JEŚLI SKOPIUJESZ COŚ Z TEGO BLOGA, ABY CZERPAĆ WŁASNE KORZYŚCI - MOJE GLANY NIE WYTRZYMAJĄ!!!

OSTRZEŻENIE:

Czytanie bloga zagraża życiu lub zdrowiu (potwierdzono naukowo)!

piątek, 18 marca 2016

Rozdział 32

 Raw Power

Steven obudził się i bardzo wolno przetarł oczy. Izzy już od jakiegoś czasu nie spał, tylko leżał na stole kuchennym, obrócony na bok, patrząc na chrapiących kolegów (a raczej tych bezmózgich istot, jak to ich zaczął postrzegać od wczorajszej imprezy). Adler westchnął i nieprzytomnym wzrokiem zmierzył leżącego mu na nogach Slasha. Ale nagle rzuciło mu się w oczy coś innego...
- CO TU KURWA MAĆ JEST? JA PIERDZIELĘ! - krzyknął, zrywając się z ziemi (Hudson nawet nie zauważył).
Blondyn stał, patrząc się w osłupieniu na swoją klatkę piersiową. Stradlina strasznie to rozbawiło.
- CZEMU TO JEST... NIEBIESKIE, DO CHUJA PANA?! - przeraził się Steven, miziając ręką swoje posklejane farbą futerko. - WY SUKINSYNI, CO WY ŻEŚCIE ZROBILI?!
- Steevenjaanisssnierobi'em - burknął McKagan.
- TO SAMO SIĘ ZROBIŁO?!
- Ale co się zrobiło? - spytał Izzy, udając idiotę, a na myśl automatycznie nasunęło mu się "Nazywajcie rzeczy po imieniu".
- CZY MOŻE MI KTOŚ WYTŁUMACZYĆ, CZEMU  DO CHOLERY, MOJE WŁOSY NA KLACIE SĄ KURWA NIEBIESKIE?!!
- Aaaacitoytumaczee... - znów odezwał się Duff. - Tobyotaaaak...
Steven uniósł brwi.
- Zaoszyyeśsieeżesyobieepszefarb'jeszwłoosynaanieb'sko.
- Ja? - spytał Steven sam siebie. - Ale wygrałem zakład? Co wygrałem?
- Nie iem... Tobyy'twójzaaak'aad...
Steven pomacał się po kieszeniach i wyjął z jednej z nich srebrną łyżkę, z wyrzeźbionymi twarzami chłopaków z Deep Purple, takimi jak na okładce albumu "In Rock".
- Osz kurwa! Ale jaja! - podekscytował się blondyn. - O ja pierdzielę! Szlag, zajebiste! Widzieliście?! Patrzcie! Osz kurde! - klnął podekscytowany.
Udobruchany stanął przed pękniętym lustrem i spojrzał na siebie.
- A w sumie to nawet ładnie mi w tym kolorku. A ty Duffciu nie chciałbyś sobie przefarbować włosów na nogach? Proponuję ci fioletowy, albo lepiej! Bordowy będzie idealny! W najgorszym wypadku może być karmelowy.
- Ja pierdolę - jęknął Izzy, strzelając facepalma.


