JEŚLI SKOPIUJESZ COŚ Z TEGO BLOGA, ABY CZERPAĆ WŁASNE KORZYŚCI - MOJE GLANY NIE WYTRZYMAJĄ!!!

OSTRZEŻENIE:

Czytanie bloga zagraża życiu lub zdrowiu (potwierdzono naukowo)!

niedziela, 30 listopada 2014

NOŚP


Ekhm, ekhm...

Rozdziału można się spodziewać na pewno przed świętami. Może nawet szybciej. Ale informuję, że podczas świąt nie będę raczej nic pisać.

Ale nie o to chodzi. :)

Zbliżają się święta... I chciałabym, żeby w tym roku zamiast słuchania dzień w dzień Last Christmas, posłuchaliśmy czegoś... bardziej w naszych klimatach.
NOŚP to skrót od Nasza Osobista Świąteczna Playlista.
Tak więc chcę, żebyście pomogli mi skompletować świąteczną playlistę złożoną z świątecznych piosenek (na temat świąt, zimy, śniegu... itp. są takie!) wykonywanych przez rockowe/metalowe zespoły. :)

Jeśli znacie jakąś taką piosenkę to napiszcie w komentarzu jej tytuł i wykonawcę, żebyśmy wszyscy razem mogli tych utworów posłuchać w święta!

Ja już mogę Wam zapodać dwa utwory:

- Queen - Thank God It's Christmas
- Jethro Tull - Christmas Song


niedziela, 23 listopada 2014


Freddie Mercury

05.09.1946 - 24.11.1991







 (Kliknijcie na zdjęcia, a powinno się Wam powiększyć)





wtorek, 18 listopada 2014

Rozdział 18




Spóźnione życzenia dla Ignis Passionis. :) 

Przepraszam za dłuższą przerwę, mam nadzieję, że ten rozdział się Wam spodoba. :)
____________________________________________________________

Sour Milk Sea



Morze Kwaśnego Mleka


Drzwi otworzyły się z rozmachem (jak zwykle), klamka uderzyła z hukiem o ścianę (jak zwykle) i wszyscy wiedzieli już, że do pokoju wszedł (jak zwykle) nikt inny jak Robert Plant. Potrząsnął burzą blond loków, oparł dłoń na biodrze i spojrzał z pokerową twarzą na swój zegarek. Uwielbiał wpatrywać się w ten złoty, połyskujące w słońcu przedmiot. Zachwycał się jego budową, jego czarnymi wskazówkami, jak te na Big Benie i ogólnie rzecz biorąc swoją mniejszą kopią Big Ben'a, którą nosił na lewym przedramieniu. No i mówiąc o zegarku Roberta Plant'a nie można zapomnieć o tm, że było na nim wygrawerowane kursywą "Robert Plant". No ale wszystkie zegarki (tak, te Roberta Plant'a też) gównie służą do odmierzania czasu. Tak więc blondyn odczytał godzinę (zaskakujące było to, że kiedy miał przyjść na próbę, albo na spotkanie z teściową to zawsze źle odczytywał godzinę, natomiast, kiedy chłopcy szli do baru opijać jakąkolwiek okazję i to nie Robert płacił za alkohol - zawsze dobrze odczytywał godzinę i nigdy się nie spóźniał). Uśmiechnął się promiennie i klasnął w dłonie.
- Chłopcy! Mam dla was wspaniałą informację! - zero reakcji - no weźcie! Dobra - Plant zignorował ignorancję kolegów - to walę prosto z mostu. Dzisiaj nie będziemy jeść na mieście! - w oczach zabłysły mu wesołe iskierki.
- Że co? -zapytał Bonham - to niby gdzie?
- A nie zjemy - ignorancja Plant'a nie miała granic - na mieście, bo Robert zamierza... coś upichcić!- Jimmy zakrztusił się wódką i spadł z krzesła.
- T-ty?!
- A co? Czemu nie ja? Kiedy byłem małym chłopcem wziął mnie ojciec na konkurs gotowania, a wiesz kto zwyciężył? Ja! O, tak! Oto stoi przed wami Master Chef lat pięćdziesiątych! - nastało milczenie. Nikt nie wiedział co ma powiedzieć.
- Wy! - Plant wskazał palcem an Bonham'a, który zrobił przerażoną minę, a potem wskazał Jimmy'ego, które zatrzymał się z butelką przyłożoną do ust. W duchu pytał "za jakie kurwa grzechy, ja?!" - wy - ciągnął Plant - pójdziecie do sklepu i kupicie litr mleka, a ja w między czasie przygotuję się do gotowania mojej specjalności...
- To znaczy? - wtrącił się Jones.
- Naleśniki! - wokalista obrzucił go spojrzeniem, które świadczyło o tym, że John powinien sam doskonale wiedzieć co jest specjalnością Plant'a.

