TO JEST MÓJ WYMYSŁ - FAN FICTION!
No to zaczynamy! :)
Aha! Jeszcze jedna sprawa. Bardzo Was proszę, nie patrzcie na to pod jakimś kontekstem religijnym, bo to jest WYMYŚLONE.
____________________________________________________
Wiecie kto ma urodziny? Dedykacja dla Eve Kowalsky i Joanne Isbell!! ♥ ♥ ♥
Występują:
- Alice Cooper (artysta solowy)
- Bruce Dickinson (Iron Maiden)
- Slash (Guns N' Roses)
- Ozzy Osbourne (obecnie jako artysta solowy, niebędący w Black Sabbath)
- Tony Iommi (Black Sabbath)
- Gene Simmons - Demon, Paul Stanley - Starchild (Kiss)
- Michael Kiske, Kai Hansen, Markus Großkopf, Michael Weikath, Ingo Schwichtenberg (Helloween)
- Biff Byford (Saxon)
- duch Jimi'ego Hendrixa
- duch Jima Morrisona
- Rob Zombie
HALLOWEEN 1987
Slash leżał na hamaku, na zewnątrz swojej olbrzymiej, drogiej willi. Odkąd został gwiazdą rocka, a jego zespół sprzedawał miliony kopii "Appetite For Destruction" - ich najnowszego debiutanckiego albumu, szastał pieniędzmi na prawo i lewo. W ten sposób miał teraz w posiadaniu rezydencję z dużym ogrodem, własnego ogrodnika, basen zewnętrzny i wewnętrzny, duuużo pokoi i kilka samochodów. Do tego zainwestował w nowe gitary, poszerzając swoją kolekcję. Gunsi skończyli już trasę, więc teraz gitarzysta mógł w spokoju napajać się sukcesem. Zbliżało się Halloween. Halloween przez bardzo duże "h". Gwiazdy metalu i rocka, szczególnie te mroczniejsze, zostały zaproszone do wspólnej halloweenowej zabawy. Wykupili fragment ulicy w Los Angeles, nieopodal zbiorowiska domów wszystkich sław. Zrobili sobie osobną aleję, którą mianowali na "Mr.S'lived Avenue". Nazwa nie była przypadkowa. Czytając początek od tyłu ujawniała się rzeczywista nazwa ulicy. To wszytko było dawno temu zaplanowanymi przygotowaniami do Hallowen w 1987. To znaczy Hallowen w 1987. Wszyscy muzycy biorący udział w tym nietypowym przedsięwzięciu kupowali domy przy tej właśnie ulicy. Zjeżdżali się z całego świata. Slashowi udało się przyłączyć do zabawy w sierpniu, kiedy Guns N' Roses szturmem zdobyli szczyty list przebojów dookoła świata. Przy tej ulicy nie było latarni. Światło stanowiły świecące lampki ogrodowe na posesjach milionerów, miliarderów, bilionerów itd. Mr.S'lived Avenue byłoby rajem dla fana metalu, rocka, ciemności i mhrrroku. Chwilowo mieszkało tu całe Black Sabbath (każdy osobno), Bruce Dickinson (bardzo chciał wziąć udział w wygłupie, Steve Harris też był zainteresowanym, ale ostatecznie się nie zdecydował), Alice Cooper i parę...naście innych gwiazd, ale Hudson na razie nie wiedział którzy dokładnie.
Teraz Slash odpoczywał na hamaku. Obok stała pusta butelka po piwie. Drzemał sobie w cieniu palm, posadzonych w ogrodzie (które przysporzyły jego ogrodnikowi wiele problemów - jak on ma posadzić wielką palmę, akurat w takim miejscu i takiej odległości, żeby leżąc na hamaku widać było ten sławny napis "Hollywood"??!) . Wiatr od czasu do czasu lekko poruszył hamakiem. Mulat powoli się rozbudził. Zaspany podniósł się i usiadł. Otworzył leniwie oczy i natychmiast również usta. Potem zmrużył oczy, zmarszczył brwi. Zrobił minę pt. "Co?". Po jego ogrodzie wolnym krokiem przechadzał się facet z długą laską i płaszczem do ziemi. Na głowie miał kaptur. Wyglądał jak czarodziej. Potem zniknął z pola widzenia Slasha i jego posesji. Mulat był pewny, że nie śpi. O co chodziło? Slash nie poszedł szukać nieznajomego. Ponownie położył się na hamaku. Może ma jakieś zwidy? Z resztą, mieszkając na ulicy Mr.S'lived Avenue można się spodziewać faceta przechadzającego się w przebraniu czarodzieja po twoim ogrodzie. Co w tym dziwnego? Przecież jesteś otoczony samymi Wariatami. Przez duże "w" z szacunku dla, co trzeba przyznać, utalentowanych Wariatów. ALE KTOŚ CHODZI SOBIE PO TWOJEJ OTOCZONEJ POSESJI W PRZEBRANIU CZARODZIEJA?! Przecież tu jest ogrodzenie, ochroniarze, kamery! Nie każdy może sobie ot tak wejść i spacerować po ogrodzie Slasha!
Bruce przemknął jak cień wzdłuż pustej ulicy, na której jedynym źródłem światła były lampki na podwórkach i lampy palące się w niezasłoniętych oknach. Każdy dom był niesamowicie mrocznie przystrojony. To było aż dziwne. Nawet biorąc pod uwagę, że dziś był 31 października. Przez drogę przemknął czarny kot. Wpadł na posesję obok i usiadł pod drzwiami. Zapukał łapką - wyglądało to bardzo ludzko. Po chwili pojawiła się smuga jasnego światła, rozświetlając pogrążoną w ciemnościach drogę. Zwierzak wśliznął się do środka, a potem szczęknął zamek, kiedy zamknięto dom na klucz. Bruce skierował się na inną posesję, nieco dalej. Napawając swoje oczy ciemnością wszedł na brukowaną dróżkę, wyłożoną czerwonym dywanem, prowadzącą pod czarne drzwi. Zapukał do drzwi kołatką w kształcie paszczy węża (on sam miał kołatkę w kształcie czaszki - pukało się ruchomą żuchwą). Owinął się peleryną podszywaną od spodu na krwisto czerwono. Drzwi otworzyły się z rozmachem. Wokalistę zalała smuga jaskrawego światła. Tuż przed czubkiem nosa Bruce'a pojawiło się ochlapane krwią ostrze siekiery, a za nim starannie umalowane oczy Alice'a Coopera. Wpatrywał się w niego intensywnie, wzrokiem szaleńca i szczerzył prościutkie białe ząbki. Palce tak mocno zaciskał na trzonku toporka, że aż pobielały mu knykcie.
