JEŚLI SKOPIUJESZ COŚ Z TEGO BLOGA, ABY CZERPAĆ WŁASNE KORZYŚCI - MOJE GLANY NIE WYTRZYMAJĄ!!!

OSTRZEŻENIE:

Czytanie bloga zagraża życiu lub zdrowiu (potwierdzono naukowo)!

piątek, 28 lutego 2014

Rozdział 5



Rain


Duff raźno maszerował do klubu. Po raz drugi tego dnia mijał witryny sklepów znajdujących się na Sunset Strip. Kiedyś nawet stwierdził, że to jest chyba jago ulubiona ulica. Znał ją na pamięć. Tak często pokonywał tą sama trasę. Z jednego baru, do drugiego. Znał tu chyba wszystkich i wszystko. Teraz zastanawiał się gdzie mógł zostawić kluczyki do auta? I w ogóle kiedy je zgubił? Może ktoś je znalazł i szuka go, żeby mu je oddać...? Nieee... Gdyby ludzie oddawali znalezione kluczyki do samochodów to, to nie byłoby Los Angeles. Ciekawiło go też co porabiają Led Zeppelin. Był przekonany, że pewnie już doszli do Hellhouse. Zatrzymał się przed wejściem do The Troubadur. To było pierwsze miejsce, gdzie mógł zostawić kluczyki. Przekroczył próg i poczuł zapach dymu papierosowego pomieszany z alkoholem. Skierował się do garderoby. Akurat koncert grali Mötley Crüe. Duff po cichu wślizgnął się do pomieszczenia.
- O jaki syf! - wyrwało mu się gdy zobaczył bałagan w pomieszczeniu. Zaczął przeglądać wszystkie szafki, jakie stały w garderobie. Odrzucał na bok ubrania zespołu robiąc jeszcze większy bałagan. Zastanawiał się co by zrobił, gdyby nagle wpadł tutaj np. Nikki Sixx... Z pewnością wzięto by go za złodzieja.
- O proszę! Jaki ładny tusz do rzęs... - powiedział cicho, kiedy z kieszeni kurtki Vinc'a wypadł kosmetyk. Duff schylił się, aby go podnieść. Obejrzał w palcach i schował do własnej kieszeni. Rozglądnął się czy nikt go nie widział. Kluczyków jak na złość nigdzie nie było. Wyszedł z powrotem do ludzi. Usiadł przy wolnym stoliku, który znajdował się najbliżej i zaczął rozmyślać o tym, gdzie mógł podziać te kilka kawałków metalu, które umożliwiały mu podróżowanie samochodem. Nic konkretnego nie przychodziło mu do głowy. Zapalił papierosa i wsłuchał się w słowa piosenki.

"Too many times
Victim accusation
No, you don't have to take it like
that
A sheer, sheer heart attack
No, no no it's no realization
I never had a way with you
But I still hear you saying
Take me to the top"*

Zmrużył oczy i oparł głowę na ręce. Włosy opadły mu na dół przesłaniając twarz. Okulary przeciwsłoneczne zsunęły mu się na koniec nosa. Siedząc samotnie przy stoliku ze spuszczoną głową i papierosem wyglądał tak przygnębiająco... Podeszła do niego kelnerka. Przez chwilę wahała się czy nie położyć mu ręki na ramieniu i spróbować pocieszyć. Coś go trapiło. To oczywiste. Ostatecznie tylko cicho, ale na tyle, aby usłyszał zapytała co podać. Duff otrząsnął się z zamyślenia i spojrzał na dziewczynę. Odrzucił bujną grzywkę i poprawił palcem okulary.
- Coś podać? - ponowiła pytanie patrząc na chłopaka. Założyła za ucho niesforny kosmyk włosów i przygotowała się, aby przyjąć zmówienie.
-Nnni... Eee...To znaczy... Yyy... No, bo właściwie to trochę mi się śpieszy iii... Jack Daniels wystarczy. - wydusił chłopak podejmując spontaniczną decyzję. Może po alkoholu łatwiej będzie mu szukać?? Wyprostował się na krześle patrząc na odchodzącą kelnerkę. Powstrzymał się od zagwizdania, kiedy zobaczył jak była ubrana. Miała wysokie, wiązane do kolan glany, podkolanówki i mini spódniczkę. Chyba była nowa. Mówiła z wyraźnym angielskim akcentem. Zapewne nie pochodziła z Ameryki. Blondyn zastanawiał się, która może być godzina...? Rozglądnął się dookoła. Spojrzał na scenę. Chciałby kiedyś wyjść przed milionami ludzi i usłyszeć wiwaty, tak jak słyszeli Mötley Crüe. Pogrążył się w marzeniach. Dopiero gdy usłyszał miły głos obok informujący, że jego zamówienie zostało zrealizowane obrócił się napięcie. Podziękował wymuszonym uśmiechem i zajął się Jack'iem. Gunsi chyba się nie obrażą jak przyjdzie do domu trochę później...
- Heeeeej!! Pora rozkręcić, kurwa, tą pojebaną imprezęęęęę!!! - krzyknął Vince do mikrofonu przerywając piosenkę.