***

Jimmy i Bonzo weszli do samoobsługowego z zamiarem dokonania zakupy zleconego im przez Plant'a.
- Jak wygląda mleko? - zapytał Jimmy rozglądając się dookoła. (Tutaj się troszkę przeniesiemy w czasie, bo wtedy jeszcze nie było supermarketów, a tutaj są potrzebne, ok? <przyp. aut.>)
- Nooo... takie ten... - zaczął John - białe i płynne...
- No wiem! Ale z zewnątrz!
- No to z zewnątrz też jest białe i płynne...
- Aaachhhh! Mówię o opakowaniu!
- To chyba z krową, nie?
- Mamy szukać opakowania z Plant'em?
- No nie! Z taką krową bez loków! Chyba...
- Chyba… - chłopcy niepewnie ruszyli wzdłuż wyłożonych różnymi produktami regałów. W końcu zatrzymali się przy regale z mlekiem. Półka wyłożona po samą górę kartonami mlek, różnych firm, z różnymi opakowaniami i…
- Ale jaja! Patrz, mają mleko z procentami! – krzyknął Bonzo i zaczął się śmiać. Page uniósł swoją kudłatą głowę (pozdrawiam Tinę <przyp. aut.>) i wlepił wzrok w półki. Po chwili i on zgiął się w pół i wybuchł śmiechem.
- To które bierzemy?! - wydusił John.
- To najmocniejsze! - dalej zanosząc się głupawym śmiechem zaczęli szukać opakowania z najwyższą liczbą procentów.
- 2.8, 3.0, 3.2...
- O! Patrz jest 3.4!
- 3.8, 4.0...