- Nie boję się twoich psikusów, to ty będziesz bać się moich! - wysyczał przez zaciśnięte zęby.
Potem opuścił toporek i gestem zaprosił do środka Bruce'a. Zamykając drzwi rozejrzał się dookoła. Bruce minął kilka scenicznych rekwizytów Alice'a (to nie było takie proste! Bruce musiał pokonać tą trasę slalomem) i rozgościł się w salonie. Alice odłożył toporek na komodę i otworzył czerwone wino. Przesunął na bok stojącą na środku stołu dynię za świeczką i nalał wina do kieliszka. Sobie wziął colę.
- Przyjacielu - zaczął Cooper - miło, że przyjąłeś moje zaproszenie.
- Spodziewam się, że chciałbyś, abym pomógł ci wystraszyć na śmierć kilka dzieciaków, które będą miały czelność tu dziś przyjść po cukierka, prawda? - zapytał "szatańskim głosem" w swoim wykonaniu Bruce, śmiesznie poruszając brwiami.
Alice zrobił mniej więcej taką minę:
Pokręcił energicznie głową i machnął ręką.
- Nie, nie, nie, nie! Nie o to chodzi - uśmiechnął się.
Bruce zmieszał się, zrobił zawiedzioną minę i przejechał językiem po białym kle. Alice w ogóle nie przejął się reakcją kolegi.
- Wiesz, dziś jest Halloween, a za... - Alice wyjrzał poza ciemno czerwoną zasłoną przez okno, określając położenie księżyca - jakieś siedemnaście minut zaczynam moją dzisiejszą audycję! No wiesz - moje show radiowe - Nights With Alice Cooper*. Trzeba dać moim słuchaczom coś niecodziennego. Na przykład... jakiś wywiad?
____________________________________________________
*Nights With Alice Cooper - zrobię mu reklamę, a co! Show Alice'a, które zaczął tak naprawdę dopiero w 2011; puszcza tam swoją ulubioną i swoją własną muzykę + komentuje, odpowiada na niektóre maile fanów (alice@nightswithalicecooper.com). Pn - Pt - 5 godzin. Teraz (nowość) radio dostępne w aplikacji Nights With Alice Cooper App, którą można znaleźć w Google Play albo iTunes. :)) Tam puszczają w kółko materiał z ostatniego wieczoru (w przełożeniu na nasz czas Alice zaczyna o 2 w nocy, a kończy o 7, także ten... XD)
____________________________________________________
- Masz na myśli wywiad ze mną? - spytał Bruce.
- Cóż. Nie każdy jest wampirem. Opowiesz im, jak to jest. Ostatecznie i tak wszyscy pomyślą, że sobie robimy jaja, a tych, którzy wezmą to na poważnie, inni potraktują jak idiotów. Paradoks polega na tym, że przyznasz przed wszystkimi, kim jesteś, a i tak nikt się nie dowie! Wszyscy mnie mają za wariata, któremu nie wiadomo, kiedy ufać, a kiedy tylko żartuje. Plus - wszyscy wiedzą, że Halloween to dla mnie święto większe niż nawet Boże Narodzenie! Mikołajki! Co ty na to, Bruce Bruce?
- Zmieniłem nazwisko z Bruce Bruce - mruknął wokalista. - I to tylko przez to, że im się nie podobało! Bo niby czemu nie "Bruce Bruce"? Ale musieli się do wszystkiego przyczepić! - mruczał do siebie Dickinson, a Alice szukał pilota do telewizora. Dopiero kiedy wczołgał się pod stolik Bruce podjął decyzję.
- Zgoda! - wykrzyknął radośnie. To była dzika radość!
- Ekstr...! - Alice przywalił głową w stolik.
Butelka wina niebezpiecznie zadrżała.
- Cholera jasna.
- Zgoda! Tak, to będzie genialne!
Bruce zacierał ręce.
- Powiem im, że najlepsza jest krew z alkoholem! No wiesz, czasem też ten alkohol z krwią, ale to tak nie syci... Trochę zaspokaja apetyt, ale... no, to nie jest to. Dla mnie sama krew jest średnio interesująca. To znaczy, jeśli mam wybór to wolę tą z alkoholem... - Bruce rozgadał się na całego.
Alice wyczołgał się spod stołu z pilotem w ręce.
- Hej, hej, hej! Okej, powiesz im to jak zaczniemy, dobra? Przemyśl sobie, ale opowiadać będziesz potem. I wiesz - zostaw trochę czasu na piosenki! Dzisiaj mam same specjały!
Nagle rozległo się stukanie kołatką do drzwi.
- O? Kto też to może być? - pytanie retoryczne.
Alice włączył MTV, podniósł toporek i podążył w stronę drzwi. Bruce wstał z fotela, dalej podniecony wywiadem, i ruszył za kolegą. Kołatka zastukała ponownie. Alice przekręcił klucz w zamku i otworzył z rozmachem drzwi, a potem uderzając w powietrze toporkiem klęknął przed dzieckiem w przebraniu ducha i jego kolegą zombie.
- Ładne macie przebrania, dzieciaki - zagadnął Alice swoim "szatańskim głosem", który szczerze mówiąc brzmiał lepiej niż ten Bruce'a... - Po co tu przychodzicie? - spytał szczerząc zęby w upiornym uśmiechu, jasno mówiącym wszem i wobec - jestem psychicznie chory, jestem mordercą!
- Cukierek albo psikus! - zawołały dzieciaki.
