Anything Goes
- Ty! Ty...! Ty...! - Izzy próbował się wysłowić, ale nie przychodziło mu do głowy żadne dostatecznie obraźliwe przezwisko, którym mógł nazwać Adlera, robiącego nie wiadomo co za zamkniętymi drzwiami swojego pokoju.
W rzeczywistości Steven tylko przeszukiwał kieszenie.
- Izzy, co robisz? - spytał Axl. - Co ty kurwa odwalasz?
Rudy zamrugał zbity z tropu. Stradlin przestał walić pięściami w drzwi i przez chwilę zastanowił się nad odpowiedzią. Potem wolno obrócił głowę, patrząc na wokalistę.
- Walczę o mój honor i spodnie.
- Aaa, o spodnie walczysz?
- Tak - uciął Izzy.
Axla nagle ta sytuacja niezmiernie rozbawiła.
- A no właśnie widzę, że taki jesteś trochę nagi... - zachichotał.
Izzy zmroził go spojrzeniem.
- A z kim walczysz o te spodnie?
- Ze Steven. A tak w ogóle to co cię to kurwa obchodzi? - warknął.
- A Steven też jest taki rozebrany? Ja rozumiem, że w zasadzie to nie ma w tym nic dziwnego. No wiesz. Masz całkiem kobiece nogi... - Axl zrobił krok do przodu, a Izzy popatrzył na niego badawczo.
- I wyglądasz całkiem seksownie w samych slipkach. Masz zgrabny tyłek i...
Izzy zaczął się bać. Czy Axl się przed chwilą nie podniecił?
- ...ładne ciało...
Szatyn próbował naciągać koszulkę, odsuwając się powoli od zbliżającego się Rose'a.
- Ładne oczy, włosy, jesteś dosyć przystojny i bardzo męski...
- Hej! Stary! Nie pozwalaj sobie!
- Ale co ja robię? - spytał i dotknął biodra Izzy'ego, który odskoczył w tył z paniką.
- Weź przestań!
- Ale ty płochliwy... Jak łania.
- Co? Rose! Czy ty się słyszysz?
- Ja się bardzo dobrze słyszę, rocket queen!
Axl spróbował chwycić Stradlina za ramię, ale rytmiczny się uchylił.
- Weź idź ode mnie!
- Izz, taki przerażony jesteś jeszcze bardziej podniecający!
- COO?! COOO?! COŚ TY POWIEDZIAŁ?!
Szatyn zastanawiał się, co może zrobić Axl. Czy on się do niego przystawiał? Czy on go podrywał?
- Nie bój się, Stradlin! Nie musisz tak naciągać tej koszulki do kolan. I tak nie ma tu nikogo oprócz nas.
- I to mnie właśnie martwi.
- Niby dlaczego? - droczył się Axl, robiąc kolejny krok do przodu. - No weź, Jeff, ściągnij tą koszulkę...
- Nie.
- Co takiego?
- Pierdol się.
- Jak mam sam? Potrzebuję partner... ki.
Izzy wpadł w histerię. O czym ten Axl myślał?
- Axl, spadaj!
Stradlin oparł się o ścianę i zrobił wielkie oczy. I co teraz? Rose uśmiechnął się cwaniacko (co nie zapowiadało niczego dobrego) i zrobił jeszcze jeden kroczek w przód... Steven usłyszał, że na korytarzu zrobiło się jakoś cicho i uchylił drzwi. Wyjrzał na zewnątrz.
Axl, który przyparł Izzy'ego do muru, a szatyn naciąga sobie T-shirt do kolan? Że co? To nie miało sensu. Żadnego.
- Axl, ja naprawdę nie żartuję! Odsuń się, bo..
- Bo zaczyna ci się to coraz bardziej podobać? - spytał Rudy, stając przed Izzy'm.
- Co? Nie! Bo jak zaraz ci przypierdolę to...!
- To co? - Axl złapał Izzy'ego za koszulkę i pociągnął.
Zaczęli się siłować, a Adler przyglądał się im z zaciekawieniem. Axl wstrząsnął Izzy'm i przyparł go do ściany, ale zanim zdążył zbliżył się jeszcze bardziej, rytmiczny wyślizgnął się z koszulki i śmignął Axlowi między nogami. Steven szybko zamknął drzwi. Izzy zbiegł po schodach i wskoczył za sofę.