***

Grobową ciszę panującą w Hellhouse przerwał głośny dźwięk dzwonka do drzwi. Ktoś wyjątkowo się niecierpliwił, bo dzwonił i dzwonił. Po krótkiej chwili zdziwienia "A co to? To my tu mamy dzwonek??", drzwi na piętrze do pokoju nr 3. i 4. otworzyły się z taką siłą, że ledwo utrzymały się w zawiasach. Klamki w tym samym czasie uderzyło o ścianę. Normalny, przeciętny człowiek mógłby ten huk, jaki spowodowały, pomylić z wystrzałem czy coś, ale Jimmy to takowych należał. W panice ściągnął z oczu plasterki ogórków (razem z Plantem postanowili zrobić sobie domowe spa, więc siedzieli z ogórkami na oczach i dziwnymi maziami na twarzach) i rzucił się w stronę swojej kryjówki. Wczołgał się pod łóżko i przylgnął do podłogi, oczekując przybycia napastników. Robert, zupełnie nieświadomy tego, co robi Page,  wciąż z nim rozmawiał, oczekując odpowiedzi. A że się takowej nie doczekał, odłożył w końcu na bok swojego domowej roboty drinka (który, tak dla ścisłości, składał się z czegoś, co blondyn zwykł nazywać "lemoniadą" i alkoholu - tego drugiego w znacznie większej ilości). Ściągnął z oczu ogórki i aż je (oczy, nie ogórki) wytrzeszczył ze zdziwienia. Albo raczej z przerażenia. W końcu Jimmy siedzący pod łóżkiem i przyciskający do podłogi policzek umazany świeżo nałożoną maseczką, do częstych widoków nie należał. Ale wracając do drzwi... Axl i Slash pędzili na dół schodami, ścigając się do wejścia. Płynnie pokonali ostatnie stopnie (no może nie do końca, bo musieli minąć Duffa) i w tym samym momencie złapali za klamkę. Zaczęli wojnę na mruganie.
- Poddaj się Hudson, bo nie masz szans - syknął Rose, za wszelką cenę próbując nie mrugnąć.
- Spadaj. Sam się poddaj - odpyskował zaciskając zęby.
Dzwonek wciąż dzwonił i dzwonił... W końcu Slash zamknął oczy i szarpnął za klamkę. Axl nie puścił drzwi i oboje ze zdziwieniem stwierdzili, że te zostały im w rękach, wypadając z zawiasów. No tak, to się często zdarza.
- Ekhm, ekhm... - dopiero teraz spojrzeli na przybysza.
Nagle Saul poczuł, że drzwi stały się w jednej chwili o wiele cięższe. Poczuł cały ich przytłaczający ciężar na prawej stopie. Zanim zdążył wziąć głęboki wdech, gdy przeszył go ostry ból, zorientował się, że Axl po prostu puścił drzwi. Mulat popatrzył na niego uważnie. Rudy był troszkę jakby... spanikowany.
- Ała, kurwa! TY CHUJU! POPIERDOLIŁO CIĘ?! 
- O kurwa - powiedział Rose, ignorując Saula skaczącego na jednej nodze, trzymając się stojących obok niego drzwi.
- Dzień dobry - odpowiedziała kobieta. - Witaj Bill. Jest tu Jeff?
Axl pokiwał głową.
- Ty ją znasz? - spytał Slash, patrząc na wokalistę.
- Taaak jakby.
- Kto to? - Hudson bezwstydnie zmierzył ją spojrzeniem, dalej nie przejmując się, że ich słyszy.
- To... jest matka Izzy'ego...
- Hahaha, że co kurwa? Serio?
- Tak - odezwała się kobieta.
- IZZY, CHUJU, TWOJA MAMA PRZYSZŁA CIĘ ODWIEDZIĆ!
- Spierdalaj od mojej matki! - odkrzyknął z piętra.
- A TY JESTEŚ TĘPYM POJEBEM!
- Odezwał się Slash - dogryzał mu Axl.
- Ej, kurwa! Bez przesady, Gryzoniu!
Axl miał ogromną ochotę skrzywić Hudsonowi szczękę, mieszczącą te żółte, szczerzące się złośliwie ząbki, ale nie chciał, aby pierwsze wrażenie po latach rozłąki było zupełnie zepsute. Pani Isbell patrzyła z wyczekiwaniem na Axla.
- A weź spierdalaj Hudson! - zreflektował się Rose i wypchnął Slasha za próg, wyrzucając przed dom.
Gitarzysta nadal trzymał mocno klamkę, więc zwalił się na ziemię razem z drzwiami.
- Cham, kurwa! - burknął Saul, podnosząc się z ziemi i stając obok Pani Isbell.
- Chcę się widzieć z Jeffem.
- NO I TU JEST PIES POGRZEBANY - powiedział głośno Slash.
Na piętrze otworzyło się okno i złota czupryna wysunęła się ciekawsko poza krawędź parapetu, strzepując z niego kurz dyndającymi loczkami. Robert uniósł brwi, szukając na trawniku owego tajemniczego miejsca. Tu był jakiś cmentarz dla zwierząt? Czemu nikt go nie raczył poinformować.
- Co robisz, Robert? - spytał Jimmy, wyciągając szyję, aby spojrzeć tam, gdzie Plant.
- Patrzę, gdzie pogrzebali psa.
- Jakiego psa?
- Nie wiem.
- To ta kobieta to z firmy pogrzebowej?
- Nie wiem. Może. Pewnie tak, no bo po co Slash by jej mówił, gdzie pogrzebali psa?
- Ale... - zaczął Page ze strachem. - Ale chyba nie zdechł Black Dog?!
- Nieee, no co tt...
Roberta zmroziło.