- Chcecie cukierka? Szantaż, tak? Trafiliście pod zły adres - Alice zrobił smutną minkę. - Ale z tego złego adresu - wrócił do psychicznie chorego mordercy - nie ma wyjścia! - zamachnął się toporem i uderzył w zwisający do ziemi kawał prześcieradła dziecka-ducha. - Już po was! - krzyknął i zamachnął się jeszcze raz.
Bruce wyłonił się z ciemności za Alicem i uśmiechnął się szeroko, a potem wyciągnął rękę do małego-przebranego-zombie.
Dzieciaki zaczęły wrzeszczeć i uciekać jak najszybciej się dało. Alice przyciskał toporem kawałek zwisającego prześcieradła ducha do ziemi. Dziecko zaczęło wyplątywać się z przebrania. Alice wyciągnął w jego stronę dłoń w skórzanej rękawiczce, po której nagle zaczęła spływać krew i kapać na białe prześcieradło. Dziecko darło się na cały głos, aż w końcu oderwało połowę prześcieradła i obiecując sobie w myślach, że już nigdy nie przyczepi tak mocno kostiumu pobiegło do domu.
- Ha! - powiedział szyderczo Alice. - Mamy jeszcze sześć minut! Zaskoczmy tego "ducha" z drugiej strony!
Cooper wbiegł do domu i popędził do ogrodu, chwytając po drodze czaszkę, leżącą na komodzie. Wpadł w krzaki w swoim żywopłocie z przeciwnej strony ulicy i czekał na chłopca. Był pewien, że będzie tędy biegł. I że będzie szukał kolegi w rozpaczy. I wcale się nie mylił. W oddali pojawił się chłopiec. Szedł szybkim krokiem, rozglądając się na boki. Bruce stanął z dala od Alice, obserwując z boku jego poczynania. Ale Cooper nic nie robił! Siedział w tych krzakach i obserwował dziecko szeptające "Victor? Victor?! Gdzie jesteś! To ja! Victor?!". Alice rzucił kamieniem na drugą stronę ulicy. Kamień upadł, zaszeleściły liście drzewa, o które zahaczył. Mały chłopiec zauważył kołyszące się liście i odszedł na drugą stronę ulicy, nieświadomie zbliżając się do ukrytego w żywopłocie Alice'a. "Byle jak najdalej od tego co może siedzieć na tamtym drzewie!" Alice uśmiechnął się tryumfalnie, patrząc na dziecko będące coraz bliżej. Kiedy znalazło się dostatecznie blisko spytał go cicho:
- Szukasz swojego kolegi?
Wyskoczył z krzaków, wyciągając przed siebie rękę, w której trzymał czaszkę za resztkę włosów, które jej zostały i wskazując na nią toporem, trzymanym w drugiej.
- Nie masz go po co już szukać! Właśnie go znalazłeś! Hahaha!
Chłopiec wrzasnął na cały głos, drąc się i płacząc, pobiegł do domu. Alice śmiał się głośno, naprawdę doskonale się bawiąc. Nawet nie przypuszczał, że po tej stronie domu spotka też tego małego zombie, który właśnie wychynął zza rogu i jeszcze nie zauważył Coopera.
- Bill? Czy to ty?
Alice wpadł na genialny pomysł.
- Tak, ale w trochę innej postaci niż mnie znałeś. Nie podchodź! - powiedział poważnym głosem.
- Bill? Co z tobą? - spytał zombie, oczywiście podchodząc. Och, dzieci zawsze robią wszystko po swojemu, na przekór...
- Victor! Mówiłem ci, żebyś się nie zbliżał!
W tym momencie Bruce wyskoczył z krzaków na chłopca, przewracając go na ziemię. Mały natychmiast zorientował się o co chodzi i krzyknął przerażony. Dickinson złapał go za rękę i uśmiechnął, pokazując śnieżnobiałe kły. Dzieciak zaczął wierzgać się jak opętany i próbując wyszarpnąć rękę z uścisku wampira. W końcu Bruce go wypuścił i patrzył jak odbiega przerażony i wyjący do mamy.
- Ok, zaraz wchodzimy! Chodź Bruce!
Oboje pobiegli do salonu, a Alice zaczął uruchamiać swój sprzęt. Podłączył dwie pary słuchawek z mikrofonem. W tym czasie ktoś znowu zakołatał do drzwi.
- Akurat teraz! - mruknął Alice.
Nabrał do ust scenicznej krwi z butelki i poszedł do drzwi. Otworzył i spojrzał na grupkę dzieci.
- CUKIEREK ALBO PSIKUS! - zawołały chórem.
Szatyn popatrzył na dzieci i splunął na nie krwią. Klęknął na ziemi udając, że się krztusi i dalej pluł krwią pod nogi dzieciaków. A potem podniósł głowę i krzyknął:
- Ha!
Dzieci odsunęły się od niego i patrzyły zmieszane. Alice zbliżył się do nich na czworaka i skoczył z wyciągniętymi rękami. Dzieci uciekły.
- Nie idźcie do tamtego domu! Tam jest jakiś dziwny facet! On jest nienormalny! - ostrzegły dzieci innych, poszukujących cukierków.
- Czemu?
- No... Jest jakiś dziwny. Nie idźcie tam!
- Okej.
Bruce zaczął się zastanawiać czy istnieje dla jego przyjaciela jakaś granica szaleństwa i dobrej zabawy podczas Halloween. On nie robił takich dziwnych rzeczy... Alice włączył wszystko i założył słuchawki.
- Mogę o coś spytać? Skąd się wzięła wtedy ta krew na rękawiczce? Wcześniej jej nie było...
- Efekty specjalne... Zaraz zaczynamy.
Szatyn odczekał, aż miną reklamy. Pokazał Dickinsonowi pięć palców; cztery, trzy, dwa, jeden...
- Hey Minions. Tutaj Alice Cooper w sobotę 31 października. I... co jest dzisiaj? Co jest dzisiaj? Co jest dzisiaj? HALLOWEEN! O taak! Nareszcie! Przygotowaliście już coś fajnego do zaskoczenia dzieciaków przychodzących po cukierki? Ja jestem gotowy. Okej, dzisiaj mamy tylko dwie godziny, z racji tego, że normalnie w ogóle nie ma mnie z wami w soboty. Dziś trzeba było zrobić wyjątek. Mam nadzieję, że jesteście podekscytowani tak samo jak ja! Dobrze, zaraz wrócę z wywiadem o wampirzym życiu Bruce'a Dickinsona z samym wokalistą Iron Maiden, ale najpierw ten, tutaj numer Helloween - Halloween!