***

Plant spacerował w tę i z powrotem przy oknie. Co jakiś czas spoglądał na swój złoty zegarek.
- Ileż można kupować mleko?! - wybuchnął i wyrzucił ręce w powietrze. Jones siedzący na krześle podniósł głowę. Brzdąkał sobie na basie jakiś melodie (Robert miał wrażenie, że usłyszał w pewnym momencie "Bring It On Home").
- Noo... Oni mogę długo... Wiesz. Wysłałeś po mleko podpitego Jimmy'ego i John'a. To nie jest dobre połączenie. Z tego na pewno nie wyniknie nic dobrego. - na twarzy Jones rozlał się szatański uśmieszek, a Robert zacisnął pięści z nów wpatrzył się w okno.
- Idą!!! - krzyknął Plant i popędził do drzwi. Otworzył je na oścież. Slash siedzący przed domem wyciągnął z zaciekawieniem szyję, aby lepiej zobaczyć co się dzieje. Szturchnął Duff'a siedzącego obok i teraz razem wyciągali szyje.
- Co wy?! Gdzie wy byliście?
- No w sklepie. - pośpieszył z wyjaśnieniami John. Wyglądał bardzo podejrzanie i pomagał utrzymać równowagę Jimmy'emu, który wrócił jeszcze bardziej pijany niż wyszedł. O Johnie też nie można powiedzieć, że był trzeźwy. Jones odłożył gitarę basową i stanął z boku, aby usunąć się z celownika w razie, gdyby Robert wybuchnął złością.
- W sklepie? - zapytał blondyn unosząc pytająco brwi z podejrzanym spokojem. Wahania nastrojów Roberta Plant'a.
- Nooo... A nie słyszałeś? - tym razem zirytował się Bonzo. Robert machnął lekceważąco ręką.
- Nieważne, dajcie to mleko.
- Wybraliśmy najmocniejsze! - powiedział dumny Jimmy i podał Robertowi karton.
- Co to znaczy... "najmocniejsze"?
- No z alkoholem! Wiesz, te procenty! To wybraliśmy najmocniejsze. - i rzeczywiście. Na opakowaniu widniały cyferki "10,5%"- mało, nie? Ja normalnie piję 40% procent. Ale więcej nie było... - Plant'a zmurowało. Dlaczego nie wiedział, że produkują mleko z alkoholem? Wpatrywał się w opakowanie, a po chwili uśmiechnął się szeroko.
- Kochani! Dzisiaj zjemy obiad z alkoholem! - chłopcy krzyknęli radośnie i przybili sobie piątki. Potem pędęm puścili się do kuchni, aby zacząć przyrządzać naleśniki z alkoholem. Slash spojrzał urażony na Duff'a. - Czemu nigdy nie jedliśmy obiadu z alkoholem? - Yyy... Bo nigdy nie jedliśmy obiadu? - Hm. Może. Gdyby tylko Zeppelini przeczytali to co na kartonach mleka zapisane jest maleńkim druczkiem wiedzieliby, że procenty na opakowaniu to nie zawartość alkoholu, tylko... tłuszczu...
***

- Smacznego Jimmuś. - Plant rzucił Page'owi, siedzącemu przy stole, na talerz naleśnik. Talerz zabrzęczał. Zeppelini stanęli nad gitarzystą. Naleśnik był trochę... "zmasakrowany". To wszystko dlatego, że kiedy Robert popisując się umiejętnościami podrzucił naleśnik w powietrze, on już nie spadł. W końcu udało się go odkleić od sufitu. Ktoś go musiał skosztować, bo po co smażyć więcej, skro nikt ich nie zje? No ostatecznie można by dać je Gunsom, którzy pewni by zjedli je ze smakiem zadowoleni, że ktoś im przygotował obiad. Gdyby jeszcze powiedziano im, że są z alkoholem na pewno by zjedli! Tak czy inaczej na testera wytypowano Jimmy'ego. Kiedy Plant wskazał na niego palcem ten zaczął się głupkowato śmiać (wciąż był pijany). Teraz nie było mu zupełnie do śmiechu. Potrawka nie wyglądała apetycznie. Page baaaardzo wolno ukroił malutki kawałek naleśnika. Równie powoli nabił go na widelec. Przełknął ślinę i zjadł kawałek naleśnika.
- Skutki uboczne po 24h. - szepnął mu na ucho Bonzo. Wszyscy wlepili oczy w gitarzystę.
- I co? - spytał Jones.
- Nooo... Smakuje jak naleśnik! - Zeppelini zaczęli krzyczeć z radości i rzucili się smażyć kolejne porcje. Po zjedzonym obiedzie Robert i Jimmy usiedli na kanapie. nikt nie miał ochoty już niczego jeść.
Siedzieli sobie razem na kanapie i skakali po programach telewizyjnych.
- Nigdy. Więcej. - powiedział Jimmy. - Nigdy więcej nie jem tylu naleśników roboty Roberta Plant'a...
- Eee... Mogło być gorzej. - Page przełączał programy.
- Czekaj! - powiedział Plant - Cofnij! - Page wrzucił kanał wstecz - Osz kurde! Morze! Ja pierdolę, ale jaja! - podekscytowani wpatrywali się w ekran.