- No co kurwa? - wybuchnął Slash, patrząc obrażony na kolegę. Izzy nie zrozumiał o co mu chodzi, ale chwilę później zobaczył leżącą obok Hudsona pół nagą dziewczynę.
- Aa, sorry - mruknął Izzy.
- Czekaj. A ty co właściwie robisz? - zapytał Saul, mierząc rytmicznego wzrokiem. - Czemu w ogóle jesteś nieubrany?
- No nie tak, że w ogóle...
- Wcale nie jest źle - dziewczyna tuląca się do Slasha mrugnęła do niego.
- Ta-ak - powiedział Izzy i wyszedł na zewnątrz.
- Już sobie poszedł - mruknął Hudson do dziewczyny.
Tak. Izzy Stradlin wyszedł sobie na ruchliwą ulicę Los Angeles w samych slipkach.
- MAM! - zapiszczał Steven, przechylając się przez oparcie kanapy, ściskając w dłoni trzy zielone banknoty.
Dziewczyna popatrzyła na niego zmieszana, a Slash ciężko westchnął.
- Nie widzisz, że jest zajęty?
- Zajęty? Nie.
- NO TO MASZ BARDZO UPROSZCZONY SPOSÓB MYŚLENIA!
- Taak? Zaraz się przekonamy!
Hudson pokręcił głową i odwrócił się ponownie do dziewczyny. Steven zniknął. Gitarzysta właśnie mruczał do blondyny jakieś czułe słówka o jej biuście, kiedy coś ciężkiego spadł obok jego głowy na ziemię. Slash poderwał się przestraszony i uderzył w coś twardego.
- Auu... - jęknął Steven.
- STEVEN?! CO TO KURWA MAĆ JEST?! - zawołała Slash, patrząc gigantycznymi oczami na nóż do krojenia mięsa, wbity w podłogę.
- Do bjest nóż - mruknął Adler, wycierając obficie płynącą mu krew z rozbitego nosa w poduszkę.
- NO WIDZĘ, JA PIERDOLĘ! WYJAŚNIJ MI TO! CO TY ROBISZ?
- Przełamuję zdandardy. Dwierdziłeź, że mam ubrożdżony zbozób myźlenia.
- NO BO MASZ!
- Do trzeb by'o sprawdzidź dwój.
- Jak niby?
- Brzekrojone - wyjaźnione.
- CO?! CHCIAŁEŚ MNIE ZABIĆ? MORDERCO!
- Ja już chyba muszę iść, Saul - mruknęła blondyna, wzięła swoje ubrania i poszła się ubrać. Szybko się z tym uporała, poprawiła włosy i wyszła na zewnątrz, gdzie zastała siedzącego na jakimś starym krześle Izzy'ego z założonymi nogami. Dziewczyna zatrzymała się wpół kroku i zmierzyła go spojrzeniem.
Ciekawe czy miał dziewczynę? Podeszła z boku.
- Naprawdę jest bardzo dobrze - zaczęła.
Izzy popatrzył na nią, nie mając pojęcia, o czym mówi, wyrwany za swoich przemyśleń i brutalnie przywrócony do miasta.
- A może miałbyś ochotę na... jakąś rozrywkę?
Izzy już miał odpowiedzieć (standardowo) środkowym palcem, ale zastanowił się.
- Okej, ale nie tutaj - mruknął i wstał. - Czekaj, skoczę po coś do narzucenia.
Stradlin wszedł do domu przez ich nieistniejącą ścianę, odchylając koc z logiem Guns N' Roses, który zakrywał dziurę. Wziął leżące obok spodnie i skórzaną kurtkę. Spodnie prawdopodobnie były Hudsona, który teraz awanturował się ze Stevenem. Wrócił do dziewczyny i skierowali się w stronę Sunset Strip.
***
Zeppelini weszli do przytulnie wyglądającej restauracji. Stanęli w progu i poprosili o przygotowanie stolika. Kelnerka z jasnymi włosami zaczęła poprawiać obrus i sprzątać. Druga, stojąca przy barku, opierając się łokciem o blat, popatrzyła na nich krzywo.
- To Led Zeppelin - powiedział do jasnowłosej dziewczyny, biorącej karty menu.
Pokiwała głową z zadowoleniem.
- Jak ja ich nie cierpię - dodała druga, na co uśmiech zrzedł z twarzy blondyny.
- Dlaczego? Nie podoba ci się ich muzyka?