***

 Led Zeppelin szli za Guns N' Roses. W pobliżu widzieli jakąś zupełną ruderę. Zastanawiali się jak by się w takiej mieszkało. Kto tam w ogóle był w stanie przetrwać? Oni to mieli luksus. Własny samolot, a właśnie! Czemu nim tutaj nie przylecieli? Nagle Gunsi zatrzymali się, zeszli z chodnika i zaczęli przedzierać się przez wysoka trawę. Led Zeppelin zmieszali się trochę, ale podążyli za nimi. Steven zatrzymał się przed wcześniej wymienioną ruderą.
- A oto Hellhouse! - powiedział z dumą. Led Zeppelin stanęli obok siebie. Z ich min można było łatwo wyczytać, co myślą o wypowiedzi perkusisty.


- Ale, że TO? - zapytał Jimmy.
- No tak! - odparł rozentuzjazmowany Adler. Zeppelini nie wiedzieli co powiedzieć. Bynajmniej nie tego się spodziewali. Stanęli w trawie i patrzyli na to COŚ. Przychodziły im do głowy różne myśli.
- Aż tacy głupi nie jesteśmy. - powiedział po chwili Jones - Przestańcie sobie robić z nas jaja i chodźmy już do tego waszego domu, bo robi się późno, a Duff pewnie na nas czeka i się martwi. - dokończył dobitnie dumny z samego siebie, że zapamiętał imię tego wysokiego blondyna.
- Ale my sobie wcale z was nie żartujemy! - jęknął zrezygnowany Izzy. Brytyjczycy popatrzyli po sobie. Jakoś nie wierzyli chłopakom. Plant spojrzał na Slash'a pytająco, bo stwierdził, że tamten nie będzie potrafił kłamać, a gdy Hudson skinął głową na znak, że to naprawdę jest miejsce, w którym mieszkają Robert zupełnie zgłupiał. Ale teraz już uwierzył. Popatrzył na kolegów z zespołu przekazując im niemą informację. Wszyscy razem wzruszyli ramionami i skierowali się w stronę wyczekujących rockmanów. Kiedy spostrzegli oni, że tak ważna rockowa osobistość nie przeraziła się opcją mieszkania razem z nimi w Hellhouse zdecydowanie się ucieszyli. Izzy otworzył drzwi zapraszając Led Zeppelin gestem do środka.
- Czujcie się jak u siebie w domu! - powiedział z uśmiechem. Trochę obawiał się, że goście aż zbyt dosłownie potraktują jego słowa, a słyszał o tym, co Bonzo robił na motorach w hotelach, które wynajmowali na trasach, ale trudno. Tu już chyba i tak nie można było czegoś jeszcze bardziej zniszczyć. Zawsze był pozytywnie nastawiony do życia. Otworzył drzwi szerzej przepuszczając Plant'a, który szedł na końcu i zastawiając tym samym drogę Axl'owi. Raz mógł się przecież pobawić w kulturalnego człowieka. Rudy spojrzał z pogardą na rytmicznego i wyminął go uderzając z bara. No bo jak to tak stawać na drodze Axl'owi Rose? Steven zamknął drzwi.
- A gdzie wcięło Duff'a? - zapytał przekręcając klucz w zamku i upewniając się, że basisty nie ma w domu. Wszyscy zgromadzeni spojrzeli na Steven'a, a potem wzruszyli ramionami i zignorowali pytanie. Adler jeszcze chwilę stał w milczeniu wpatrując się w okno, a po chwili także wzruszył ramionami i przysiadł się do chłopaków. Teraz, dopóki jeszcze byli trzeźwi, trzeba było ustalić, gdzie każdy z nich ma spać.
- No to ja mam pomysł. - powiedział Axl. -Pokój Duff'a jest największy to Led Zeppelin będą tam spać, a McKagana wykopiemy do...Yyyy... Slash'a!
- Co kurwa!? - oburzył się Mulat krztusząc się Daniels'em. - Nie ma mowy. - powiedział ocierając usta wierzchem dłoni.
