przytomnie na Slasha.
- I tak jej nie kręciłeś.
- A CO TY KU-EKHAM! EKHAM!-RWA  MOŻESZ O TYM WIEDZIEĆ, CO?! - zbuntował się, ocierając usta z wina.
- Stary - wtrącił się Duff - będę z tobą szczery. Łaziłeś za nią cały czas i się podlizywałeś. Jak ona mogła cię chcieć jak się jej uczepiłeś jak rzep psiej dupy? O kobiety trzeba walczyć, ale nie wpieprzać w życie przy każdej możliwej okazji! Ja ci to mówię! Ja! Gdybyś przeczytał moją ksią... - urwał. - To byś wiedział. Jak widać twoje metody na podryw nie działają. Tylko ją gnębiłeś. A ona wolała Izzy'ego, który traktował ja bardziej obojętnie.
- Poza tym co ona mogła o tobie myśleć, Slash? Zachowywałeś się przy niej jak debil. Nie dziw, że wybrałą Izzy'ego.
Hudson patrzył z urazą na kumpli.
- Ale my byliśmy dla siebie stworzeni! Nawet ma takie samo nazwisko!
- No może według ciebie - skwitował basista.
- TO WEDŁUG WAS TO JA SIĘ MYLĘ I MAM WYBACZYĆ STRADLINOWI-KURWA-JEGO-MAĆ?!
- NO A CO? - wkurzył się Steven, zbijając z tropu Hudsona - TO JEGO WINA, ŻE EWA Z NIM CHODZI?!
- No tak! Mógł jej odmówić!
- To ona go przekonała? O kurr... Ale ciota z tego Strdalina! - rzucił Duff, chociaż nikt na niego nie zwrócił uwagi.
- Taak? A niby to czemu? Bo jest takim wspaniałym przyjacielem, że zależy mu bardziej na szczęściu kolegi od butelki niż na własnym?
- Stev, to zabrzmiało w chuj mądrze jak na twój, wypchany kłakami pływającymi w Nightrainie, mózg.
Adler uśmiechnął się z dumą.
- Tak więc, Slash, gadamy o Izzym. Po prostu daj nam z tym spokój okej? Jak masz z nim problem to idź i go Z NIM załatw, a nie Z NAMI.
Zapadła cisza. Slash wyobrażał sobie jak wbija Stradlinowi patyczek od lizaka w plecy kiedy ten próbuje pocałować JEGO EWĘ.
- Jakieś pytania?
- Jedno - mruknął Duff.
Perkusista spojrzał na niego z uniesionymi brwiami.
- Czemu Steven 'Puszek' Adler?
- Co? - Steven nie zrozumiał.
- No ten tytuł tej gazety o zamordowanym Slashu...
- No i co kurwa? No tytuł, ja jebię, jacy kretyni...
- No czemu 'Puszek'?! - zirytował sie basista.
- Aaaa! No Stacy tak do mnie mówi jak mnie mizia po klacie i ma ochotę na... - Steven wstrzymał się, kiedy kąciki ust zaczęły podchodzić mu niebezpiecznie blisko oczu.
Od takich seksualnych fantazji jeszcze można oczy stracić!
McKagan skrzywił się na widok tego zbyt rozanielonego wyrazu twarzy kolegi. Chcąc jakoś zmienić nastrój włączył telewizor. Przez chwilę zapanowała zupełna cisza. Stev dalej bujał w obłokach. Slash patrzył tępo w ekran, powoli rozważając, co usłyszał. Duff średnio zainteresowany śledził wzrokiem Angusa Younga biegającego na ekranie ze swoim SG. Po chwili teledysk AC/DC dobiegł końca, a MTV zapodało im klip Def Leppard.
Steven powoli podniósł się z krzesła i wyszedł. Slash zmierzył wzrokiem swoją flaszkę i uznał, że oto znalazł nowe motto: Just me and my wine. I powtórzył je na głos. A potem przytulił swoją butelkę i ucałował ją w etykietę z czułością. O taak, kochana buteleczka z kochaną zawartością. Nigdy go nie opuszcza. A teraz jest nawet z nim od wewnątrz. Ta wizja bardzo mu się spodobała i poczuł podwojoną bliskość taniego wina.
W tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi. Duff udał, że nic nie usłyszał. Hudson, jakoś tak z nudów, podszedł do drzwi. Otworzył je i pierwsze co zobaczył to zwinięty w serpentynę wąż na czarnym tle. Chwilę potem wąż szybko przesunął mu się kilka razy przed oczami.
- Patrz co mam! - zawołał znajomy kobiecy głos. - Wreszcie kupiłam to na winylu! - powiedział Ewa, wchodząc do środka i wymachując albumem Metalliki.
Slash wbił wzrok w płytę.
- No wiecie, na winylu brzmi inaczej. Poza tym lepsza jakoś niż na pirackiej kasecie, nie? W każdym razie nareszcie było mnie stać i oto jest! Slash, co ty taki przymroczony? Znając twoje mozliwości, to chyba od rana dużo wypiłeś.
MTV wyświetliło ty razem Scorpionsów - Rock You Like A Hurricane.
Saul wzruszył ramionami. Kurwa. Kurwa. Boże, czy ty to widzisz? Ta zajebista laska kupiła właśnie winyla Metalliki i przyszła z nim do nas. Kurwa. Gitarzysta tym bardziej poczuł złość na Izzy'ego. To była jego laska. Niezależnie od wszystkiego.
- Ja ją kurwa będę miał - powiedział Slash i odłozył butelkę na ziemię.
- Płytę? - spytała Ewa, wyjmując z lodówki buetelkę Coli.
- Może.
- Przydałoby się! Może kasety są odporniejsze i mniejsze, ale winyl - to winyl!
- No pewnie. Szkoda, że niektórzy tego nie rozumieją. Na przykład nasz rytmiczny (były kurwa, martwy rytmiczny - dodał w myślach).
- Stradlin? Eee... Czy ja wiem? Chyba jest podobnego zdania...
- Taaa... On zawsze jest tego zdania, jakiego jego laski - parsknął.
Wiedział, że to nieprawda. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Izzy ma swoje własne poglądy i nigdy nie przyjmuje kompromisów. Ale czuł, że jest Stradlinowi winny zniszczenia opinii w oczach kilku osób, które zdecydowanie miały o nim zbyt wysokie mniemanie.
- A może po prostu on i jego laski mają podobne poglądy?
- Niemożliwe. Jeśli ktoś ma takie same poglądy, charakter i upodobania muzyczne, to jest dla siebie przeznaczony. A szczególnie, jeśli są między nimi jeszcze jakieś inne związki, jak takie samo drugie imię czy coś.
- Hmm...
- Mówię ci! To z moich własnych obserwacji. Poza tym gitarzyści rytmiczni są nudni. Oni to zawsze tylko drugoplanowe tło. Tak!
- Slash... Nie jestem pewna...
- Ja mam doświadczenie. Znam wielu rytmicznych. Naprawdę.
- Ja też. Jakoś nasz rytmiczny jest miłym gościem.
- Nasz?
- No. Z  zespołu, nie? Ten blodyn z zielonymi oczami.
- Aha.
- No. Więc ich tak wszytskich nie generalizuj.
- Czy ja coś mówię?
- A nie?
- A tak?
Ewa parsknęła śmiechem.
- Slash, daj spokój! Jasne, że Dzownek ma wady. Ale ma też zalety. Jak każdy z resztą. Nie bądź taki surowy.
- Aaaa tam Izzy. On się na życiu nie zna. Na ludziach. Na kobietach. Na niczym. Tylko to to kradnie i zadowolony.
- Przestań. Co w tym dziwnego? Taki jest i tyle.
- Eeeh... Ale on nawet nie ma persektyw na przyszłość. Ja mam.
- Picie kradzinego Danielsa?
- Nie. Ja mam zespół i karierę. Ja tu jestem GITARZYSTĄ PROWADZĄCYM. Odpowiedzialna rola. W zespole wszyscy zwracają uwagę na gitarzystę prowadzącego.
- A nie na wokalistę?
- Eee nie. Na gitarzystę.
- A nie na basistę? - spytał Duff.
Slash uniósł brwi. Ewa rzuciła mu niepewne spojrzenie, ale nikt się nie odezwał.
- Wy wszyscy nie macie racji - powiedział blondyn. - Tu chodzi o seks i tyle. Zwracają uwagę na najprzystojniejszych. A w tym wypadku - ciągnął, wstając - na mnie. Przykro mi Slash. Nie zaprzeczaj faktom.
- Pff!! Odezwał się! W tym zespole wszyscy mają o sobie jakieś za duże mniemanie. Jedyni popadają w samozachwyt, inni biorą się za dziewczyny, dla któych są za słabi... Idioci. Wy wszyscy.
Pkręcił głową i postawił butelkę na środku pokoju.