Alice włączył piosenkę. Znów ktoś zapukał. Alice otworzył okno i rzucił nożem pod nogi dzieci, które odskoczyły przerażone. Bruce spojrzał zaskoczony. Skąd on ma takiego cela? Potem szatyn chwycił doniczkę z kwiatkiem, stojąca na parapecie i cisnął w przybyszów.
- Na co czekacie? WYNOCHA!
Potem zamoczył w krwi kolejny nóż i rzucił go tak, że wbił się do ziemi przed dziećmi. Kiedy zobaczyły one czerwone ostrze i że Alice sięga po siekierę, czym prędzej zmyły się spod drzwi.
- Bruce, zakładaj słuchawki!
- Tak, tak, ale... jak udało ci się trafić?
- Ale że co?
- No że masz takiego cela.
- Aa, wiesz, czasem przed koncertami jest nudno i jakoś tak z tych nudów nabywa się nowe umiejętności, jak na przykład rzucanie nożami do tarczy... O wiele bardziej ekscytujące niż rzutki.
- Ahaa... - powiedział ostrożnie wokalista i założył słuchawki.
- Okej, kochani, jestem z powrotem. I nie jestem sam! Tutaj Bruce Dickinson z Iron Maiden!
- Cześć.
- Bruce nigdy nie był normalny. Musiał od dawna się ukrywać, ale dziś wreszcie wyjawia prawdę - jest wampirem. Czemu to ukrywał? No cóż, kto chciałby mieć jakikolwiek związek z takim zabójcą, jak wampir? Bruce opowie nam trochę o sobie. To może na początek, powiedz nam, co cię przede wszystkim odróżnia od człowieka?
- Ha, jestem wręcz pół zwierzęciem - ale wychowanym i kulturalnym! Mam dobry węch i słuch. Jestem cichy i szybki.
- Taak... Super. Myślę, że to praktyczne umiejętności. Powiedz wszystkim, jak to jest naprawdę z wypijaniem krwi i zapotrzebowaniem?
- Cóż... Tak, czasem muszę zaspokoić apetyt. Wiesz, to jest bardziej jak witaminy. W sensie, możesz bez nich przeżyć - to znaczy bez uzupełnia ich zapasów, posilając się - co jakiś czas, ale po prostu jeśli ci ich brakuje to zaczyna się z tobą źle dziać. Chorujesz, nie czujesz się dobrze i tracisz formę. Musisz te braki witamin uzupełnić. Ale jeśli dbasz o ich odpowiedni poziom to nic się nie dzieje. To nie jest tak, że nie piłem krwi i już tracę nad sobą panowanie, nie mogę się powstrzymać i muszę się rzucić na pierwszą osobą, przechodzącą koło mojego domu - wcale nie. Jeśli czas napić się krwi nachodzi mnie na to ochota. Dokładnie jak z witaminami. Jeśli brakuje ci tej C to chętnie zjadasz jakieś kwaśne owoce, prawda? Jeśli ja zignoruję mój apetyt to - oczywiście - będzie się zwiększał, ale nie wpadnę w jakieś chore szaleństwo!
- Hm. Interesujące. Mam nadzieję, że wszystkim rozwiało błędne pojęcia wampirów, propagowane przez literaturę czy filmy. Ale co w takim razie z jedzeniem, tym ludzkim. Odżywiasz się tylko krwią?
- Nie. To znaczy... Ja lubię owoce i słodycze. Po prostu mi smakują. Lubię alkohol. Mógłbym żyć tylko na krwi, ale taka dieta nie jest dla mnie atrakcyjna. Wolę ją urozmaicać. To po prostu fajne. Jeśli w ogóle coś mi daje - jakąś energię czy coś, to w bardzo niewielkiej ilości.
- Bruce, powiedz, możesz umrzeć? Ile masz lat? Jak to działa?
- Ja mam 29 lat. Tak. To znaczy w tym wcieleniu.
Oboje się zaśmiali.
- Bruce żartuje, nie był nigdy w innym wcieleniu.
- Dobra, przyznaję, mam 229 lat. Ale hej! Dalej jestem seksowny!
- Heh, w to nie wątpimy. Gdybym ja przeżył 229 Halloween to chyba by mi się już znudziły - nie! Nigdy mi się to nie znudzi. Musiałem to wtrącić.
- Czy umrę? Nie wiem - śmiechy. - Wbrew pozorom nie jestem niezniszczalny. Szklanki rzucane do mnie na scenie nie są w żaden sposób groźne. Ale można mnie zabić. Tylko kto by tego chciał? Ja sam nie mogę sobie nic zrobić. Ale jakaś silna czarna magia...? Nie wiem. Może. Nigdy nie próbowałem - śmiechy.
- Ile masz wspólnego z nietoperzami?
- Szczerze mówiąc bardzo, bardzo niewiele. Czy nietoperze piją krew? Nie. One przecież stosują echolokację. Ja widzę, słyszę i czuję jak każdy inny.
- Nie.
- Dobra, może czasem lepiej niż inni.
- Zdecydowanie lepiej. Zabijesz zwierzęta?
- Nie, nie bawi mnie to. To nudne. Serio.
- Okej. Podoba ci się bycie wampirem?
- Tak, pewnie. To jest super! Naprawdę. Lubię oglądać te wszystkie filmy o wampirach i patrzeć, czego jeszcze nie wymyślą. Jasne, że czasem jest to uciążliwe. Wiesz jak ciężko jest wyszczotkować takie kły?
- Ha, widzę, że dobrze ci to idzie, bo są białe i błyszczące - żałujcie, że ich nie widzicie!
- Kiedyś poszedłem do dentysty na czyszczenie kamienia, ale mnie wyrzucił za drzwi i powiedział, że jak przyjdę z prawdziwymi zębami to mnie przyjmie.