- Ty to nazywasz muzyką?!
- Oczywiście! Poza tym, Led Zeppelin to zespół, który ma najprzystojniejszych członków...
- Phi. Znalazła się fanka...
- Spójrz na loki Roberta! Albo na uśmiech Jimmy'ego! Albo na zarost Bonhama! Nie chciałabyś go dotknąć? Przejechać ręką po jego szorstkim, kłującym policzku? Albo oczy John Paula!
- Jakby nam brakowało Johnów Paulów!
- Oh, daj spokój - przewróciła oczami. - Pójdę ich obsłużyć.
Zaprowadziła Zeppelinów do stolika. Usiedli. Robert był obrażony na cały świat, a Jimmy sposępniał. Dlaczego? Przez polo. To, w które w końcu nie grali. Dlaczego? Były różne wersje - zależy od punktu widzenia.
- A więc menuuu... - powiedział Jones z (niewiadomo czemu) francuskim akcentem.
- No i co! - wybuchnął Robert, wyrzucając ręce w powietrze i przewracając oczami. - Nie chcę żadnego menu! - wstał i rzucił kartą o stół, a Bonham popatrzył na niego zdziwiony. - Skoro tak, to przestaję jeść!
- Ale... jak? - spytał John Paul.
- NO TAK!! - krzyknął piskliwie, a blondyna rozmarzyła się i uśmiechnęła.
- Ty to się akurat nie wypowiadaj, bo to wszystko twoja wina! - nie wytrzymał Jimmy.
- Hyy?!! Moja? MOJA?! A kto zaczął wybredzać, że mu nie odpowiada do gry kalifornijskie słońce?
- A kto poszedł do sędziego i zaczął mu tłumaczyć zasady gry?! To wszystko przez ciebie! Wkurzyłeś go, no to cię wyrzucił!
- Tak, ale i tak spóźniłeś się na boisko, bo musiałeś nasmarować się krem z filtrem! Kto w ogóle używa kremów z filtrem?! Po co to niby?!
- Ja dam o siebie...!
- Wyrzucając pieniądze w błoto? A jak już jesteśmy przy błocie, to przypominam ci, że to ty narzekałeś na błoto na ziemi! Idiota! Nic takiego tam nie było, ale oczywiście musiałeś wszystko popsuć!
- Kto tu popsuł!
Jones i Bonham obracali głowy, raz w jedną, raz w drugą stronę, obserwując kłócących się Roberta i Jimmy'ego, stojących na przeciwko siebie, po obu stronach stołu.
- Idiota!!! - krzyknął Plant.
- Taak? Taak? No to proszę bardzo. Nie będę przebywał w towarzystwie takich bezmózgów! - powiedział i usiadł, buńczucznie unosząc głowę i ostentacyjnie odwracając się plecami do przyjaciół.
- Bez przesady! - wtrącił się Bonzo.
Kelnerka szybko pośpieszyła w stronę stolika Jimmy'ego i położyła przed nim Menu. Jones przywołał ją gestem.
- Tak, słucham?
- Poproszę coś do picia... może jakiegoś drinka, albo... albo po prostu piwo.
- Piwo - mruknął Bonham. - Od piwa to się głowa kiwa.
- To miał być żart? Żałosne - powiedział John, przeglądając dalej kartę menu.
- Sam jesteś żałosny.
- Co ty nie powiesz?
- Z kim ja się zadaję...? - zapytał retorycznie Bonham, kręcąc głową.
Jones wstał i usiadł przy innym stoliku. Page otworzył jedno oko i dyskretnie śledził Johna, dopóki nie usiadł przy stoliku i ponownie zatopił się w swojej nowej lekturze.
- A temu co? - burknął Bonzo. - Obraził się. Phi! Mówiłem, że jest żałosny.
Robert zmarszczył brwi i popatrzył na niego wilkiem. Wstał, zasunął krzesło (!!! Robert Plant ma przecież od tego ludzi!!!) i wyszedł.
- ROBERT PLANT WYCHODZI - powiedział głośno i wyraźnie.
- Ja poproszę danie główne! - zawołał Bonham.
***
Plant wszedł do domu. Zastał tam Slasha z wężem. Planowali coś bardzo ciekawego... Plant natychmiast, z entuzjazmem, się do nich dołączył. Black dog leżał w kącie pokoju, patrząc na leżącą na kanapie czerwoną piłkę. Robił słodkie oczka i wyglądał na przygnębionego. Wpatrywał się w Roberta błagalnie.