- Cicho bądź. Śpisz w pokoju z Duff'em i koniec. - poinformował Rudy. Hudson pokazał wokaliście środkowego palca i wyszedł trzaskając drzwiami. W tym czasie Axl już sprawnie przeniósł wszystkie rzeczy basisty do pokoju Saul'a. Zaprosił tam Zeppelinów i poprosił, aby się rozgościli.
- No, no. - mruknął John Jones rozglądając się po pokoju. W między czasie Rose wziął na bok Izzy'ego i szepnął mu do ucha.
- Będziesz spał ze mną na łóżku, a im trzeba skombinować te pieprzone trzy łóżka. Weź twoje i im daj, a ja pomyślę, skąd wziąć dwa pozostałe. - Stradlin kiwnął głową. - A gdyby tak Steven spał na kanapie w salonie...?
- Wiesz Axl, mam wrażenie, że to nie jest taki dobry pomysł... - ale wokalista już wypchnął z pokoju rytmicznego jego łóżko. Izzy wzruszył ramionami widząc, że nic już tutaj nie wskóra i poszedł na dół. W końcu lepiej mieć oko na Slash'a, bo nie wiadomo co on może wymyślić...Tymczasem Saul włóczył się po Sunset Strip nie wiedząc co ze sobą zrobić. Do domu nie wróci na noc, bo to by oznaczało, że będzie musiał spać z Duff'em. Niby nie ma w tym nic złego, ale Duff jest długi. Zajmie całe łóżko i Slash będzie i tak spać na podłodze.
Nagle zobaczył ich samochód. Podszedł do niego, wyjął z kieszeni kluczyki, które McKagan wepchnął mu do kieszeni przed koncertem i otworzył bagażnik. Hudson zastanowił się przez chwilę czy nie poszukać blondyna i dać mu znać, że ma kluczyki. W końcu stwierdził, że nie chce mu się szukać basisty. Wyciągnął z bagażnika gitarę, przysiadł obok na krawężniku i zaczął muskać palcami metalowe struny. Rozległy się pierwsze dźwięki "Nobody's Fault". Gitarzysta doszedł już do końca piosenki, kiedy ktoś położył mu rękę na ramieniu. Obrócił się i spojrzał w górę. Mało brakowało, a upuściłby gitarę i spadł z krawężnika, na którym siedział. Aż zaniemówił.
- Joe Perr-Perry? - zapytał wręcz pewny tego co mówi. Przynajmniej w taki sposób mógł dać upust swoim emocjom. Najpierw Led Zeppelin, teraz Joe Perry... Co za świat...? Los Angeles to jednak nienormalne miasto...
- Tak. Nieźle ci idzie. - powiedział gitarzysta i podał rękę Slash'owi. Chłopak uśmiechnął się szeroko. Taka pochwała z ust Perry'ego jest jak najdroższa nagroda.
- Z jakiego jesteś zespołu, bo cię nie kojarzę...? - zapytał Joe.
- Guns N' Roses. - odpowiedział Slash. Perry zmarszczył brwi jakby próbując coś sobie przypomnieć.
- Zaraz... - zastanowił się. - Chyba kiedyś na was byłem... Graliście w Rainbow?
- Tak.
- Aaaa! To was pamiętam! No fajnie było... Graliście wtedy cover "Mama Kin", prawda? - Mulat zaczął zastanawiać się, co może oznaczać 'wtedy'...? Ostatnio grali "Mama Kin" w Rainbow jakiś tydzień temu...
- No chyba tak... - nagle przyszła mu do głowy świetna myśl. - Zaraz wracam! - krzyknął, odłożył na chodnik gitarę i pobiegł w stronę najbliższego baru. Wpadł do środka. Ktoś grał koncert, ale chłopaka zupełnie to nie interesowało.  
"Woe to you, on earth and sea,
for the Devil sends the beast with wrath,
beacause he knows the time is short...
Let him who hath understanding reckon the number of the beast
for it is a human number,
its number, is six hundred and sixty six"**
 