***

Michael Andrew Duff McKagan - "Sex, drugs and rock n' roll"
Fragment z części "Sex":

Duff McKagan swoimi oczami: dziewczyny.
W stosunku do kobiet nie można być nachalnym... Nie myylić z 'nachlanym'. To zupełnie inna kwestia, dotycząca bezpośrednio doświadczenia i uroku osobistego. W każdym razie kobietę zdbywa się powalając ją sobą. Swoją postawą. Po prostu osobą. Ale też nie można pokazywać, że one wszystkie są dla za płytkie. Bo wtedy to my stajemy się za płytcy dla nich. I potem wszytsko się przekręca i nikt nie wie gdzie jest dno flaszki, a gdzie kapsel. Przy czym kobiety z L. A. (tj. tzw. "L.A. women") to jeszcze ciekzwszy przypadek i wtedy trezba pójść na całość na kontrowersję. One lubią "tych złych". Punków, glamerów... Więc włosy do góry, skrzane spodnie i są Wasze.
Co nie zmienia faktu, że na niektórych po prostu kobiety LECĄ, a na ninnych nie, bo są ciotami.
Tyle z mojej strony.


niedziela, 24 lipca 2016

żyję! ;)

Ale dawno tu nic nie pisałam. Lol, czemu czcionka jest jakaś taka porąbana. ;-; no nieważne, mam nadzieję, że jak to opublikuję to będzie normalna i to tak tylko w wersji roboczej wygląda.
W każdym razie pojawiam się tutaj, aby hmm.. zawiadomić? o mojej trwającej nieprzerwanie działalności i że żyję, i pamiętam o tym miejscu i się z niego nie ulotniłam! Mam kilka dobrych (aha, wg mnie) akcji na następny rozdział, ale cięzko mi przysiąść nad komputerem i zabrać się za pisanie, ehh... Szczególnie kiedy za oknem tak ładnie... W każdym razie rozdział POJAWI SIĘ. Nw kiedy, więc nie będę tu obiecywać, ale gwarantuję, że POJAWI SIĘ. Tak Was tylko chciałam upewnić.
Dziewczyny z dancing with the devils - sorry, że jeszcze nie pojawił się tam mój komentarz, aczkolwiek czytałam wszystko zaraz po tym jak się pojawiło. :) Trzymać tak dalej!

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Info... mniejszej wagi

Okej, nadal czuję, że publikuję to dla siebie i Aśki, ale cóż, brnijmy dalej w to udawanie. -.-
Asiu, pozwól mi poczuć, że przemawiam do całej rzeszy moich czytelników, więc zamiast zwracać się "Ty", jak chyba byłoby bardziej odpowiednio, jednak będę oszukiwać wszystkich dookoła, używając zaimka "wy". XD

No dobra, to tylko taka formalność. Informacja związana z moją działalnością artystyczną, aczkolwiek nie pisaniem. To nie ma nic wspólnego. Więc od razu możecie stąd wyjść, jeśli Was nie interesuje, bo to nic specjalnie ważnego. :P

Założyłam konto na portalu DeviantArt. Co do mojego bloga z rysunkami... Coś chyba nie wypaliło... Nw, może go zawieszę, albo wgl usunę. W każdym razie w najbliższej przyszłości nie zamierzam się nim zajmować.
Moje prace plastyczne i, jak to ciągle do znudzenia powtarzam, szaloną twórczość możecie podziwiać teraz tutaj: http://jaizz.deviantart.com/
Zapraszam zainteresowanych. Regularnie powinny pojawiać się tam moje prace, których przecież cały czas przybywa! ;) Tak więc zachęcam do śledzenia mojej galerii.

Jeśli macie jakieś pytania, albo chcecie zacząć mnie przekonywać, żebym kontynuowała bloga z rysunkami, poza DevaintArt to piszcie na maila, który będzie na stronie o mnie.

~ Roxy

piątek, 27 maja 2016

Rozdział 33

 