- Biedny mały piesiu... - zaczął się rozczulać blondyn. - Jeejuńciu...
- No, biedny. Zaraz będzie plądrował - mruknął Hudson, głaskając Freddiego.
***
Izzy chwiejnym krokiem zmierzał do domu. Otworzył drzwi, głupkowato się uśmiechając, na wspomnienie swoich dzikich przygód, jakie właśnie przeżył w Rainbow. Zamknął drzwi, chichocząc i obrócił się. Zamarł. Mimowolnie otworzył usta, a brwi zniknęły mu gdzieś pod grzywką. Przełknął głośno ślinę. Wgapiał się ogłupiały w setki przeźroczystych rur, wijących się pod sufitem i przy ścianach,i przy schodach i po prostu wszędzie. Były dość grube i wyglądały na zrobione z plastiku. Zamontowano je naprawdę wszędzie. Wspólnie tworzyły jakby gigantyczną sieć korytarzy. Stradlin aż wyszedł na zewnątrz i stanął na samym krawężniku, aby objąć wzrokiem cały dom i upewnić się, że to jest to gunsowe Hellhouse. I faktycznie było. Nie miał wątpliwości, że to jego dom. Zaczął się zastanawiać czy nie przesadził z jakimiś używkami (w tej sytuacji brał pod uwagę nawet zwykłe papierosy). Jeszcze raz podszedł do drzwi. Zamknął oczy, wziął wdech, mając nadzieję, że ta halucynacja już minie i z uśmiechem otworzył. Nie minęła. Rytmiczny był zdruzgotany. Plątanina rur nadal była na swoim miejscu, tak rzeczywiście wyglądająca, że wdawało się, iż jest wręcz namacalna i prawdziwa. Izz ponownie panikował. Naprawdę dziś był jakiś bardzo zły dzień. Wszystko było zakręcone i podejrzane. Szatyn zrobił krok w przód. Powoli przysuwał się do tego dziwacznego wyobrażenia. Przecież to był tylko wymysł jego mózgu! Wyciągnął przed siebie rękę. Zamknął oczy i z wyrazem wysiłku na twarzy, zbliżał rękę do rury. Był blisko, blisko, jeszcze bliżej... Już prawie... Uchylił powieki.
- Co robisz? - ryknął (w mniemaniu Izzy'ego) Slash, stając obok.
- Ja?
- No, a co, ja?
- Udowadniam samemu sobie, że to coś to tylko moja wyobraźnia.
- Ale co?
- No to!
- Co?
- No te rury!
- Rury?
- Tak.
- To nie są żadne rury, tylko labirynt dla Freddiego, żeby miał trochę rozrywki.
Stradlinowi zjeżyły się włosy na karku. Czyli to były naprawdę? Te rury? Dotknął dłonią. Naprawdę ich dotykał. Były chłodne i w 100% namacalne.
- Labirynt?
- No coś w tym stylu. Widzisz, ma tu różne przejścia, tam zjeżdżalnię, jakieś serpentyny... Wszystko czego potrzebuje do szczęścia! Robert mi pomógł to poskładać!
Izzy patrzył na ten nowy, hmm... mebel w ich Hellhouse i wybuchnął śmiechem. No nie wierzył! Stwierdził, że pójdzie gdzieś wytrzeźwieć. Hahaha! Wcale nie!
***
/późnym popołudniem/
Gunsi (oprócz Duffa) stali w łazience przed umywalką i z zainteresowaniem wpatrywali się w leżący na niej przedmiot.
- Jak myślicie, co to jest? - spytał Steven.
- Nie wiem - odparł mu Slash.
- Z takim ostrym włosiem i to tylko na górze? - zauważył Izzy.
- I jeszcze ta druga, długa część! - dodał Axl.
- A może to do czyszczenia butelek od środka? - spytał Steven.
- Butelek? Czyszczenia? Po co komu coś takiego do czyszczenia butelek? - spytał Slash, podnosząc tajemniczy przedmiot.
- I tak jest za krótkie, jak do butelki - powiedział Izzy. - Ewentualnie do czyszczenia słoików. Ale kto by czyścił słoiki? Z resztą, raczej do słoików byłoby bardziej włochate. Trzy włosy na krzyż i tym chcesz czyścić słoik?