Rozglądnął się. Zobaczył na jednym ze stolików to czego szukał. Sprawdził czy jego zdobycz działa. Działała. Wybiegł z baru. Zdyszany podbiegł do Perry'ego, który stał oparty o drzewo i palił papierosa czytając jakąś ulotkę o otwarciu nowej pizzerii.
- Heej... - wydyszał - Podpiszesz się..? - zapytał i podał Perry'emu gitarę i marker, który właśnie zabrał z jakiegoś baru, w którym był. Joe spojrzał na niego zdziwiony. Wziął instrument i nabazgrał na nim swój pseudonim artystyczny. Slash uśmiechnął się.
- Jesteś teraz zajęty czy masz chwilę czasu? - spytał gitarzysta prowadzący Aerosmith. Gitarzystę prowadzącego Guns N' Roses trochę zaskoczyło to pytanie.
- No... Raczej nie mam obecnie nic do roboty...
- Świetnie! Zagramy coś razem?
- Yyyy... Że ja i... Yyyy... - zastanowił się czy ma powiedzieć do niego 'pan', czy nie - pan...?
- Jaki kurwa pan!? - przerwał rozbawiony Perry - Jestem Joe Perry, ja pierdolę! Mów mi Joe!
- Slash. Właściwie Saul Hudson, ale mów mi Slash. - chłopak podał nowemu znajomemu rękę.
- No więc chodź, Slash! - Brunet posłusznie podążył za Perry'm, który przywołał go do siebie gestem. Weszli do Whisky a go go. Joe zamówił dwie butelki Daniels'a. Jedną podał Slash'owi, a drugą wziął dla siebie. Zaprosił Hudsona do garderoby. Chłopak wszedł do środka i stanął jak wryty. W garderobie znajdowali się wszyscy członkowie Aerosmith.
- O ja jebię... - mruknął Saul sam do siebie. Muzycy spojrzeli na Hudsona.
- To jest Slash. - przedstawił pozostałym Perry opierając dłoń na ramieniu Saul'a.
- Cześć. - powiedział Slash wpatrując się w rockmanów jak w obrazek.
- Ja jestem Steven Tyler! - objaśnił wesoło Tyler podchodząc do bruneta. Uścisnęli sobie ręce.
- Hej, Tom Hamilton. - powiedział następny mężczyzna wstając z podłogi.
- Joey. - przedstawił się następny. Slash czekał jeszcze na ostatniego. W końcu tamten odstawił na bok gitarę i podszedł do Hudsona.
- Brad Wihtford.
- No to chłopaki my już pójdziemy tylko weźmiemy gitary. - przerwał powitania Joe i złapał dwa pokrowce z instrumentami.
- Ale już?! - zdziwił się Tyler.
- No... Tak. - odparł obojętnie Perry. Slash milczał patrząc na swoich bohaterów
- Chodź Slash, idziemy. - i wyszedł z pomieszczenia. Hudson odwrócił się do wyjścia, ale stanął w miejscu. Zerknął za siebie przez ramię, a potem na odchodzącego Perry'ego. Nie czekając ani chwili dłużej wyciągnął z kieszeni marker i podał Brad'owi. Podsunął mu swoją gitarę z autografem drugiego gitarzysty Aerosmith.
- Dasz mi autograf? - zapytał, a Steven stojąc z boku uśmiechnął się rozbawiony całą sytuacją.
- Jasne. - blondyn podpisał się na podsuniętym Gibsonie. O dziwo wszyscy Smithci byli chętni, aby użyć markera na instrumencie. Saul wybiegł z garderoby i dogonił Perry'ego. Poszli do hotelu. Zaczęli coś wspólnie grać na gitarach.