You Could Be Mine


Robert Plant objął pokój pełnym dezaprobaty spojrzeniem i z rytmicznym stukotem obcasów udał się na piętro, idąc jak modelka na wybiegu. Steven popatrzył na Izzy'ego, potem na resztę i powlókł się, aby podnieść drzwi. Sam nie wiedział czemu to właściwie zrobił.  Wstawił je w zawiasy i wyprostował się, opirając ręce na biodrach. To nie było w jego stylu tak przejmować się ich domem i drzwiami. To chyba jakiś syndrom gospodarza domu czy coś. Pokiwał głową ze zrozumieniem, przyciągając zainteresowane spojrzenie zaskoczonego Duffa. Rzucił na niego okiem i uśmiechnął się szeroko. Potrząsnął grzywą i otworzył drzwi, wychodząc z domu. Trzasnął z rozmachem i poszedł. McKagan uniósł brwi. Steven trzasnął, a drzwi nadal siedząc w zawiasach? Kurwa. Ten to jest serio jakimś magicznym człowiekiem.
- Musimy porozmawiać -  zadecydowała stanowczym tonem Pani Isbell.
- Chyba nie mamy o czym - Izzy był nieugięty.
- Jeff! Mamy. Może zaprosisz mnie do jakiegoś stołu? - zganiła go, wciąż próbując bezowocnie uczyć dobrych manier.
Izzy pokręcił niezadowolony głową i od niechcenia machnął na stół. Pani Isbell już nie liczyła na to, że ktokolwiek odsunie jej krzesło i zrobiła to sama. Popatrzyła groźnie na syna i wskazała mu miejsce obok siebie. Stradlin trochę się wahał, ale ostatecznie zrezygnowany opadł ciężko na drewniane krzesło. Rzucił krótkie spojrzenie matce, nie odzywając się słowem.
- No więc? - zaczęła pretensjonalnie.
Izzy wzruszył ramionami.
- Jeffrey. Wyjechałeś bez uprzedzenia, nie podając żadnej informacji, gdzie się udajesz i co? Nic nie mówisz?!
- Nie mam nic do powiedzenia. Poza tym mówiłem, że wyjeżdżam.
- Odcinasz się od rodziny i przyjeżdżasz do Los Angeles i co? Imprezujesz sobie w najlepsze?! Jak ty się zachowujesz?! Zupełnie nieodpowiedzialnie! Z resztą,  czego ja się spodziewałam?!
- I teraz mi będziesz prawić kazania?! Phi.
- Mogłeś sobie ułożyć życie, a ty co? Ćpasz, pijesz i nic nie robisz poza tym! Pięknie!
 Izzy przewrócił oczami.
- Skąd niby masz pieniądze na te używki? Może to wszystko jest kradzione?
- Gram w zespole.
- Och, doprawdy? I co tam robicie?
- Gramy?
- Też mi coś! No to sobie pracę znalazłeś!
- Co ty do tego masz? - zbuntował się Izzy. - Wyobraź sobie, że jesteśmy w trakcie nagrywania płyty!
- No nie wierzę! I że to niby jest ten twój zespół? - spytała, mierząc Axla wzrokiem. - Naprawdę Bill, że ty to się nie dziwię, ale że w to wszytko wciągasz mojego syna...
- Mamo! Axl jest moim kumplem i nie masz prawa tak do niego mówić! Kurwa! - zakończył dobitnie, na co Pani Isbell zrobiła oburzoną minę.
- Zacznij się wyrażać!
- I wiesz co? Tak, Axl gra ze mną w tym zespole! Gdybym sam nie chciał tu być to bym nie był! Nie wciągaj w twoje problemy Axla.
- Axla?
- Bill - Axl, to to samo - wyjaśnił. - To znaczy niezupełnie, ale w sensie Bill zmienił imię na "Axl".
- Jeffrey!
- Izzy - poprawił automatycznie.
- Izzy? Bill, ekhm... Axl już cię do tego stopnia zgorszył, że też zmieniłeś imię jak on?
- Nie tylko imię! - wyszczerzył się złośliwie. - I nie zgorszył mnie! - zreflektował się.
- Właśnie widzę jak cię nie zgorszył...
- MAMO! Przestań, co? Nie wiem po co tu przyjechałaś, ja pierdolę - prychnął - nie wiem czego się spodziewałaś po jakiejkolwiek rozmowie ze mną, ale niech to będzie jasno i wyraźnie powiedziane, ja pierdolę, NIGDZIE NIE WYJEŻDŻAM. Tu mam prace i karierę i chuj czy ci się to podoba i co tym myślisz!
- Nie klnij!!!
- A właśnie kurwa mać będę!
- Jeeeeffrey!
- Co? - burknął.
- Czy ty raz w życiu nie możesz myśleć racjonalnie?! Zespół to nie jest  praca! Mógłbyś pomyśleć o przyszłości! Nie wiem jak wygląda wasza kariera i nie wiadomo co jeszcze, ale nawet jeśli teraz macie jakiś okres powodzenia, to zaraz możesz stracić wszystko i zostać z niczym! To takie zupełnie w twoim stylu! Nie rób sobie nadziei! Znajdź jakieś porządne zajęcie, za które dobrze płacą!
- Ha! Ty nawet nie wiesz jak dobrze płacą za bycie gwiazdą rocka!
- Ale ty nią nie jesteś, więc nie masz pieniędzy, a lepiej, żebyś je czym prędzej miał! I lepiej, żebyś je miał stale!
- Czy ty mi znowu coś zarzucasz? Może nie jestem jakimś arabskim szejkiem, ale nie narzekam! Mam tyle, ile potrzebuję, kurwa!
- JEFF! Czy ty się słyszysz? Nie ma mowy! Wracasz do Lafayette!
- Nie! Nie! Mówię, że nie! Za dużo starań włożyłem w wyrwanie się stamtąd, żeby teraz z własnej woli wracać! Nie ma mowy!
- Nie wierzę.
Pani Isbell już szykowała się na długą psychologiczną rozmowę, kiedy przerwało jej coś najmniej oczekiwanego. Szatyn, uprzedzając swojego asystenta, otworzył sobie silnym kopniakiem. I w tym momencie drzwi wystrzeliły z zawiasów i uderzyły w przeciwną ścianę, przewracając się następnie na podłogę i lądując tam z kolejnym hukiem. Do środka wszedł Alice Cooper z wzniesionymi rękami. Jego asystent przewrócił oczami i powlókł się, aby wrócić drzwi na miejsce. Wszyscy spojrzeli na Alice'a. Wpatrywali się w niego w milczeniu z otwartymi z wrażenia ustami. Nie wiedzieli a) co tutaj robi rockmen b) skąd się wziął c) czego może chcieć. Wyglądało to głupkowato. Zastanawiali się czy powinni mieć pretensje, że ktoś (nawet jeśli jest Alicem Cooperem) ot tak wybija im drzwi z zawiasów, bez pukania ani nic? A może powinni ciepło go przywitać? Ugościć? Zaproponować puszkę Diet Coke? A może grzecznie poinformować go, że chętniej spotkają się kiedy indziej? Wokalista w żadnym stopniu nie przejął się dziwną reakcją. Był gdzieś daleko w Coop World... Jego asystent męczył się z drzwiami. Izzy nawet mógłby mu powiedzieć, że nic z tego nie będzie i może to zostawić jak jest, ale... W sumie po co? Jego problem. Chyba za coś mu Alice płaci, nie? Niech się chłopina trochę pomęczy. A poza tym frajda patrzeć jak się denerwuje, że drzwi cały czas wciąż wypadają. Alice zauważył mamę Izzy'ego. Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów.
- A to kto, Jeff? - spytała pełna pretensji.
Alice chyba nie zrobił na niej dobrego wrażenia.
- Kolejny twój nawiedzony kolega, co? - zapytała szyderczo, rzucając Alice'owi potępiające, pełne odrazy spojrzenie.
Izzy westchnął i ukrył twarz w dłoniach, licząc swoje sześć strun w gitarze, potem progi, potem markery na gryfie, rysy na korpusie... Alice stanął sobie pośrodku pokoju i skrzyżował ręce na piersiach. Z zainteresowaniem obserwował scenę.
- Kim JA jestem? Ja jestem Alice Cooper.
Axl przełknął ślinę. Zastanawiał się, co jeszcze może się wydarzyć..? Znowu nie ogarniał co się dzieje, a do tego czuł się bardziej sfrustrowany tym faktem niż zdenerwowany. To z kolei wprawiało go w histerię, która zaczynała prowadzić do paniki. To nie mógł być dobry objaw. Rose uświadamiał sobie to wszytko i rozszerzał swoje sztucznie niebieskie oczy w niedowierzaniu. Czuł, że zaraz dostanie jakiś tików nerwowych, więc zacisnął dłonie w pięści, aby nie zacząć wyrywać sobie rudych kłaków.
- O! Alice! - zawołał Plant, schodząc po schodach w szlafroku.
- Och, Robert! - powiedział Alice z uśmiechem i podszedł do niego. - Dawno się nie widzieliśmy! Co słychać? - uścisnęli sobie ręce.
- A to co ma znaczyć, Jeff? Tylko mi nie mów, że to twój chłopak, bo to już będzie zdecydowanie za wiele...
- Maaamoo! Nie jestem homoseksualistą!
- No kiedyś myślałam, że nie jesteś chuliganem, ćpunem, alkoholikiem i że jesteś w miarę porządnym dzieckiem, ale widocznie...
- Mamo!
Plant wziął z lodówki ananasa i szukał noża.
- O, daj spokój, mam coś po rękę - powiedział Alice i podał mu składane nóż, który wyjął z kieszeni kurtki.
Pogrążeni w konwersacji zaczęli wchodzić po schodach na piętro, nie zwracając uwagi na nikogo. Axl i Slash śledzili ich wzrokiem. Robert plant miał na sobie szlafrok i trzymał pod rękę ananasa, rozmawiając w tym czasie z Alicem Cooperem, idąc schodami w ICH Hellhouse. Oh men, it just sounds too cool... Asystent Alice'a założył wreszcie drzwi i rzucił się za wspinającą po schodach dwójką, kiedy znów... wypadły z hukiem. Facet obejrzał się za siebie.
- Kurwa!
- Hej! - krzyknął z góry Alice. - Już rozmawialiśmy o przeklinaniu! Słyszałem!
- Jeff! Spójrz tylko na siebie! - znów zaczęła pani Isbell.  Stradlin wymownie przewrócił oczami, bo obserwowanie tej dziwnej sceny, wydającej się tak nierealną było naprawdę wciągające. Zdecydowanie lepsze niż słuchanie wywodów o tym, jak zniszczył sobie życie...
- Do czego się doprowadziłeś? Mogłeś znaleźć dobrą pracę, a ty co? Szlajasz się z ćpunami po Los Angeles "szukając sławy" - powiedziała sarkastycznie. - Niewiarygodne! Dobrze, że w porę tu przyjechałam! Możesz mi wytłumaczyć, kim byli tamci dwaj szarpidruci?
- Szarpidruci? Mamoo!! To był Alice Cooper i Robert Plant.
- Och, świetnie. Dokładnie kim byli!
- Dokładnie? To co? Mam ci podać ich drugie imiona, datę urodzenia, miesięczne zarobki, adres zamieszkania, wiek i imiona rodziców?!
- No mógłbyś.
Izzy westchnął ciężko zrezygnowany. Jak tak się nad tym zastanowić to nie znałby odpowiedzi na żadne z pytań, które wymienił. Co on wiedział o tych ludziach? Znał ich twórczość, może nawet podziwiał, wiedział jak się nazywają, a przynajmniej pod jakim nazwiskiem występują. Jedynie podejrzewał ile mogą zarabiać. A mimo to czuł, że w jakiś sposób ci ludzie to jego rodzina. Że są bliżsi niż wszyscy inni. Była pomiędzy nimi jakaś nić porozumienia, jakieś połączenie.
- No? - wyrwała go z przemyśleń matka, czekając na odpowiedź.
Stradlin wziął wdech i zaczął powoli tłumaczyć:
- Z Alicem Cooperem, legendą lat 70', będziemy nagrywać utwór i supportować go na jego trasie, a Robert Plant, wokalista legendarnego zespołu Led Zeppelin, mieszka u nas, z kolegami, od pewnego czasu.
- Mieszka?
- No tak.
- Jak mam to rozumieć?
- Ale co rozumieć?
- Co tu się dzieje w nocy? Skąd mam to wiedzieć?
- Co?! Mamooo!!! O czym ty w ogóle mówisz? - jak on nienawidził tych podtekstów.
- Ohohoho...! W nocy to tu się dużo dzieje szczególnie w nocy z piątku na sobotę, bo... - Slash zamilkł, kiedy Axl i Izzy zmrozili go wzrokiem.
- No właśnie wczoraj widziałam!
- Jak to? - burknął kpiąco Izzy.
Niby jak mogła widzieć? Musiałby tu by..yy...ć.
- Byłam - Stradlina zmroziło. Co tez takiego mogła zobaczyć?!
- I podobało się? - spytał Slash.
- Nie. Co tutaj się w ogóle działo?! Co za jakieś orgie sobie urządzacie!
- Hej! Jak w starożytnym Rzymie! - bronił się Hudson.
- No pięknie! PIĘKNIE! PO PROSTU CUDOWNIE! NIESAMOWICIE! ZAISTE! WSPANIAŁY TRYB ŻYCIA! GENIALNA ZABAWA!
- Dobra, wyluzuj, uspokój się... - prychnął Saul.
Asystent sprawdził czy drzwi się dobrze trzymają i skierował się prędko w stronę schodów. Nagle ktoś otworzył je i znów wypadły z zawiasów. Asystent złapał je, zanim uderzyły o podłogę. W progu stał zdziwiony Joe Perry.
- O, dziękuję ci, miły człowieku - powiedział i poklepał go po ramieniu. - Dzień dobry - mruknął i zaciągnął się papierosem.
Slash poderwał się z miejsca i wskazał Joe'mu drogę na piętro.
- I co jeszcze? Tak każdy może sobie tu wejść? Ot tak z ulicy? Na ładne macie tu towarzystwo!
- To był Joe Perry z Aerosmith... - mruknął pod nosem Izz.
Na domiar złego właśnie wszedł Steven z dziewczyną.
- Och, kotku... - mruczał jej do ucha.
- Steve... - zachichotała.
Adler pocałował ją w policzek, nawet nie patrząc na asystenta mocującego się z drzwiami. Tamten tym czasem, doszedł do wniosku, że lepiej, jeśli wstawi je już otwarte na oścież, to wtedy nikt ich nie będzie dotykał.
- O, dzieeeń doobryy!! - przywitał się Steven.
Poszli na piętro. Aż strach pomyśleć co tam się teraz działo. Było tam niezłe zbiorowisko: Alice i Robert, Slash i Joe, Steven i Stacy... W każdym razie teraz drzwi były otwarte, więc z ulicy widać było wnętrze domu, a i przebywający w środku widzieli ulicę.
- To jest absurdalne! - powiedziała Pani Isbell - Jeff! Jak ty możesz tu mieszkać? Wracasz do Indiany!
- Nie! - sprzeciwił się Stradlin. - Jestem dorosły! Nie zmusisz mnie, mamo!
- Jesteś moim synem i jako rodzic mogę ci o nakazać! Szlaban na wychodzenie z domu!
- Mamo mam trochę więcej lat niż ci się wydaje! Jestem dorosły! Zostaję tu! Czy ci się to podoba czy nie! - spojrzała mu groźnie w oczy. - JEEEFFFF!!!!
Izzy opamiętał się, przyjął swoją typową postawę. Dotarło do niego, jak ta kobieta strasznie wpływa na jego zachowanie. To było przerażające. A tyle razy obiecywał sobie, że nigdy w życiu nie da się zmanipulować i nie podda urokowi żadnej kobiety. Chociaż tutaj chyba nie urok przeświadczył o jego zachowaniu. Wzruszył obojętnie ramionami. Pani Isbell z uwagą i matczyną troską obserwowała, malujący się na jego twarzy grymas.
- Wracasz do Indiany.
- Nie!
Axl lekko uniósł kącik ust w rozbawieniu. Jacyż oni byli do siebie podobni... Ten sam upór i niemal taka sama nuta chłodnego tonu. Śmieszne to trochę. Jakby Izzy kłócił się z Izzy'm. 
- Jeff!
- Nie jestem Jeff. Mam na imię Izzy!
- To, że zmienisz imię nie znaczy, że zmienisz osobowość! A ja wiem, że Jeffrey Isbell nie pociągnie długo takiego życia, bo jego natura jest zupełnie inna! Nie zniesie na dłuższą metę takiego zgiełku! NIE PRZERYWAJ! W tym śmiesznym zespole jedynie się zaćpasz i zapijesz! I co? I ty to lubisz, tak? Tak?! Nie wmawiaj tego sam sobie! Nie lubisz, nigdy nie lubiłeś, gdy za dużo osób się tobą intresuje! Zdecydowanie lepiej dla ciebie, jeśli w końcu przestaniesz sam sobie zaprzeczać i, SŁUCHAJ I NIE PRZERYWAJ, i wrócisz do Lafayette! I to jest prawda!
- NO TO NIECH JEFFREY WRACA, ALE IZZY ZOSTAJE! - odpyskował i naciągając na głowę skórzany beret wyszedł.
- ISBEL!! Dziecko! Ty jesteś niemalże aspołeczny! I chcesz zostać gwiazdą?! Żeby wszędzie cię gnębiły pseudo-fanki?!
- A co ty wiesz o pseudo-faknach?!
Axl siedział przy stole i zaczynał się czuć, jakby oglądał mecz tenisa. Od tego przenoszenia wzroku z Izzy'ego na Panią Isbell zaczynał go boleć kark. Ale tak czy inaczej kłótnia Izzich była niezwykle ciekawa (o wiele ciekawsza niż mecz tenisa...).
- Jeff! - zająknęła się.
- NIE WRACAM NIGDZIE! DO ŻADNEGO INNEGO KOMPROMISU NIE DOJDZEMY, WIĘC MOŻECIE WSZYSCY WYPIERDALAĆ! TU SĄ DRZWI!! - machnął energicznie, nawet zbyt energicznie, w stronę wyjścia.
Pani Isbell wstała. Zmierzyła go zirytowanym spojrzeniem. Zacisnęła ręce na torebce i patrzyła na niego lodowatym wzrokiem.
- Jeffrey'u Isbell. Zostajesz oficjalnie, przy świadkach, wydziedziczony z rodu Isbellów.
Pewym krokiem skierowała się do drzwi. Axl zagwizdał. Duff, stojący do tej pory z boku i nie ingerujący w bieg wydarzeń, stanął obok Izzy'ego.
- ŚWIETNIE KURWA! O NICZYM INNYM NIE MARZYŁEM! ŚWIETNIE! JA PIERDOLĘ, WYDZIEDZICZ MNIE, PEWNIE! CO TO DLA CIEBIE! A kurwa... - machnął ręką zrezygnowany.
- Nie przejmuj się, stary.
Duff poklepał go po ramieniu.
- Mogło być gorzej. Przynajmniej nie zostawiła ci na głowie młodszego rodzeństwa do opieki.
Izzy popatrzył na niego podejrzliwie, a McKagan tylko pokiwał głową z troską.
- Ty jesteś kurwa pojebany - skwitował Izzy, strącając dłoń basisty z ramienia.