- Hahaha! Wcale mu się nie dziwie. Ale, hej, moja sztuczna krew, której używam na scenie świetnie czyści zęby! Jet to całkiem przydatne, jeśli nie zdążysz umyć zębów przed występem. Normalna krew tak nie działa?
- He, nie wiem. Nie zauważyłem takiej zależności.
- No widzisz, pomyśl nad tym. Jedziemy dalej. W filmach często jest pokazywane, że wampiry nie mogą się pokazywać na słońcu, a czasem nawet, że słońce je kruszy i te inne wymysły... Skomentuj to.
- To bzdura. Chodzę sobie w słońcu i wcale mi to nie przeszkadza. Wampirom też jest czasem zimno i chcą się ogrzać w promieniach słońca - to normalne.
- Słońce ci w niczym nie przeszkadza? Chodzi mi o wzrok.
- Nie. Widzę bardzo dobrze i wyraźnie. Jako wampir również widzę tak wyraźnie i kolorowo w nocy. Wprawdzie trochę mniej, ale zbyt wielkiej różnicy nie ma. Gdybym nie czuł, że nie świeci na mnie słońce to mógłbym mieć problem z określeniem pory dnia. Ale nie, że jak na przykład za dnia pada deszcz i jest pochmurnie to zastanawiam się czy jest noc. Nie. Przecież sami wiecie, że jest wyraźna różnica w temperaturze i tak dalej, między dniem, a nocą.
- A w swojej karierze wykorzystujesz swoje talenty?
- Na pewno przydaje się dobry słuch. Ale poza tym chyba nie bardzo. No wiesz, do czego ci potrzebne kły na scenie?
- No tak. A jak można zostać wampirem? Przez ugryzienie czy jest to jakoś dziedziczne?
- O, właśnie, dzieci i wampiry, to jest ciekawa kwestia. Wampiry mogą mieć normalnie dzieci. I wcale nie znaczy to, że ich dziecko będzie wampirem. No wiecie, to jak z genami. Albo dziecko je otrzyma, albo nie. Akurat, żeby dziecko było wampirem, oboje rodziców muszą posiadać w sobie tą wampirzą cząstkę. Co, podkreślam, nie znaczy od razu, że oboje rodziców muszą być wampirami. Nigdy nie wiadomo, czy w naszej rodzinie ktoś nie był wampirem. Moi rodzice nie byli wampirami. Co jest bardzo niezwykłe. Przy czym wampirze dzieci, mogą na początku żywić się jak ludzie. Potem potrzebna jest krew.
- O wow. A to z tym zostaniem wampirem...
- Tak, można zostać przez ugryzienie, ale wampir, który cię ugryzie musi być z pokolenia na pokolenie wampirem. Można powiedzieć, że wampirem czystej krwi, w prostej linii wszyscy jego przodkowie muszą być wampirami. Moi rodzice, jak już wiesz, nie byli, więc gdybym cię ugryzł to nie stałbyś się wampirem.
- Czuję się bezpiecznie.
- Raczej możesz być wampirem, jeśli się nim urodzisz. Teraz szansa zostania wampirem przez ugryzienie jest mała, bo jest mniej tych wampirów "czystej krwi".
- Mówiąc o wampirach "czystej krwi", to czy wampiry mają krew?
- Tak, mają. Ale, nie, nie, nie, nie działa to tak, że mogę ja sobie wypić i będzie dobrze. Nie. Po prostu nie. To ci nic nie da. Nie wiem czemu, ale nie da. Tak by było prościej. Piłbyś własną krew, ona by ci się na nowo odtwarzała, ty byś ja znowu wypił... Z resztą, co ciekawe, utrata krwi nie jest dla mnie straszna. Mogę ją stracić do ostatniej kropelki, ale przeżyję i za jakiś czas ona mi się odtworzy.
- Okej, to był Bruce Dickinson z Iron Maiden! Dziękujemy Bruce! Mam nadzieję, że wam się podobało tak samo, jak mnie.Więc może teraz trochę Iron Maiden? Hallowed be Thy Name.
- Cześć! Up the irons! - pożegnał się Bruce.
Napełnił swój kieliszek sztuczną krwią z butelki (naprawdę uwierzyliście, że to było wino...?) i poszedł do kuchni szukać ciastek z kremem. Wiedział, że muszą tam być, a Alice zajęty swoją audycją nie zatrzyma go i Dickinson będzie mógł w spokoju zajadać się ciastkami w dowolnej ilości! Może i było to wredne, ale cóż, trzeba było nie zapraszać do domu wampira. Naprawdę nie rozumiał, dlaczego w Ameryce kupują tyle słodyczy na Halloween?
- Halloween mogłoby być na całym świecie nazwane Dniem Czekolady - usłyszał głos Coopera. - Wiecie, że na Halloween w Stanach Zjednoczonych sprzedaje się więcej słodyczy niż w jakiekolwiek inne święto? Więcej słodyczy niż na Wielkanoc, Boże Narodzenie...!