***

Tymczasem Izzy szedł przez Sunset szukając dwóch pozostałych gitarzystów. Pierdolone Sunset Strip! Już mi dwóch gitarzystów z zespołu zajebało! Rozglądał się za kolegami. Szedł nie patrząc przed siebie, tylko na boki poszukując wzrokiem chłopaków. Szedł, szedł, szedł, szedł, szedł...
- Kurwa! - wrzasnął kiedy zderzył się z latarnią. Dość mocno. - Kto to tu do cholery jasnej stawia!? - poprawił ciemne okulary i skórzany beret. Przyjrzał się latarni. Świeciła się. To mogło oznaczać, że było późno. Bardzo późno, bo wyraźnie można było dostrzec jej światło. Zastanowiło to rytmicznego. Skoro było już tak późno to raczej te 2/5 Gunsów, które szlajają się gdzieś po Sunset na pewno, albo leżą gdzieś pijane/naćpane, albo są na jakiejś imprezie. Kiedy Izzy stał tak na samym środku chodniku zastanawiając się czy iść z powrotem do domu ("jeżeli oczywiście tę ruderę, potocznie zwaną przez jego mieszkańców „Hellhouse”, można nazwać domem"), czy dalej szukać kolegów ktoś na niego wpadł.
- Ej! Jak to łaziiii... - zatrzymał się w połowie swojej wypowiedzi, gdy zorientował się kto na niego wpadł. Złapał przechodnia za ramię, zatrzymując i krzyżując mu plany, ponieważ tamten wyraźnie się gdzieś śpieszył. - Steven Tyler? - Tyler zmierzył go spojrzeniem.
- Tak. Widziałeś może mojego gitarzystę prowadzącego, Joe Perry'ego? - zapytał z nadzieją, bo Izzy wydał mu się osobą, która może wiedzieć coś więcej o jego zgubie.
- Nie...
- Wcięło go jakieś dobre kilka godzin temu i nie daje znaków życia, a w dodatku poszedł z jakimś "Slash'em"! Jak ja go kurwa znajdę to... -  ale wokalista nie dokończył wypowiedzi, bo Izzy mu przerwał słysząc znajomy pseudonim.
- Czekaj! A jakim "Slash'em"?
- No takim, takim, noo... No takie ciemne, kręcone włosy, skórzane spodnie, koszulka KISS, gitara... - Steven wymieniał wszystko co kojarzyło mu się ze Slash'em. Stali grupką pięciu osób (wybrakowani Aerosmith i Izzy) zagradzając przejście chodnikiem.
- Spieprzajcie, śpieszy mi się. - mężczyzna odepchnął na bok Tylera rozmawiającego z Izzy'm.
- Stój! - ryknął Steven i rzucił się na chłopaka. Tamten pokazał mu fuck'a. Steven nie ustąpił i upadł razem z mężczyzną na chodnik. - Perry, kurwa, gdzie ty się podziewasz!? - Joe przyjrzał się twarzy chłopaka siedzącego obok na betonie.
- Steven, spokojnie.
- To ja już pójdę... - powiedział cicho Stradlin i oddalił się. Stwierdził, że nie ma sensu szukać kolegów. Postanowił się gdzieś przespać, a rano ponownie podjąć się poszukiwania. Skręcił do pobliskiego parku. Znalazł wygodną ławeczkę i położył się. Nogi nie zmieściły mu się na 'tymczasowym posłaniu', więc zwisały smętnie kilka centymetrów nad ziemią. Chłopak naciągnął na czoło beret i skrzyżował ręce pod głową. Po jakimś czasie