piątek, 18 marca 2016

Rozdział 32

 Raw Power

Steven obudził się i bardzo wolno przetarł oczy. Izzy już od jakiegoś czasu nie spał, tylko leżał na stole kuchennym, obrócony na bok, patrząc na chrapiących kolegów (a raczej tych bezmózgich istot, jak to ich zaczął postrzegać od wczorajszej imprezy). Adler westchnął i nieprzytomnym wzrokiem zmierzył leżącego mu na nogach Slasha. Ale nagle rzuciło mu się w oczy coś innego...
- CO TU KURWA MAĆ JEST? JA PIERDZIELĘ! - krzyknął, zrywając się z ziemi (Hudson nawet nie zauważył).
Blondyn stał, patrząc się w osłupieniu na swoją klatkę piersiową. Stradlina strasznie to rozbawiło.
- CZEMU TO JEST... NIEBIESKIE, DO CHUJA PANA?! - przeraził się Steven, miziając ręką swoje posklejane farbą futerko. - WY SUKINSYNI, CO WY ŻEŚCIE ZROBILI?!
- Steevenjaanisssnierobi'em - burknął McKagan.
- TO SAMO SIĘ ZROBIŁO?!
- Ale co się zrobiło? - spytał Izzy, udając idiotę, a na myśl automatycznie nasunęło mu się "Nazywajcie rzeczy po imieniu".
- CZY MOŻE MI KTOŚ WYTŁUMACZYĆ, CZEMU  DO CHOLERY, MOJE WŁOSY NA KLACIE SĄ KURWA NIEBIESKIE?!!
- Aaaacitoytumaczee... - znów odezwał się Duff. - Tobyotaaaak...
Steven uniósł brwi.
- Zaoszyyeśsieeżesyobieepszefarb'jeszwłoosynaanieb'sko.
- Ja? - spytał Steven sam siebie. - Ale wygrałem zakład? Co wygrałem?
- Nie iem... Tobyy'twójzaaak'aad...
Steven pomacał się po kieszeniach i wyjął z jednej z nich srebrną łyżkę, z wyrzeźbionymi twarzami chłopaków z Deep Purple, takimi jak na okładce albumu "In Rock".
- Osz kurwa! Ale jaja! - podekscytował się blondyn. - O ja pierdzielę! Szlag, zajebiste! Widzieliście?! Patrzcie! Osz kurde! - klnął podekscytowany.
Udobruchany stanął przed pękniętym lustrem i spojrzał na siebie.
- A w sumie to nawet ładnie mi w tym kolorku. A ty Duffciu nie chciałbyś sobie przefarbować włosów na nogach? Proponuję ci fioletowy, albo lepiej! Bordowy będzie idealny! W najgorszym wypadku może być karmelowy.
- Ja pierdolę - jęknął Izzy, strzelając facepalma.