- Trzy? Nie przesadzaj. Trochę ich więcej - poprawił go Hudson.
- A może faktycznie coś tym czyścić? Może to coś do gitary, no bo to chyba Zeppelinów, nie? Pewnie Jimmy'ego - dodał Axl.
- Co niby by tym czyścił? - zgasił jego zapał Izzy.
- A struny? - drążył Rose.
- Nie sądzę...
- A może to do czesania brwi? - zgadywał Adler.
Slash obrócił się do lustra i zaczął sobie czesać brwi.
- Jakoś mam wrażenie, że to służy jednak do czegoś innego... - wtrącił się Izzy.
- Ale się dobrze sprawdza - powiedział Slash. - No popatrz. Plastikowa rączka i te sztuczne, sztywne włosy na końcu, prostopadłe do rączki. Idealne. Poza tym, nie za szerokie, nie za wąskie. Idealne, jak mówiłem. Po prostu stworzone do brwi!
- Prostopadłe? Slash, skąd ty znasz takie mądre słowa? - spytał złośliwie Izzy.
- Znam więcej mądrych słów niż ci się wydaje, debilu!
- Ja przynajmniej skończyłem szkołę! I kto tu jest debilem, co?
- Taak? A chcesz, żeby ci tą szczotkę do brwi... - Hudson nie dokończył, bo przerwał mu Duff, który stanął w progu łazienki.
- Idioci! Co wy robicie z moją szczoteczk
ą do zębów?! - zapytał i wyrwał ją Slashowi.
- Z czym? - spytał Izzy.
- Co czym?
- Z czym robimy?
- Ale co robicie?
- No co to jest?
- To?
- No!
- Szczoteczka do zębów?
- I kto tu jest debilem?! -zaczął Hudson.
- Nie wiecie, co to szczoteczka do zębów?
- My? - zapytał Axl. - A za kogo ty nas masz? Oczywiście, że wiemy. Kretyn - burknął Rose, rzucając mu groźne spojrzenie.
McKagan popatrzył na wszystkich z uniesionymi brwiami.
- Duffciu, a ty sobie nią szczotkujesz zęby? - zagadnął Steven, opierając się o umywalką i szczerząc do basisty.
- A co?
- Tak pytam.
- TY CHUJU! NIEE! NIE, TERAZ TO CIĘ ZAJEBIĘ! - krzyknął Slash i rzucił się w pogoń za Stradlinem.
Rytmiczny uświadomił sobie, że dzisiaj to jakoś nerwowo w tym domu i wszystkim już odbiło... Zbiegł do salonu i zobaczył niecodzienny widok. Jego pies szalał po całym pokoju, rozszarpując poduszki, a obecnie wgryzał się w kanapę. ICH JEDYNY PORZĄDNY MEBEL! Izzy stał i patrzył na ten bałagan, przykryty warstwą pierza. Nagle ktoś na niego wpadł i oboje upadli na podłogę. Izzy zaczerpnął tchu i zrzucił z siebie Slasha, który kichnął i dopiero teraz zobaczył dookoła siebie pióra.
- A to co ma być do chuja pana...? Izzy! Co się dzieje twojemu psu?! Powiedz mu coś!
- Ale co chcesz? On... on po prostu ma apetyt na destrukcję...
- Apetyt na destrukcję...? - powtórzył cicho Slash.
- To szczotkujesz czy nie? - drążył Steven.
- No raczej tak. A po co bym to kupił?
- No nie wiem. Ale... po co myjesz zęby?
- Żeby były czyste i lśniące?
- Ha! Taa jasne!
- No tak!
- Oj Duffciu, Duffciu... Ty to jesteś takim śmieszkiem...
- Czy ty mnie obrażasz?
- Ja? Skąd!
"Poczekaj na moją trylogią, to zobaczymy! Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni!" - pomyślał McKagan i wyrzucił szczoteczkę przez okno. No przecież nie będzie mył zębów czymś, czym Slash sobie czesał brwi!!!
_____________________________________
No i kolejny rozdział! Hej, jeszcze 1 i dobijemy do 30!! Wiecie co jest najlepsze? Że przewidziałam na to opowiadanie właśnie 30! XD Ale SPOKOJNIE!! Jak na chwilę obecną wydłużyłam to do 50! NIE ZAMIERZAM JAK NA RAZIE KOŃCZYĆ!! :D
May the Force be with You!!