udało mu się zasnąć. Ludzie omijali z dala ławeczkę, na której leżał rzekomy "pijany ćpun". Około szóstej nad ranem Izzy obudził się cały przemoczony. Mokre włosy lepiły się do bladej twarzy. Gitarzysta przetarł oczy. Zimne krople wciąż niemiłosiernie atakowały chłopaka spadając z zachmurzonego nieba. A no tak. Deszcz. Trzeba było wcześniej pomyśleć o tym, że może czasem padać i przespać się gdzieś pod dachem. Zmarznięty rockman spróbował otulić się mokrą koszulą. Podszedł do drzewa i rozpiął guziki. Wykręcił mokrą tkaninę. Wiele to nie dało, ale co tam! Z powrotem założył ubranie, starając się nim ochronić od wody. Po piętnastu minutach ciężkiego marszu dotarł do Hellhouse. Chciał wejść do środka, ale drzwi były zamknięte. Zaczął walić w nie z całej siły. Przysiadł pod ścianą i cierpliwie czekał, aż ktoś z łaski swojej raczy go wpuścić do własnego domu.
- Czego kurwa?! - w drzwiach ukazał się rudy łeb Rose'a. Rozglądał się, próbując stwierdzić, kto przerwał mu sen. Izzy podniósł się z ziemi i wszedł przez drzwi pociągając nosem. Miał podkrążone oczy i wyglądał co najmniej strasznie. Axl nie uwierzył własnym oczom. Złapał się ręką za głowę i pobiegł na górę. Tymczasem Izzy poszedł do łazienki. Ściągnął mokre ubrania i rzucił na podłogę. Kto pierwszy się o to wypierdoli i mu zacznie przeszkadzać to posprząta. Wszedł pod gorący prysznic. Odświeżony, w suchych ciuchach i w nieco lepszej formie położył się na kanapie. Naciągnął na głowę polarowy koc i zasnął. Rose stwierdził, że skoro już ktoś go obudził to nie ma po co wracać do łózka. Wygrzebał z szafy koszulkę "Led Zeppelin" i założył. Wstępnie rozczesał włosy i zszedł na dół. Rudzielec podszedł do rytmicznego. Ściągnął mu z głowy koc i przyjrzał się twarzy. Jeff jęknął i obrócił się na bok. Wokalista podniósł go i na rękach przeniósł do ich już wspólnego pokoju, na łóżko. Pobiegł na dół i poszukał resztek pizzy. Znalazł dwa kawałki. Wziął jeszcze z szafki trzy flaszki Nightrain i paczkę fajek. Zadowolony z porannego polowania wrócił do pomieszczenia, w którym spał Izzy. Zostawił mu dwa kawałki pizzy i flaszkę taniego wina. Znudzony widokiem chrapiącego przyjaciela udał się do pokoju obok, tj. do Led Zeppelin. O dziwo już nie spali. Rose uradowany tym widokiem zostawił im jedną flaszkę i zbiegł na dół. Usiadł na kanapie i zaczął oglądać MTV. Nie spodziewał się, co też takiego knują Zeppelini w swoim pokoju....
- To zrobimy tak. - John Paul Jones zabrał głos - Jak nadarzy się pierwsza-lepsza okazja to powiemy jednemu z nich, ok?
- Ale czemu niby jednemu i jak nadarzy się okazja?- nie mógł zrozumieć Jimmy. - Dlaczego nie możemy tak po prostu im wszystkim powiedzieć i wtedy oni zaczną skakać z radości i wszyscy będą szczęśliwi?!