***

Grobową ciszę panującą w Hellhouse przerwał głośny dźwięk dzwonka do drzwi. Ktoś wyjątkowo się niecierpliwił, bo dzwonił i dzwonił. Po krótkiej chwili zdziwienia "A co to? To my tu mamy dzwonek??", drzwi na piętrze do pokoju nr 3. i 4. otworzyły się z taką siłą, że ledwo utrzymały się w zawiasach. Klamki w tym samym czasie uderzyło o ścianę. Normalny, przeciętny człowiek mógłby ten huk, jaki spowodowały, pomylić z wystrzałem czy coś, ale Jimmy to takowych należał. W panice ściągnął z oczu plasterki ogórków (razem z Plantem postanowili zrobić sobie domowe spa, więc siedzieli z ogórkami na oczach i dziwnymi maziami na twarzach) i rzucił się w stronę swojej kryjówki. Wczołgał się pod łóżko i przylgnął do podłogi, oczekując przybycia napastników. Robert, zupełnie nieświadomy tego, co robi Page,  wciąż z nim rozmawiał, oczekując odpowiedzi. A że się takowej nie doczekał, odłożył w końcu na bok swojego domowej roboty drinka (który, tak dla ścisłości, składał się z czegoś, co blondyn zwykł nazywać "lemoniadą" i alkoholu - tego drugiego w znacznie większej ilości). Ściągnął z oczu ogórki i aż je (oczy, nie ogórki) wytrzeszczył ze zdziwienia. Albo raczej z przerażenia. W końcu Jimmy siedzący pod łóżkiem i przyciskający do podłogi policzek umazany świeżo nałożoną maseczką, do częstych widoków nie należał. Ale wracając do drzwi... Axl i Slash pędzili na dół schodami, ścigając się do wejścia. Płynnie pokonali ostatnie stopnie (no może nie do końca, bo musieli minąć Duffa) i w tym samym momencie złapali za klamkę. Zaczęli wojnę na mruganie.
- Poddaj się Hudson, bo nie masz szans - syknął Rose, za wszelką cenę próbując nie mrugnąć.
- Spadaj. Sam się poddaj - odpyskował zaciskając zęby.
Dzwonek wciąż dzwonił i dzwonił... W końcu Slash zamknął oczy i szarpnął za klamkę. Axl nie puścił drzwi i oboje ze zdziwieniem stwierdzili, że te zostały im w rękach, wypadając z zawiasów. No tak, to się często zdarza.
- Ekhm, ekhm... - dopiero teraz spojrzeli na przybysza.
Nagle Saul poczuł, że drzwi stały się w jednej chwili o wiele cięższe. Poczuł cały ich przytłaczający ciężar na prawej stopie. Zanim zdążył wziąć głęboki wdech, gdy przeszył go ostry ból, zorientował się, że Axl po prostu puścił drzwi. Mulat popatrzył na niego uważnie. Rudy był troszkę jakby... spanikowany.
- Ała, kurwa! TY CHUJU! POPIERDOLIŁO CIĘ?! 
- O kurwa - powiedział Rose, ignorując Saula skaczącego na jednej nodze, trzymając się stojących obok niego drzwi.
- Dzień dobry - odpowiedziała kobieta. - Witaj Bill. Jest tu Jeff?
Axl pokiwał głową.
- Ty ją znasz? - spytał Slash, patrząc na wokalistę.
- Taaak jakby.
- Kto to? - Hudson bezwstydnie zmierzył ją spojrzeniem, dalej nie przejmując się, że ich słyszy.
- To... jest matka Izzy'ego...
- Hahaha, że co kurwa? Serio?
- Tak - odezwała się kobieta.
- IZZY, CHUJU, TWOJA MAMA PRZYSZŁA CIĘ ODWIEDZIĆ!
- Spierdalaj od mojej matki! - odkrzyknął z piętra.
- A TY JESTEŚ TĘPYM POJEBEM!
- Odezwał się Slash - dogryzał mu Axl.
- Ej, kurwa! Bez przesady, Gryzoniu!
Axl miał ogromną ochotę skrzywić Hudsonowi szczękę, mieszczącą te żółte, szczerzące się złośliwie ząbki, ale nie chciał, aby pierwsze wrażenie po latach rozłąki było zupełnie zepsute. Pani Isbell patrzyła z wyczekiwaniem na Axla.
- A weź spierdalaj Hudson! - zreflektował się Rose i wypchnął Slasha za próg, wyrzucając przed dom.
Gitarzysta nadal trzymał mocno klamkę, więc zwalił się na ziemię razem z drzwiami.
- Cham, kurwa! - burknął Saul, podnosząc się z ziemi i stając obok Pani Isbell.
- Chcę się widzieć z Jeffem.
- NO I TU JEST PIES POGRZEBANY - powiedział głośno Slash.
Na piętrze otworzyło się okno i złota czupryna wysunęła się ciekawsko poza krawędź parapetu, strzepując z niego kurz dyndającymi loczkami. Robert uniósł brwi, szukając na trawniku owego tajemniczego miejsca. Tu był jakiś cmentarz dla zwierząt? Czemu nikt go nie raczył poinformować.
- Co robisz, Robert? - spytał Jimmy, wyciągając szyję, aby spojrzeć tam, gdzie Plant.
- Patrzę, gdzie pogrzebali psa.
- Jakiego psa?
- Nie wiem.
- To ta kobieta to z firmy pogrzebowej?
- Nie wiem. Może. Pewnie tak, no bo po co Slash by jej mówił, gdzie pogrzebali psa?
- Ale... - zaczął Page ze strachem. - Ale chyba nie zdechł Black Dog?!
- Nieee, no co tt...
Roberta zmroziło.