Wiedząc, że to wszystko dzieje się w Los Angeles ciężko wyobrazić sobie grobową ciszę panującą na tej jednej, jedynej ulicy. Ale tak było! Jak? Tu byli ludzie którzy mogą WSZYSTKO! Tylu ich zgromadzonych w jednym miejscu! Nich nikogo nic więc nie dziwi. A więc w tej ciszy słychać było uderzające o siebie kawałki zbroi i stukot wyyyysoookich obcasów Gene'a Simmonsa, który raźnym krokiem zmierzał na miejsce umówionego spotkania. Stanął przed wysoką, żelazną, czarną bramą z mosiężną klamką. Na słupku po prawej, ponad skrzynką na listy (chyba od fanów czy coś) była tabliczka: Mr.S'lived Place 66, 6. Głupota polegała na tym, że na tym ogrodzonym terenie nie było żadnego budynku. Nikt tu nie mieszkał. Od czasu do czasu stacjonowały tu jakieś duchy czy coś, ale nie było budynków. Więc do kogo ten teren należał? Wszyscy po części się złożyli. To może głupio brzmi, ale każdy, deklarując swój udział w zabawie wniósł te kilka groszy opłaty członkowskiej. Paul Stanley był oburzony, że nie ma karty członkowskiej. W każdym razie Gene Simmons włożył rękę do ogromnej kieszeni i zaczął szukać kluczy. W końcu wymacał breloczek Kiss i spróbował wyszarpnąć rękę. Zastanawiał się, czemu ubiera tyle nieustannie haczących o siebie rzeczy? Ale potem przypomniał sobie, że to przecież chodzi o image, a on nie może zawieść swoich fanów, ubierając się - o zgrozo! - normalnie. W końcu udało mu się wyciągnąć rękę z kieszeni. Włożył klucz do dziurki i przekręcił. Wszedł do środka i trzasnął bramą. Miał ją spokojnie zamknąć? On? Chyba żartujecie. Wszyscy, którzy pomagali w przygotowaniach i byli bezpośrednio zaangażowani w organizację zgromadzili się już na rozległym terenie, otoczonym czarnym metalowym ogrodzeniem. Trawa była tutaj nierówno skoszona. W niektórych miejsca rosły kępki, w innych widać było ziemię. Teren był w miarę płaski - w pewnym momencie trochę się podwyższał. Nie było tu ścieżek, lamp, zabudowań. Małe krzaczki rosły przy ogrodzeniu, ale poza tym nie było drzew czy wysokich kwiatów. Pośrodku były zgromadzone wszystkie kable; od głośników, od reflektorów... Tak, tak, tak, szykowali się na imprezę na świeżym powietrzu. Przy ogrodzeniu, po drugiej stronie, czekały fajerwerki. Trzeba je było tylko odpalić. To miała być najbardziej szalona impreza z czarodziejami, wilkołakami, wampirami! A Alice znający wszystkich i wiedzący wszystko o wszystkich miał przedstawić każdego każdemu. Teraz ci wszyscy zgromadzili się w okręgu, a szatyn stanął pośrodku.
- Uum, jak taka smakuje? - zaśmiał się Bruce, a wszyscy mu wtórowali - poza Tonym, który spojrzał na niego badawczo.
- Tam obok, Slaaash - kontynuował Cooper - normalny. Gene Simmons i Paul Stanley to superbohaterowie, jak wszyscy w Kiss. Biff Byford to czarodziej. Helloween - oni wciąż zaskakują, ale mówią, że nie są czarodziejami. I proszę państwa, Jim Morrison i Jimi Hendrix!
Dwa strzępy mgły spłynęły obok Alice'a i dopiero teraz wszyscy zauważyli wyraźne rysy twarz i sylwetki muzyków, którzy zmarli ok. 17 lat temu. Slash patrzył na te gwiazdy rocka i poczuł się taki bezbronny i mały. Poczuł się jak... normalny... Niby Alice też nie miał żadnych super-mocy czy coś, ale... On miał image mordercy i ogólnie potwora. Teoretycznie można by go zaliczyć do tych odmieńców. Poza tym Alice przyjaźnił się ze wszystkimi, a on, Slash, patrzył na każdego jak na swojego boga, bo to przecież byli jego idole.
- Kiedy zacznie się impreza wszyscy się zejdą - zakomunikował Paul Stanley.
- Pamiętajcie - powiedział Alice - chodzi o to, że macie być sobą, czyli używać tych waszych umiejętności. No wiecie, wszyscy pomyślą że to sztuczki. Okej, pięć minut przerwy! Slash, chodź ze mną.
Hudson posłusznie postąpił za wokalistą.
- Przyniesiemy dynie i zapalimy w nich świeczki. Źle czujesz się w tym towarzystwie?
- Nie.
- Możesz iść, jak chcesz. Albo przynajmniej na chwilę wyjść i wrócić.
- Nie, naprawdę wszystko w porządku.
- Wcale nie. Chyba zapomniałeś, z kim rozmawiasz.
- Umiesz czytać w myślach? - spytał Hudson, pół żartem.
- Nie zawsze. Jeśli na przykład jestem czymś rozproszony, ale mocno, mocno skupiam się na czymś innym to nie działa. No wiesz, udaje mi się, jeśli niczym się tak strasznie nie martwię i jestem rozluźniony. No i jak już mówiłem, kiedy nie mam natłoku myśli. Jeśli uderza we mnie adrenalina na scenie, albo gdy podczas seksu... to wiesz, nie zawsze potrafię. Myślę, że to dlatego, że odziedziczyłem to po kimś z rodziny, ale nie w pełni. Podejrzewam, że dawno temu ktoś z moich przodków miał taką umiejętność, a ja po wiele pokoleniach trafiłem na cześć niej. Albo może powinienem nad tym pracować od dzieciństwa? Nie wiem.
Hudsonowi wcale się to nie spodobało. Poczuł się jeszcze normalniej.
- Kto jeszcze jest takim... innym?
Alice nie musiał prosić Slasha o wytłumaczenie, czego ma na myśli, bo sam już to odczytał.
- Ciekawy przykład to Steven Tyler, wiesz, że jest elfem?
- Co?!
Slasha zszokowało. Tyler elfem? Że co?
- Tak, poważnie. Czekaj, ma lepsze! Mötley Crüe to mumie!
- Teraz to sobie już jaja robisz - prychnął Hudson.
- Nie! Nigdy nie zwróciłeś uwagi, że noszą te paski, bandany, wszędzie zwisające dookoła? Te podziurawione ubrania i makijaż. Judas Priest mają skrzydła.
- Kim oni są?
- Do końca nie wiem. Kiedy pytałem Roba Halforda przemyślał cała swoją historię rodzinną i chyba ma to jakiś związek z aniołami. Jacyś posłańcy z zaświatów? Sami chyba nie wiedzieli do końca.
- A Iron Maiden, ktoś jeszcze jest wampirem?
- Nie. Steve ma jakieś do czynienia z czarną magią, ale w sensie, że się na tym trochę zna. A Nicko McBrain to zombie!
- Serio?
- Samo nazwisko trochę wskazuje, nie?
Alice popukał się palcem po głowie, pokazując Hudsonowi, żeby kojarzył fakty, bo nic nie jest przypadkiem.