*Mötley Crüe - Take Me On the Top
**Iron Maiden - The Number of the Beast 

16 komentarzy :

  1. co Zeppelini chcą zrobić? Aaa kurwa!
    JOE PERRY!! <3<3<3<3 KOCHAM CIĘ ZA NIEGO!
    A JA JESTEM W POŁOWIE 28, PISZĘ ! XDD
    WENY I ZAJEBISTY ROZDZIAŁ!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co Zeppelini chcą zrobić dowiecie się potem, ACZKOLWIEK nie w kilku najbliższych rozdziałach! :)
      No tak... Kto nie kocha Perry'ego??
      Dziękuję i tobie również życzę weny. :*

      Usuń
  2. Mówiłam Ci, że jesteś moim geniuszem? Nie? To jeszcze raz powiem!
    JESTEŚ MOIM GENIUSZEM! ♥
    Jak można pisać takie zajebistości się pytam?! Wiem jedno!
    Lars Cię za to pozwie! Nie możesz tak dobrze pisać!
    Kurde, naprawdę jesteś pomysłowa. Świetne teksty, lekki język!
    ZAKOCHAŁAM SIĘ!
    Czekam na kolejne rozdziały :)

    Love,
    Chelle

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz, jak tymi słowami poprawiłaś mi mój już totalnie zepsuty humor! <3 Ale skoro mnie Lars pozwie, to ciebie też, bo ty piszesz naprawdę świetnie! :)
      Dziękuję!
      Też cię kocham! xD :*

      Usuń
  3. Zapraszam na nowy rozdział! ♥

    http://november-rain-story.blogspot.com/2014/03/rozdzia-2.html

    OdpowiedzUsuń
  4. Pierwszy rozdział bez dedykacji, no gratuluję! :3 Ale jak dla mnie za dużo tu znanych osób xD weź walnij jakiegoś menela spod Pierdonki, co? <3 xD albo metala spod Sunset xD I więcej akcji, no!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słuchaj. Opowiadanie nie bez powodu ma tytuł "Welcome to the jungle and Dazed and Confused". Właśnie to świadczy o tym, że bohaterami są Led Zeppelin i GN'R. Ja wiem, że dla kogoś kto nie lubi jednego z dwóch lub obu, rozdziały mogą się wydawać nudne, ale poczuj się jak Slash. Spotkał Joe Perry'ego!
      I co, że za dużo znanych osób? Przecież jest dziewczyna w glanach (Ignis). Żadnego menela nie będzie. Nie na tym ma polegać akcja. Akcja to zwyczajne/niezwyczajne życie dwóch zespołów rockowych.

      Usuń
  5. Jeeejku, czemu ja zawszę muszę mieć zaległości?? Przepraszam, ale mam okropnie mało czasu ;c Ale obiecuję, że przeczytam c; Proszę cię również bardzo o informowanie, będzie mi łatwiej ogarnąć ;>
    aa i prosiłaś żebym pisała o nowych rozdziałach Sweet Pain, także tego,... nowy xd http://time-just-fades-the-pages.blogspot.com/2014/03/sweet-pain-4.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie. :) Rozdziały nie są tak strasznie długie, więc zbyt dużo to tego nadrabiania nie będzie. :3 Ja też postanowiłam u ciebie przeczytać wszystkie rozdziały, więc jesteśmy obie zacofane u siebie na wzajem. xD
      Jasne, będę informować.
      Już lecę napisać komentarz!

      Usuń
  6. Zapraszam serdecznie na nowy rozdział! :)
    http://november-rain-story.blogspot.com/2014/03/rozdzia-3.html

    OdpowiedzUsuń
  7. Coo? Ja nie skomentowałam tego rozdziału? Jak to możliwe? Lecę czytać!

    OdpowiedzUsuń
  8. Cholera, strasznie Cię przepraszam :c Nie miałam jednak w ogóle czasu, żeby skrobnąć jakikolwiek komentarz. Dopiero dzisiaj mam chwilkę aby wszystko nadrobić.
    Przejdę więc do rzeczy.
    Świetnie zrobiłaś, że Zeppelini okazali się być na początku snem Axla. W ogóle świetnie z nimi wyszło :D I ta ich reakcja na Hellhouse <333 Biedny Duffy musiał iść po auto. Ale za to spotkał miłą kelnerkę. Szczegółów i niej nie było, ale coś czuję, że jeszcze się pojawi :3
    Aerosmith <33 Zajebiście, że oni też są w twoim opowiadanku. Fajnie ich przedstawiłaś, szczególnie podoba mi się Perry :)
    Teraz tylko czekać na następne części!
    Pozdrawiam i życzę weny ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie! ;) Bardzo dziękuję! Tak. To zdjęcie i te ich miny... Nie mogłam się powstrzymać i specjalnie poprowadziłam akcję tak, a nie inaczej, żeby tylko znalazła się tutaj ta fotka. I masz rację co do kelnerki. Jeszcze się pojawi, ale to wszystko w swoim czasie. Na razie wolę się skupić na Gunsach i Zeppelinach. Jeszcze raz dziękuję!
      Pozdrawiam. :*
      P. s. Następna część prawdopodobnie ukaże się jutro! ^.^

      Usuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń

Jeśli jesteś blogerem wiesz jaka to radość, kiedy ktoś napisze Ci na blogu komentarz, jeśli nie jesteś to wiedz, że tak jest. ;)