- Dlaczego? - zmieszała się Pani Isbell.
- Bo Izzy ostatnio ma dziwne humorki i nie wydaje mi się, żeby miał ochotę na spotkania z mamą.
Slash otrzepał ręce i wszedł do domu.
- W każdym razie to jest nudniej niż przypuszczałem, więc sami się użerajcie.
Hudson podniósł słuchawkę telefonu i wykręcił numer.
- Halo? Cześć, Joe. Tak, tak, wszystko w porządku, ale chciałeś ten telefon ode mnie to zadzwoniłem, nie? No możesz wpaść. Jasne! U nas zawsze ktoś jest, ale się nie przejmuj. No to do zobaczenia!
- Chcę się natychmiast widzieć z moim synem! BILL! - popatrzyła groźnie na Axla.
- Tooo... ja go może zawołam...
Rose pobiegł na piętro.
- Izz? Stradlin? Hej? Mówię do ciebie. Słyszysz? Słuchaj co mówię!
- No słucham kurwa, ale ty nic nie mówisz! - obruszył się Stradlin. - Czego?
- Bo wiesz... Ktoś do ciebie przyszedł i czeka na dole. Więc zejdź - i Axla nie było.
Izzy wzruszył ramionami i zmęczonym krokiem skierował się na dół, średnio interesując się, kto też mógł na niego czekać. Pewnie chodziło o coś z wczorajszej imprezy. Zszedł do połowy schodów i już miał postawić stopę na kolejnym stopniu, kiedy zobaczył znajomą sylwetkę, a potem spojrzał na twarz swojej matki. Źle wymierzył krok i potknął się, łapiąc o balustradę.
- M-mama? - wykrztusił.
Czego ona chciała? Po co tu? Skąd wiedziała, gdzie go szukać? Co ją niby sprowadzało? Czy nie dał jej jasno do zrozumienia, że zaczyna zupełnie nowe życie w L. A., z dala od Lafayette i rodziny?!
- Jeff - stwierdziła i weszła do środka.
Izzy chciał zrobić w tył zwrot i udać, że cała ta sytuacja nie miała miejsca, ale zobaczył nadchodzących po schodach Zeppelinów. Przeraził się. Byli cali ubrani w czarne garnitury. Na samym przodzie szedł Robert Plant ze złożonymi rękami, śpiewając rzewnie "Stairway To Heaven". Jimmy miał łzy w oczach. Johnowie nieśli zapalone świece. Stradlin odsunął się od schodów, uciekając od tego korowodu pogrzebowego. Zeppelini zeszli równym krokiem na sam dół. I znów zapadła w domu grobowa cisza, mącona jedynie cichym podśpiewywaniem Planta.  Slash patrzył na to z otwartymi ustami. Okej, tego jeszcze nie było. Wziął na ręce Freddiego, pełzającego mu przy nodze. Izzy naprawdę się przeraził. Co się w ogóle działo? Zeppelini na chwilę przystanęli, po czym skierowali się do ogrodu, gdzie stanęli przed drzwiami. Plant zakończył pieśń i skłonił głowę. Teraz zapadła naprawdę grobowa cisza.
- Aaalee? O co chodzi? - spytał cicho Axl.
- Jak to o co? - obruszył się Plant. - O śmierć naszego wiernego towarzysza! - dodał płaczliwym głosem.
- Ktoś umarł? - szepnął Slash, tuląc do piersi Freddiego.
- AAAAAAAAA! - pisnęła matka Izzy'ego. - Wąż! WĄŻ!!
- ĆĆĆĆććććśśśśśś...! - uciszyli ją zbiorowo Zeppelini.
- Pogrążmy się w minucie ciszy - powiedział Robert, a Jimmy'emu zebrało się w oczach jeszcze więcej łez niż do tej pory i zadrgała dolna warga.
- A kto umarł? - szepnął głośno Hudson.
- Pies - odburknął mu Plant, zamykając oczy.
- Jaki pies? - zapytał na głos Izzy.
- No to chyba wy wiecie, nie?
- My?
- No tak. Slash na pewno.
- Czemu kurwa ja? - syknął Mulat.
- Bo ty powiedziałeś, gdzie jest pogrzebany!
Jimmy wybuchnął płaczem, mocząc koszulę i marynarkę. Jones podał mu gitarę.
- Co ty...? - spytał przez łzy.
- Przełóż te uczucia na gitarę - powiedział.
Page popatrzył na niego i chwycił instrument.
- Nagrywaj, nagrywaj... - mruknął John na ucho Bonzowi.
Jimmy zaczął solówkę. Coraz bardziej się rozkręcał, aż w końcu doprowadził Roberta do płaczu. Złotolokiniebieskooki wzruszył się tą pełną bólu i smutku melodią... Gunsi nie wiedzieli co robić.
- Ale ja nie wiem czy tam jest jakiś zdechły pies... - zaczął Hudson.
- Pani może zacząć pierwsza - powiedział Robert, łapiąc pod ramię matkę Izzy'ego i prowadząc ją do wyjścia.
- Ale co zacząć?
- Jak to co?! Mowę pożegnalną.
- Mowę pożegnalną?
- Ano tak.
- Ale dlaczego ja?
- No ktoś musi! A po co niby pani tu przyjechała?
- Zobaczyć się z synem...
- Ach, co za strata! - Robert czule objął kobietę. - Był wspaniałą istotą! Czerpał tyle radości z życia, a tu tak nagle! Och! To musi być okropne, ale cóż, pracując w tej jakże nadzwyczajnej instytucji można się w końcu spodziewać, że prędzej czy później życie prywatne przeplecie się z zawodowym...
- Och, ale ja nie pracuję w żadnej nadzwyczajnej instytucji, a mój syn przecież jest...
- Niech pani nie będzie taka skromna! Nie każdy pracuje w zakładzie pogrzebowym!
- Rozumiem, że ty byś chciał? - zażartował cicho Bonham.
- Trochę powagi! - szepnął do niego Jones, rzucając wymowne spojrzenie.
- Na szczęście trafiła pani na ludzi, którzy chętnie pogrążą się w bólu! Płaczmy razem...!
- Dobra, dobra, bez przesady, bez przesady... - upomniał go Jones.
- ALE JAKI ZDECHŁY PIES, KURWA MAĆ?! - nie wytrzymał Axl.
Axl Rose nie lubił, kiedy  nie ogarniał sytuacji. Axl Rose nie lubił, kiedy ludzie rozmawiali, nie wtajemniczając go. Axl Rose nie lubił być pomijany. Axl Rose zawsze chciał, ekhm, musiał być w temacie.
- NO SKĄD JA MAM WIEDZIEĆ?! JA PIERDOLĘ! - jak Axl krzyczy, to Robert też może, a co!
- No to czemu żałujemy jakiegoś psa? - zmarszczył brwi Slash.
- No bo zdechł.
- Ale skąd wiecie, że zdechł? -  spytał Axl.
- No bo go pogrzebaliście! Chyba, że żywcem?!
- Ale nikt nikogo nie grzebał!
- No to czemu jest pogrzebany, co? - wtrącił się Jimmy. - Sam się pogrzebał?! Ja jebię!
- Ale czemu w ogóle uważacie, że jakiś pies jest pogrzebany?! - spytał Axl, irytując się coraz bardziej, że gubi się w tym wszystkim jeszcze bardziej....
- NO BO SLASH POWIEDZIAŁ, ŻE TAM JEST PIES POGRZEBANY!
- Ja?
- TAK!
- Ale tam to gdzie? - spytał Rose.
- No nie wiem! Slasha spytaj!
- Ale o co chodzi?
- MNIE SIĘ PYTASZ? - wzburzył się Rudy. - TO TY POWIEDZIAŁEŚ, ŻE JEST JAKIŚ PIES POGRZEBANY!
Hudson zaskoczył.
- ALE JA TO TYLKO TAK POWIEDZIAŁEM!
Izzy słuchał, próbując zrozumieć co się dzieje, a jego matka patrzyła na to wszystko z grymasem niezadowolenia na twarzy.
- NO TO TRZEBA BYŁO NIE MÓWIĆ!
- Czyli, że nie ma żadnego pogrzebanego psa? - upewnił się Page.
- No nie! A przynajmniej ja o tym nic nie wiem.
- No to kurwa!
Pani Isbell kręciła głową, słuchając tych przekleństw. Jimmy ściągnął marynarkę i rozpiął koszulę do połowy. Zakasał rękawy i odwrócił się na pięcie.
- To ja idę i pierdolcie się wszyscy!
Jak powiedział - tak zrobił.
- To my też się zwijamy - mruknął Jones i razem z Bonhamem poszli na piętro się przebrać.
- Hy! - Plant zarzucił włosami.
- EJ, EJ, KURWA! - zdenerwował się Izzy, unosząc rękę i groźnie nią potrząsając w kierunku wejścia. - KTO ZNOWU WYPIERDOLIŁ DRZWI?!
- Jeff! Jak ty się wyrażasz?!
Pani Isbell posłała mu karcące spojrzenie.

środa, 24 lutego 2016

Rozdział 31

Let the music be the master

 Duff siedział na parapecie okna, patrząc na okolicę Los Angeles. Machał sobie nogami, raz po raz kopiąc butami motocyklowymi w ścianę pod oknem. Strzepnął papierosa, kiedy usłyszał, że ktoś otworzył drzwi do pokoju. Obejrzał się i zobaczył Izzy'ego. Stradlin zamknął powoli drzwi, wciąż patrząc się na Duffa. Blondyn oparł się o okiennicę, kładąc jedną nogę na parapecie.
- Heh, Duff... - zaczął Izzy, uśmiechając się przyjaźnie.
Wciąż nie ruszał się spod drzwi, trzymając dłoń na klamce za sobą.
- Wiesz... Chciałem cię zapytać... Co uważasz o młodych gitarzystach? W sensie tych, którzy dopiero zaczynają grać...?
- Nooo... A co ja mogę kurwa o nich uważać?
- Nie chciałbyś ich motywować?
- Raczej miałbym na to wyjeba...
- Ale Duff! Nie sądzisz, że trzeba rozwijać swój talent, jeśli się go ma?
McKagan doszedł do wniosku, że ta cała rozmowa jest jakaś dziwna...
- Bo jeśli jesteś młody i szukasz siebie i dochodzisz do wniosku, że gitara to może być TO COŚ, to nie cieszyłbyś się, że ktoś to wybrał?
- Ale to wszystko zależy kto...
- Ale ogólnie byś go popierał?
- Jakiego go?
- No nie wiem kurwa, no! Byle jakiego chuja! To tak tylko przykładowo, ja pierdolę!
- Ale skoro przykładowo, to czemu to nie może być ona?
- No to kurwa może jak chcesz! Odpowiedz mi - uspokoił się Izzy.
Wiatr rozwiewał im włosy.
- Wiesz... - zaczął ostrożnie Duff. - Gdybym uznał, że coś może z niej być to bym chyba jej życzył sukcesu.
- Ale wiesz, że byłyby też jakieś skutki uboczne takiego odkrywania talentu?
- No wiem chyba! Sam tak miałem! - dodał z dumą.
- To dobrze. Bo chciałem ci tylko powiedzieć... Że mój pies odkrywa właśnie w sobie takie talenty, ale według moich spostrzeżeń to ma zadatki na Pete'a Townshenda i nie gniewaj się na niego o tą gitarę, co? Młode talenty trzeba wspierać. Nie każdy potrafi zagrać solówkę zębami jak Hendrix! - powiedział szybko Izzy i już go nie było.
Duff przemyślał to co usłyszał.
- TY CHUJU! ZAPIERDOLĘ CIĘ KURWA! ZOBACZYSZ, ISBELL!! SZLAG BY CIĘ TRAFIŁ! SZLAG...! - krzyki Duffa urwał się gwałtownie, kiedy wybiegając z pokoju zahaczył głową o framugę.
- ZABIŁEŚ DUFFA? - dobiegły krzyk Axla z parteru. - SAM SE SZUKAJ BASISTY! JA WIEDZIAŁEM, ŻE Z WAI SIĘ NIGDY KURWA NIE DA! TAK, WY TACY JESTEŚCIE! POPIERDOLENI! CHUJE I SKURWIELE! ALE CO MNIE KURWA OBCHODZI TWÓJ PIEPRZONY PIES? ISBELL KURWA! CHWILA, CO? Twój pies gra jak Hendrix??