- Znasz jeszcze jakieś zombie?
- AC/DC to zombie!
- Nie!
- Tak! Angus do dziś został uczniem w mundurku. I wciąż jest młody*. Rob Zombie też, ale to chyba logiczne... Queen to czarodzieje, ale oni mają naprawdę wysokie stanowiska. Są mądrzy. Serio. Moja żona to wróżka.
- CO?!
- Co się tak dziwisz? Naprawdę.
Slash pokręcił głową.
- Na imprezie zobaczysz wszystkich. Będzie czadowo! Weź te dynie i wracamy.
- A czemu nie powiedziałeś innym, że umiesz czytać w myślach?
- Kto by chciał ze mną rozmawiać, wiedząc, że mogę czytać mu w myślach? Nikt. Lepiej, żeby nie wiedzieli. Poza tym mówiłem ci, że ten mój talent nie jest taki doskonały. Niech to będzie taka nasza tajemnica, co?
Alice mrugnął do Hudsona. Slash uśmiechnął się, dumny, że wie coś, czego Alice nie powiedział tym wszystkim innym gwiazdom rocka.
Alice mrugnął do Hudsona. Slash uśmiechnął się, dumny, że wie coś, czego Alice nie powiedział tym wszystkim innym gwiazdom rocka.
- A duchy?
- Chcesz wiedzieć jak to z nimi jest, co? Może je widzieć ten, komu one się ujawnią. Jeśli pojawią się na ulicy i chcą, żeby widział je tylko jakiś pies czy kot, to nikt inny ich nie zobaczy. Mają dużo możliwości. Mogą przemieszczać się w czasie, ale nie za daleko w przyszłość. W pewnym momencie jest granica. Jim powiedział mi, że w 2008 roku wydam płytą "Along Came A Spider" i też tam zgrasz. Podobno filmik promujący płytę nakręcimy w szpitalu psychiatrycznym. I powiedział mi też, że w 1989 podbiję listy przebojów, ale nie zdradził mi tytułu piosenki. Do tego w 2011 napiszę autobiografię.
Alice wiedział też, że Guns N' Roses skończą się za kilka lat, ale nie chciał tego mówić Hudsonowi. Cieszył się, że Mulat nie umie czytać mu w myślach.
- Co ci jeszcze powiedział?
- Że dziś w nocy zdarzy się coś dziwnego, ale ta część była zamazana, czyli możemy zmienić bieg wydarzeń, bo jeszcze nie są ustalone. Wiesz, może właśnie się ustaliły. Nigdy nie wiadomo, które zdarzenie wpłynie na wydarzenia. Może akurat nasza rozmowa? Ale nie traktuj tego tak poważnie. Może chodzi o wybór czy dzisiaj wypić tyle alkoholu, czy tyle. Nie musi oznaczać to od razu nie wiadomo jakiej przygody. Podróżowanie w czasie jest fajne, ale nie zawsze odkrywa się nie wiadomo jaką przyszłość. Dowiedziałem się też, że wystąpię w filmie Świat Wayne'a i wszystkim się spodoba. Potem Jim zaczął się śmiać i nie powiedział mi, czemu. Musimy poczekać na film.
Wrócili do reszty i rozstawili dynie dookoła. Zapalili w nich świeczki. Wieczór był naprawdę bardzo przyjemny. Nawet było widać gwiazdy!
- Popatrzcie, jakie dziś piękne niebo! - zwrócił uwagę Alice. - Tak, lubię patrzeć w gwiazdy - dodał, mrugając do Slasha.
Saul trochę się zawstydził i zrozumiał, dlaczego inni, wiedząc, że Alice potrafi czytać w myślach, nie chcieliby z nim rozmawiać. Muzycy patrzyli na niebo. Nie, nie było pełni.
- Auuuuu! - zażartował Tony, ale Ozzy włączył się zupełnie na poważnie.
- Auuuu! AuuuuuUUUUuuuUUU!
Alice patrzył na nich z bananem na twarzy. Jak on kochał takich świrów. Ale czy to byli świrowie?* Może to coś gorszego? To nie były przypadkiem potwory?
- Dobra. Czekamy na pozostałych.
Nagle zerwał się silny, zimny wiatr. Potem ziemia pod nogami wszystkich zgromadzonych się zatrzęsła. Dynie zaczęły turlać się po trawie, Zrobiło się ciemno, jakby nagle wszystkie gwiazdy zniknęły za chmurami. Wszyscy zaczęli osłaniać głowy rękami. Głośny brzdęk, jakby ktoś przywalił w zbroję. Ktoś coś krzyczał, ktoś komuś deptał po nogach, ktoś komuś wylał piwo. Ktoś jęknął. Ziemia znów się zatrzęsła. Wszyscy stracili równowagę. Przeklinali i próbowali ustać na nogach. Zrobiło się straszne zamieszanie. Alice potknął się o coś (ew. kogoś) na ziemi i upadł. Nie chcąc zostać zdeptanym, przeczołgał się na bok i osłonił głowę rękami. Usłyszał pędzącego gdzieś koło niego konia i przylgnął do ziemi. Coś czarnego przemknęło nad nim i popędziło wprost na jego kolegów. Alice obrócił głowę i patrzył na sylwetki swoich przyjaciół, zderzające się ze sobą, potem rozsuwające się na bok i znikające gdzieś pod ziemią. Nie rozumiał co się dzieje. Jakby po prostu grunt się zapadł pod ich stopami. Ale nie wszyscy zniknęli. Cooper był całkowicie zdezorientowany.
- Co u lich..?Wrócili do reszty i rozstawili dynie dookoła. Zapalili w nich świeczki. Wieczór był naprawdę bardzo przyjemny. Nawet było widać gwiazdy!
- Popatrzcie, jakie dziś piękne niebo! - zwrócił uwagę Alice. - Tak, lubię patrzeć w gwiazdy - dodał, mrugając do Slasha.
Saul trochę się zawstydził i zrozumiał, dlaczego inni, wiedząc, że Alice potrafi czytać w myślach, nie chcieliby z nim rozmawiać. Muzycy patrzyli na niebo. Nie, nie było pełni.