- Dlaczego? - zmieszała się Pani Isbell.
- Bo Izzy ostatnio ma dziwne humorki i nie wydaje mi się, żeby miał ochotę na spotkania z mamą.
Slash otrzepał ręce i wszedł do domu.
- W każdym razie to jest nudniej niż przypuszczałem, więc sami się użerajcie.
Hudson podniósł słuchawkę telefonu i wykręcił numer.
- Halo? Cześć, Joe. Tak, tak, wszystko w porządku, ale chciałeś ten telefon ode mnie to zadzwoniłem, nie? No możesz wpaść. Jasne! U nas zawsze ktoś jest, ale się nie przejmuj. No to do zobaczenia!
- Chcę się natychmiast widzieć z moim synem! BILL! - popatrzyła groźnie na Axla.
- Tooo... ja go może zawołam...
Rose pobiegł na piętro.
- Izz? Stradlin? Hej? Mówię do ciebie. Słyszysz? Słuchaj co mówię!
- No słucham kurwa, ale ty nic nie mówisz! - obruszył się Stradlin. - Czego?
- Bo wiesz... Ktoś do ciebie przyszedł i czeka na dole. Więc zejdź - i Axla nie było.
Izzy wzruszył ramionami i zmęczonym krokiem skierował się na dół, średnio interesując się, kto też mógł na niego czekać. Pewnie chodziło o coś z wczorajszej imprezy. Zszedł do połowy schodów i już miał postawić stopę na kolejnym stopniu, kiedy zobaczył znajomą sylwetkę, a potem spojrzał na twarz swojej matki. Źle wymierzył krok i potknął się, łapiąc o balustradę.
- M-mama? - wykrztusił.
Czego ona chciała? Po co tu? Skąd wiedziała, gdzie go szukać? Co ją niby sprowadzało? Czy nie dał jej jasno do zrozumienia, że zaczyna zupełnie nowe życie w L. A., z dala od Lafayette i rodziny?!
- Jeff - stwierdziła i weszła do środka.
Izzy chciał zrobić w tył zwrot i udać, że cała ta sytuacja nie miała miejsca, ale zobaczył nadchodzących po schodach Zeppelinów. Przeraził się. Byli cali ubrani w czarne garnitury. Na samym przodzie szedł Robert Plant ze złożonymi rękami, śpiewając rzewnie "Stairway To Heaven". Jimmy miał łzy w oczach. Johnowie nieśli zapalone świece. Stradlin odsunął się od schodów, uciekając od tego korowodu pogrzebowego. Zeppelini zeszli równym krokiem na sam dół. I znów zapadła w domu grobowa cisza, mącona jedynie cichym podśpiewywaniem Planta.  Slash patrzył na to z otwartymi ustami. Okej, tego jeszcze nie było. Wziął na ręce Freddiego, pełzającego mu przy nodze. Izzy naprawdę się przeraził. Co się w ogóle działo? Zeppelini na chwilę przystanęli, po czym skierowali się do ogrodu, gdzie stanęli przed drzwiami. Plant zakończył pieśń i skłonił głowę. Teraz zapadła naprawdę grobowa cisza.
- Aaalee? O co chodzi? - spytał cicho Axl.
- Jak to o co? - obruszył się Plant. - O śmierć naszego wiernego towarzysza! - dodał płaczliwym głosem.
- Ktoś umarł? - szepnął Slash, tuląc do piersi Freddiego.
- AAAAAAAAA! - pisnęła matka Izzy'ego. - Wąż! WĄŻ!!
- ĆĆĆĆććććśśśśśś...! - uciszyli ją zbiorowo Zeppelini.
- Pogrążmy się w minucie ciszy - powiedział Robert, a Jimmy'emu zebrało się w oczach jeszcze więcej łez niż do tej pory i zadrgała dolna warga.
- A kto umarł? - szepnął głośno Hudson.
- Pies - odburknął mu Plant, zamykając oczy.
- Jaki pies? - zapytał na głos Izzy.
- No to chyba wy wiecie, nie?
- My?
- No tak. Slash na pewno.
- Czemu kurwa ja? - syknął Mulat.
- Bo ty powiedziałeś, gdzie jest pogrzebany!
Jimmy wybuchnął płaczem, mocząc koszulę i marynarkę. Jones podał mu gitarę.
- Co ty...? - spytał przez łzy.
- Przełóż te uczucia na gitarę - powiedział.
Page popatrzył na niego i chwycił instrument.