***

Izzy stał z boku, układając dłonie w piramidkę (heh, jak politycy) i z zaciekawieniem obserwując gości. Niektóre twarze widział pierwszy raz w życiu, ale miał jakieś dziwne, wewnętrzne przeczucie, że mimo wszytko to stali bywalcy hard party w Hellhouse. Muzyka dudniła jak zawsze. Stradlin uśmiechnął się chytrze, na myśl o tych wszystkich ludziach na zewnątrz, przeklinających to wszytko. Czy oni nie pamiętali jak to było, kiedy byli młodzi? Heh, nie, bo za ich czasów nie było takich zajebistych imprez! Ta myśl dostarczała Izzy'emu jakieś nielogicznej satysfakcji. Sam miał czasem dosyć na myśl o tych hektolitrach (to była największa wielkość jakiej nazwę znał, chociaż to słowo i tak nie oddawało w pełni ilości) alkoholu, górach narkotyków, które gdyby teraz złączyć razem to może pobiłyby Mount Everest? Patrzył na ten tłum ludzi i nagle zaczął się zastanawiać, czy oni naprawdę to lubią? A może przychodzą, żeby zrobić wrażenie na znajomych? Czy na pewno przychodzą na imprezy, aby się upić, naćpać, ogłuszyć muzyką, albo samą atmosferą doprowadzić się do stanu narkotykowego? (Stradlin zawsze uważał, że w tym domu są jakieś dziwne wibrację, które samoistnie wprawiają w opisany wyżej stan.) Oczywiście imprezy były zawsze niesamowite. W dosłownym znaczeniu. Trzeba przyznać, że zawsze było co z nich wspominać (chociaż najgłupszych i według wielu najlepszych numerów nigdy zazwyczaj już nie pamiętali). Rytmiczny zaczął się zastanawiać, co by zobaczył na imprezie, gdyby raz postanowił pozostać zupełnie trzeźwy? A gdyby tak sprawdzić? Szatyn miał mieszane myśli. Z jednej strony ogarniała go przemożna ciekawość, ale perspektywa pozostania trzeźwym na imprezie w Hellhouse... była nieprzekonująca. To by oznaczało zero zabawy. Ponury, że znów ma ciężki orzech do zgryzienia zobaczył znajomą twarz przyjaciela, którego nie widział od dawna. Doskonale go pamiętał! To był Mick, który kiedyś wkradł się do garderoby W. A. S. P., tylko po to, żeby im powiedzieć co myśli o ich beznadziejnej muzyce, a chłopaki w podziękowaniu za szczerość, zaprosili go na koncert. A tam był Dave, który kiedyś przeżył uderzeniem piorunem w glany! (A przynajmniej uparcie tak twierdził...) A tam, tam właśnie wchodził Roy, który kiedyś po zakładzie z kumplem wciągnął sześć kresek proszku do prania! Od tego czasu cieszył się powszechnym uznaniem w kręgu fanów Sunset Strip. Izzy natychmiast pospieszył w jego stronę, aby się przywitać.

Po kilku piwach...

- Izzy, a ty co, kurwa? Abstynentem zostałeś? -  spytał Johnny (nie bez powodu przezywany "Walkerem"), otwierając kolejne piwo.
Jego uwaga wzbudziła zbiorowy chichot. Izzy siedział z założonymi rękami na kanapie, otoczony kumplami. Cały czas odmawiał alkoholu, aż w końcu zaczęło to zastanawiać wszystkich wokół.
- A chuj ci do tego - burknął obojętnie Izzy, zaciągając się papierosem.
Ktoś znowu rzucił jakiś głupi tekst i wszyscy wybuchnęli śmiechem. Strdalinowi zaczynało to lekko  działać na nerwy. Trzeba przyznać, że przebywanie na trzeźwo w towarzystwie pijanych albo chociaż dosyć podchmielonych nie należało do przyjemnych. Szczególnie kiedy odmawianie alkoholu oczywiście wiązało się z niezadowoleniem i zepsutym wieczorem. Szczególnie, jeśli tym odmawiającym jest Izzy Stradlin. Przecież to było wbrew jego naturze! Szatyn wstał i poszedł gdzieś indziej, zobaczy, co się dzieje. Slash i Steven ustawiali piramidę z pustych flaszek. W samym środku znajdowała się jedna pełna. Ten kto zbajeruje najwięcej lasek, będzie mógł ją wziąć, kiedy skończy się alkohol. Gdyby ktoś próbował ją wyciągnąć już teraz - automatycznie wylatuje z imprezy (dosłownie). Zeppelini opowiadali jakieś niestworzone historie, ludziom, którzy się nawinęli. Axl zakładał się o coś z jakimś kolesiem, a Duff gadał z kumplami gdzieś na boku. Izzy usiadł przy stole i objął wzrokiem cały pokój. Tak mało miejsca, a tak dużo ludzi. I to było takie fajne? Siedzieć przy ryczącej z głośników muzyce w ciasnym, brudnym "salonie" i chlać? Izzy strzelił się dłonią w czoło. Co on tu jeszcze robi? Chce zarobić trochę kasy? No w końcu jest na imprezie w swoim własnym domu i jeszcze nie zaczął dilerki?! Pobiegł na piętro po swoją kurtkę, w której miał wszystko co najpotrzebniejsze. Wszedł do swojego pokoju i bez słowa minął jakąś parę, która zbyt zajęta sobą i łóżkiem Axla, nie zwróciła na niego uwagi.

Po kilkudziesięciu piwach (no nie na osobę przecież...)...

Izzy był już strasznie zirytowany i zaczął się zastanawiać, skąd mu się wziął taki idiotyczny pomysł, jak nie picie na imprezie?! I czemu on dalej się tego trzyma?! No czemu nie pójdzie teraz się napić tylko nad tym rozmyśla?! Nagle ktoś podszedł do wieży i zmienił kasetę. Izzy patrzył na niego i zastanawiał się, jakim cudem ich sprzęt jeszcze si tak dobrze trzyma, kiedy obsługują go tacy pijacy, jak tamtne, na przykład. Ale kiedy usłyszał, co tamten ktoś puścił to aż się w nim zagotowało.
- Co to kurwa za szajs?! - wydarł się na cały głos.
- Ej, Isbell, to jest świetne, nie pozwalaj sobie! - odpowiedział mu Slash, patrząc mu prosto w oczy.
- ŻE CO KURWA?! NO DO CHUJA PANA, CZY TO SŁYSZYSZ? W OGÓLE NIECHŻE KTOŚ  TO DO CHOLERY ŚCISZY, BO SŁYSZĘ CO MÓWIĘ!! tO JEST KURWA IMPREZA W HELLHOUSE I NIKT NIE BĘDZIE MI TU PUSZCZAŁ JAKIEGOŚ PIERDOLONEGO POPU CZY CO TO KURWA JEGO MAĆ JEST!!!
Ale wszyscy zignorowali Stradlina, kołysząc się do przeboju Simply Red. Izzy oniemiał i zastanawiał się, czy zawsze tu się dzieję takie rzeczy? Nagle usłyszał przebijający się przez hałas, skrzykliwy głos Axla, który wydzierał się, popisując się przed dziewczynami:
- IIII WANNA FAAAALL FROOOM THE STARS, STRAIGHT INTO YOUR ARMS... I, I FEE-EEEL YOOUUU... I HOPE YOU COMPREHEND.
Izzy usiadł na stole i ukrył twarz w dłoniach, nie wiedząc jak zareagować. Chętnie by się napił. Ale nie, bo... No właśnie, bo co?

Po setkach różnych alkoholi...

Stradlin chodził dookoła i patrzył jak zewsząd ze ścian sypie się pył, jako że dom już ledwo to wszytko wytrzymywał. Większość dookoła albo już leżała nieprzytomna, albo do tego dążyła. Duff chyba wreszcie postanowił się rozerwać, bo udowadniał Royowi, że da radę podnieść na raz sześć dziewczyn, bez zachwiania się. Szatyn pokręcił głową i stwierdził, że nie chce na to patrzeć. Kanapa leżała n środku pokoju, odwrócona do góry nagami, a pod nią chował się Slash. Izzy wybałuszył oczy na chłopaków z Motley Crue, którzy kłócili się ze Steven, kto szybciej wciągnie jakiś proszek. Adler w końcu nie wytrzymał napięcia i z całej siły dmuchnął w proszek, który rozwiał się po pokoju, a wszyscy rzucili się na tan spadający z nieba magiczny pył. Izzy strzelił facepalma  i stwierdził, że pójdzie na zewnątrz zobaczyć, co tam się wyprawia. Wyszedł z domu i minął się z Davidem Coverdalem, który wchodził właśnie do środka, szczelnie otoczony lgnącymi do niego dziewczynami. Rytmiczny zrobił wielkie oczy i zaczął się zastanawiać, ile to sław przewija się normalnie przez ich domu w czasie imprez. Zakręcił za dom i zobaczył Zeppelinów, siedzących w jakiejś wykopanej dziurze w hełmach i rzucających jajkami w przechodniów.
- Ty nie umiesz tego dobrze wyprowadzić - powiedział Robert, wyszarpując Jimmy'emu z ręki jajko i ciskając nim w (jego mniemaniu) odpowiednim kierunku (ale wiecie jak to bywa z kierunkami po TAKIEJ ilości alkoholu). - No i widzisz?
- Idioto, nie tam rzucamy, tylko tam. Kurwa. - dodał Page i położył się na ziemi.
Plant chwycił jajko i cisnął nim tuż obok głowy Izzy'ego. Szatyn zrobił szybki unik, a na karku zjerzyły mu się włosy.
- O przepraszam cię, Izzyusiu, moja winaaaa - wybełkotał Plant, próbując się wydostać z błota, ale szło mu dość opornie.
- Nie, no, spoko, nic się nie stało - mruknął Izzy, prędko chowając się za rogiem domu, aby przypadkiem nie dostać kolejnym jajkiem.
Pocieszające było, że teraz przynajmniej znowu słuchali czegoś w miarę normalnego. Izzy uśmiechnął się pod nosem, ponieważ faktycznie, było to dość nastrojowe.