***

Jones zszedł na dół wpatrując się w sufit.(?) Miał na sobie flanelową koszulę, rozpiętą przy szyi. Po za tym slipki. Nagle zatrzymał się i spojrzał na kolegów z zespołu siedzących przed telewizorem. Popatrzył na ekran telewizora.
- Co wy oglądacie?
- Program - wytłumaczył Jimmy - na którym pokazują morze. - I faktycznie. Na ekranie pokazany był brzeg morza. Fale uderzały o piasek z siłą wieczornej letniej bryzy. Z boku rosła palma, a obok niej był drewniany pomost. I tyle. Nic więcej. Pustka i szum fal. Nawet najdelikatniejszego podmuchu wiatru! Jones przez chwilę popatrzył w ekran i po chwili dosiadł się do chłopaków.
- Bonzo! - krzyknęli jednocześnie muzycy.
- Co?! - odkrzyknął perkusista.
- Chcesz z nami pooglądać morze?
- Jasne! - i po chwili wszyscy Zeppelini oglądali w telewizji morze. Po jakimś czasie wpatrywania się w ekran Bonzo zasnął. Na jego klacie drzemał Jones, któremu włosy opadły na twarz. Od czasu do czas coś mruczał przez sen. Plant zjeżdżał z kanapy, na której w czwórkę się gnietli. Oczy mu się zamykały, ale nie tracił jeszcze świadomości. Jimmy z zamkniętymi oczami (na wpół śpiący) przysłuchiwał się szumu morza. Ekran telewizora się nie zmienił. Był taki sam jak wtedy, kiedy go włączyli (czyli tak jakoś 3 godziny temu). Ze stolika zawalonego puszkami i innymi rzeczami, które normalnie znajdują się w domu na stoliku prawdziwego rockmana, skapywała rozlana whisky. Nagle otwarły się drzwi. Plant drgnął, ale stwierdził, że to nie warte zachodu dalej leżał. Izzy wszedł do domu z papierosem w ustach. Za nim ciągnęła się smuga dymu, jak smycz. Na końcu tej „smyczy” szedł dumny Rottweiler. Pies przeszedł przez próg i podreptał dalej za Stradlin’em. Izzy zatrzymał się przy oknie i poklepał psa po głowie. Zwierzak zaczekał. Jimmy spadł z kanapy (dalej miał zamknięte oczy i był średnio świadomy co się dzieje). Jones zjechał niżej na klacie Bonza, który tylko zachrapał, dając znać o swoim istnieniu. Plant ledwo zsunął się na podłogę podskoczył jak oparzony i i otrzepał z kurzu koszulę. Jimmy próbował wstać, ale mu się odechciało. Położył się pod stolikiem i ze zdziwieniem stwierdził, że do ust skapuje mu whisky. Spodobało mu się to.
- A cóż to za psina?! - wykrzyknął podekscytowany głos. I, jak się pewnie już domyśliliście, Robert Plant rzucił się na psa. Zaczął go tarmosić za uszy i ściskać. W końcu podarował mu soczystego całusa i spojrzał, klęcząc obok psa, na Izzy’ego.
- Jak ma na imię? – zapytał i odrzucił na bok blond loczki.
- Black Dog.
- Uroczo. – Plant spojrzał zwierzakowi w oczy i uśmiechnął się. Jimmy zaalarmowany krzykami wokalisty podniósł się z ziemi. Zaliczył bliskie spotkanie z blatem. Trudno. Wyczołgał się spod stołu (ówcześnie wyplątując się z kończyn Johnów).
- A co to za psiak?!- krzyknął Jimmy i doskoczył do Roberta – Och, jej, skąd go macie? – i zaczął intensywnie drapać Rottweiler’a za uszami.
- Był u mojego kolegi przez jakiś czas i przed chwilą byłem go odebrać. – wytłumaczył Izzy i zaciągnął się papierosem.