- Nagrywaj, nagrywaj... - mruknął John na ucho Bonzowi.
Jimmy zaczął solówkę. Coraz bardziej się rozkręcał, aż w końcu doprowadził Roberta do płaczu. Złotolokiniebieskooki wzruszył się tą pełną bólu i smutku melodią... Gunsi nie wiedzieli co robić.
- Ale ja nie wiem czy tam jest jakiś zdechły pies... - zaczął Hudson.
- Pani może zacząć pierwsza - powiedział Robert, łapiąc pod ramię matkę Izzy'ego i prowadząc ją do wyjścia.
- Ale co zacząć?
- Jak to co?! Mowę pożegnalną.
- Mowę pożegnalną?
- Ano tak.
- Ale dlaczego ja?
- No ktoś musi! A po co niby pani tu przyjechała?
- Zobaczyć się z synem...
- Ach, co za strata! - Robert czule objął kobietę. - Był wspaniałą istotą! Czerpał tyle radości z życia, a tu tak nagle! Och! To musi być okropne, ale cóż, pracując w tej jakże nadzwyczajnej instytucji można się w końcu spodziewać, że prędzej czy później życie prywatne przeplecie się z zawodowym...
- Och, ale ja nie pracuję w żadnej nadzwyczajnej instytucji, a mój syn przecież jest...
- Niech pani nie będzie taka skromna! Nie każdy pracuje w zakładzie pogrzebowym!
- Rozumiem, że ty byś chciał? - zażartował cicho Bonham.
- Trochę powagi! - szepnął do niego Jones, rzucając wymowne spojrzenie.
- Na szczęście trafiła pani na ludzi, którzy chętnie pogrążą się w bólu! Płaczmy razem...!
- Dobra, dobra, bez przesady, bez przesady... - upomniał go Jones.
- ALE JAKI ZDECHŁY PIES, KURWA MAĆ?! - nie wytrzymał Axl.
Axl Rose nie lubił, kiedy  nie ogarniał sytuacji. Axl Rose nie lubił, kiedy ludzie rozmawiali, nie wtajemniczając go. Axl Rose nie lubił być pomijany. Axl Rose zawsze chciał, ekhm, musiał być w temacie.
- NO SKĄD JA MAM WIEDZIEĆ?! JA PIERDOLĘ! - jak Axl krzyczy, to Robert też może, a co!
- No to czemu żałujemy jakiegoś psa? - zmarszczył brwi Slash.
- No bo zdechł.
- Ale skąd wiecie, że zdechł? -  spytał Axl.
- No bo go pogrzebaliście! Chyba, że żywcem?!
- Ale nikt nikogo nie grzebał!
- No to czemu jest pogrzebany, co? - wtrącił się Jimmy. - Sam się pogrzebał?! Ja jebię!
- Ale czemu w ogóle uważacie, że jakiś pies jest pogrzebany?! - spytał Axl, irytując się coraz bardziej, że gubi się w tym wszystkim jeszcze bardziej....
- NO BO SLASH POWIEDZIAŁ, ŻE TAM JEST PIES POGRZEBANY!
- Ja?
- TAK!
- Ale tam to gdzie? - spytał Rose.
- No nie wiem! Slasha spytaj!
- Ale o co chodzi?
- MNIE SIĘ PYTASZ? - wzburzył się Rudy. - TO TY POWIEDZIAŁEŚ, ŻE JEST JAKIŚ PIES POGRZEBANY!
Hudson zaskoczył.
- ALE JA TO TYLKO TAK POWIEDZIAŁEM!
Izzy słuchał, próbując zrozumieć co się dzieje, a jego matka patrzyła na to wszystko z grymasem niezadowolenia na twarzy.
- NO TO TRZEBA BYŁO NIE MÓWIĆ!
- Czyli, że nie ma żadnego pogrzebanego psa? - upewnił się Page.
- No nie! A przynajmniej ja o tym nic nie wiem.
- No to kurwa!
Pani Isbell kręciła głową, słuchając tych przekleństw. Jimmy ściągnął marynarkę i rozpiął koszulę do połowy. Zakasał rękawy i odwrócił się na pięcie.
- To ja idę i pierdolcie się wszyscy!
Jak powiedział - tak zrobił.
- To my też się zwijamy - mruknął Jones i razem z Bonhamem poszli na piętro się przebrać.
- Hy! - Plant zarzucił włosami.
- EJ, EJ, KURWA! - zdenerwował się Izzy, unosząc rękę i groźnie nią potrząsając w kierunku wejścia. - KTO ZNOWU WYPIERDOLIŁ DRZWI?!
- Jeff! Jak ty się wyrażasz?!
Pani Isbell posłała mu karcące spojrzenie.