Nagle, tuż przed Izzym spał na ziemię jakiś facet. Stradlin popatrzył na niego zaskoczony. Mężczyzna odrzucił grzywę bujnych włosów i powoli się podniósł. Popatrzył nieprzytomnie na Izzy'ego i włożył mu do ręki flaszkę. A raczej to, co z niej zostało, czyli samą szyjkę, bo reszta się rozbiła, kiedy uderzył nią o ziemię. Facet podniósł wzrok i krzyknął do okna na piętrze:
- Żyję, Jake!! Drake! Czy chuj go tam ja ma na imię, kurwa...  Sześć sekund! Sprawdzaliśmy, ile się leci na dół z piętra - powiedział, patrząc na szatyna.
Izzy pokiwał głową i wrócił do domu. Slash właśnie wykonywał swoją popisową solówkę, stojąc na kuchennym blacie. Wszystko było pięknie (no, może oprócz tego, że w ogóle nie było go słychać ponad ryczącym Joey'em Tempestem), dopóki Slashowi nie zachciało się headbangów i walnął głową w wiszącą za nim szafkę. Otwarły się drzwiczki i wszytko się z niej wysypało, a Hudson osunął się nieprzytomny na podłogę. Izzy rzucił się, aby mu pomóc, ale w ostatniej chwili zrezygnował i poszedł na górę, do siebie. Tzn. takie miał zamiar, ale się na chwilkę wstrzymał, aby rozważyć czy lepiej walnąć się patelnią w głowę czy od razu podciąć sobie żyły, kiedy załamał się, widząc co robią jego koledzy z zespołu (tj. bezmózgie istoty, które musiał tolerować). Z tego co ogarnął, to Adler się o coś założył z kimś czy coś w tym stylu. No i skończyło się na tym, że teraz Slash i Duff farbowali Adlerowi włosy na klacie na morski niebieski... Stradlin, z braku podręcznej patelnie czy żyletki, obrócił się do ściany i zaczął walić w nią głową i pięściami, nie wiedząc czy rozpaczać czy się śmiać. Jedno było pewne: zdecydowanie do tej pory przeceniał inteligencję swoich kolegów. Zakrył oczy dłońmi, nie chcąc już nigdy oglądać niczego podobnego i poszedł na górę, potykając się o stopnie. Raz prawie zginął, kiedy poślizgnął się na jakimś alkoholu. Nie zdawał sobie sprawy, że właśnie wyminął go Nikki Sixx, patrząc na niego jak na idiotę (kto wchodzi po schodach z dłońmi na oczach?). Izzy nawet będąc na piętrze wyraźnie słyszał muzykę z parteru. Wszedł do swojego pokoju. Popatrzył na jakąś parę na swoim łóżku.
- Spieprzać - burknął i zepchnął ich z pościeli. Po namyśle również zepchnął pościel.




Stradlin wyjął z kieszeni kurtki heroinę i dokładnie się jej przyjrzał. Czy bycie trzeźwym obejmuje również abstynencję od narkotyków? Po namyśle schował ją z powrotem. Nagle otwarły się drzwi do pokoju i weszła jakaś dosyć upita dziewczyna. Ale i tak kontaktowała. Izzy przyjrzał się jej uważnie, jako, że wyglądała mu całkiem znajomo. Z pewnością ją już wcześniej widział. Nie wiedział dlaczego, ale intuicja podpowiadała mu,że ma ona jakiś związek ze Slashem... Nagle sobie uprzytomnił, że to ta kelnerka z Roxy, który Hudson chciał podrywać! Popatrzył na nią zaciekawiony, zastanawiając się, co tu robi?
- Cześć - zaczęła i przysiadła na łóżku (taak, oczywiście z należytą gracją...). - My się chyba jeszcze znamy... A wszyscy się już ze mną witali... Niestety Slash gdzieś zniknął. Z resztą, przecież wszyscy tu są, żeby się bawić, niee?
- Izzy.
- Co kurwa Izzy?
- Mam na imię Izzy. Izzy Stradlin - mruknął.
- Ale czy ja cię pytałam o imię? - zrobiła zaskoczoną minę. - Wydawało mi się, że tego nie powiedziałam na głos...

Jakieś kilka piosenek później...

Na podjazd podjechał jakiś metalowiec na Harleyu i nie pytając nikogo o pozwolenie, wjechał przez próg do środka (jak to majestatycznie wyglądało, kiedy wszyscy rozsuwali się na boki przed tym jeźdźcem). Zawarczał silnik, a owy przybysz zatrzymał się na środku pokoju i zdjął kask.
- Heeej, Billy! - zawołał do niego z drugiego końca pokoju Richard i podszedł, aby wręczyć mu browara i potrząsną jego dłoń. - Co tak długo dzisiaj? Impreza trwa, a ciebie nie maa...?
- Byłem zajęty.

Tymczasem...

Kobieta wysiadła z taksówki i spojrzała na kartkę z adresem. Potem rozejrzała się dookoła i w końcu zatrzymała wzrok na najmniej zadbanym, walącym się domu, przed nią. Przez chwile stałą i patrzyła się na rozbłyski świateł z wnętrza. Słuchała muzyki, dudniącej przeraźliwie głośno, aby przebić się przez krzyki i jęki wszystkich obecnych w domu. Kobieta powoli ruszył w stronę wejścia. Przed uchylonymi drzwiami poczuła mocno zapach alkoholu, a otaczająca ją mgła okazałą się być dymem papierosowym. Gdyby tylko wiedziała, jaka naprawdę libacja alkoholowa odbywała się w środku to natychmiast by zawróciła. Ale jej wyobraźnia nie była na tyle bogata, więc nawet nie mogła się domyślać z jakim rozmachem urządzono tam imprezę. Pełna obaw, czy bezpiecznie jest tam wchodzić, pchnęła drzwi. No cóż, rodzina jest najważniejsza. Miłość wymaga poświęceń, a przecież chodziło o zdrowie jej syna! Doprawdy sobie znalazł odpowiednie towarzystwo, nie ma co... Zupełnie nie rozumiała, co mu się w tym wszystkim podobało. Stanęła w progu. Objęła wzrokiem pokój. Zmrużyła oczy przed gryzącym dymem. Po całym domu porozrzucane były butelki i chipsy. Porozstawiano mnóstwo kolorowych świeczek zapachowych, które służyły jako ogień, tym którzy nie mieli ze sobą zapalniczek. Kobiecie zakręciło się w głowie od duszących oparów. Wprawiały w bardzo sielankowy nastrój. Ogólnie panująca tu atmosfera wprawiała w sielankowy nastrój. Kobieta badała twarze wszystkich ludzi, szukając swojego syna. Nie znalazła go, ale za to zobaczyła kogoś innego. Podeszła do niego. Stał przy stole, obejmując jedną ręką dwie dziewczyny (wyglądał według niej na prostytutki), drugą przytrzymując na swoim kolanie jeszcze jedną dziewczynę. W tej ręce trzymał dymiącego papierosa, a za nim na stole stały pootwierane puszki i butelki. Opowiadał coś przysłuchującym się mu dziewczynom, stojącym przed nim. Kobieta już miała go zaczepić, kiedy przeraźliwie warknął silnik motoru, stojącego na środku pokoju. Siedzący na nim chłopak uśmiechnął się zawadiacko do dziewczyn, patrzących na niego z tęsknotą. Kobieta już prawie dotykała ramienia Axla, kiedy usłyszała fragment opowiadanej przez niego historii:
- I wtedy właśnie ten chuj kurwa Duffa powiedział, że on by chętnie poszedł poserfować, skoro już ma deskę, a ta dziewczyna wywaliła na niego oczy i jak mu PIERDOLNĘŁA W TWARZ! Ja jebie, a się ten sukinsyn obrócił dookoła. Ja myślałem, że zaraz wypluje wszystkie zęby! Ale on nic nie zrobił.
- I co?
- I nic kurwa! I chuj znowu żadnej nie poderwał! Ten to w ogóle nie wie jak się obchodzić z dziwkami! Żebyście słyszały jego pieprzone wywody na temat godnego traktowania dziwek! Jeeezu, on jest pojebany!
Kobieta była okrooooopnie zniesmaczona i oburzona. Obróciła się na pięcie i wyszła. Pojechała do hotelu z zamiarem powrotu następnego dnia, kiedy trochę wytrzeźwieją (no cóż, chyba nie wiedziała, że trzeźwi Gunsi to byli może raz na całe milenium!).
____________________________________________________
Hehe, wiecie co jest śmieszne? Że opisując tę imprezę z punktu widzenia Stradlina, sama poczułam się jak On. XD No naprawdę, jakbym tam była i wdychała ten haszysz, czuła zapach alkoholi, słyszała tę dudniącą muzykę... Po prostu jakbym była na tej imprezie... A potem "Julia, chodź na obiad!" i takie WTF? Co się dzieje? Jaki obiad? :P