- To wyjemy do księżyca? - zawołał Ozzy."Poza tym [Brian]May zauważa, że wielu muzyków ma ciągoty w kierunku astronomii. „Myślę, że te dwie rzeczy idą ze sobą w parze”, mówi. „Może to duch romantyzmu towarzyszący tworzeniu muzyki rozciąga się na ciekawość odnośnie do wszechświata. Muszę powiedzieć, że większość muzyków, których znam ma coś na kształt pasji względem nocnego nieba.”."
- Auuuuu! - zażartował Tony, ale Ozzy włączył się zupełnie na poważnie.
- Auuuu! AuuuuuUUUUuuuUUU!
Alice patrzył na nich z bananem na twarzy. Jak on kochał takich świrów. Ale czy to byli świrowie?* Może to coś gorszego? To nie były przypadkiem potwory?
- Dobra. Czekamy na pozostałych.
Nagle zerwał się silny, zimny wiatr. Potem ziemia pod nogami wszystkich zgromadzonych się zatrzęsła. Dynie zaczęły turlać się po trawie, Zrobiło się ciemno, jakby nagle wszystkie gwiazdy zniknęły za chmurami. Wszyscy zaczęli osłaniać głowy rękami. Głośny brzdęk, jakby ktoś przywalił w zbroję. Ktoś coś krzyczał, ktoś komuś deptał po nogach, ktoś komuś wylał piwo. Ktoś jęknął. Ziemia znów się zatrzęsła. Wszyscy stracili równowagę. Przeklinali i próbowali ustać na nogach. Zrobiło się straszne zamieszanie. Alice potknął się o coś (ew. kogoś) na ziemi i upadł. Nie chcąc zostać zdeptanym, przeczołgał się na bok i osłonił głowę rękami. Usłyszał pędzącego gdzieś koło niego konia i przylgnął do ziemi. Coś czarnego przemknęło nad nim i popędziło wprost na jego kolegów. Alice obrócił głowę i patrzył na sylwetki swoich przyjaciół, zderzające się ze sobą, potem rozsuwające się na bok i znikające gdzieś pod ziemią. Nie rozumiał co się dzieje. Jakby po prostu grunt się zapadł pod ich stopami. Ale nie wszyscy zniknęli. Cooper był całkowicie zdezorientowany.
Ktoś złapał go za ramię i podniósł z ziemi. Oślepiło go światło latarki. Tak się nie robi! Jakby nie wiedzieli, że jego źrenice są teraz rozszerzone i nieprzygotowane na taki nagły blask!
- To on! - powiedział jakiś obcy głos, a potem ktoś szarpnął go na bok, trochę odciągnął i złapał za przegub prawej dłoni.
- Hej! - zawołał Alice i wyszarpnął rękę z uścisku, ale w tym czasie coś z już mocno trzymało go za drugą rękę. Szatyn zrozumiał, że coś jest nie w porządku i ten ktoś (a raczej chyba ktosie) nie miał pokojowych zamiarów. Próbował dojrzeć, co dzieje się z jego kolegami, ale po chwili ktoś ponownie chwycił go za przegub i znowu poświecił mu w oczy latarką.
- Zostawcie mnie! - powiedział stanowczo.
Coraz mniej mu się to wszystko podobało. Stwierdził, że musi wrócić do kolegów, u których nie wszystko było w porządku. Ale cokolwiek go trzymało, robiło to porządnie i skutecznie (co już prawie doprowadzało go do szału) utrudniało mu pomoc przyjaciołom. A potem wszystko stało się jasne, kiedy zobaczył coś jakby - w ciemności - szarą koszulę. "Ktosie" wepchnęli ręce Alice'a do rękawów i szybko zapięli kaftan bezpieczeństwa. Chwila, co? O co chodzi? Tam są same potwory! Wampiry, czarodzieje i nie wiadomo co jeszcze, poza tym jakiś Czarny Jeździec, a ci psychopaci chcą mnie porwać? Hej! Co tu się w ogóle dzieje! Podnieśli Alice'a z ziemi.
- A co tam się dzieje? - spytał inny głos.
- Nie wiem - odpowiedział ten, który wypowiadał się już na samym początku.
- Interweniujemy?
- Eee tam. Bawią się. To chyba nie jest jakaś sekta czy coś. Najwyżej możemy zadzwonić na policję, ale mięliśmy wziąć tylko jego.
- Skoro tak mówisz...
- Dobra, zabieramy się. W sumie jeśli to jest sekta to tym bardziej - zarządził ten głos, który pierwszy usłyszał wokalista.
Mężczyźni zaczęli kierować się w stronę bramy, ale Alice nie zamierzał zostawić przyjaciół w potrzebie. W związku z tym doszło do szarpaniny.
- Niee! Nie mogę teraz stąd odejść! Nigdzie się nie wybieram! Niee! RAATUUUNKUU!!!
- Szybko, chłopcy, bierzcie go, nie marnujmy czasu.
Alice był wściekły w swojej bezsilności i wyrwał się tym wrednym facetom. Ledwo obrócił się w tył, aby pobiec do kolegów, potknął się o wyciągniętą nogę jednego ze swoich przeciwników, upadając na ziemię. Uderzył głową, nie mając jak podeprzeć się rękami i przez chwilę zaciemniło mu się przed oczami. Mężczyźni poderwali go z trawy i zaciągnęli do samochodu. Alice zobaczył zbliżających się w jego kierunku Jima i Jimiego. Ucieszył się. Chciał odezwać się do duchów, ale uprzytomnił sobie, że jeśli teraz ci rywale usłyszą go rozmawiającego z duchami to nigdy nie wydostanie się już ze szpitala psychiatrycznego. Dalej, próbując powstrzymać mężczyzn ciągnących go do furgonetki, szurał nogami po ziemi, ale nic to nie dawało. Pomyślał, że pewnie fajnie to teraz wygląda - tak w stylu Alice'a Coopera! Mężczyźni wciągnęli szatyna do samochodu i zapięli do noszy. Oni naprawdę sądzili, że to powstrzyma Jego? Alice'a? Tak, tak sądzili. I mięli rację.
- Panie Cooper - zaczął lekarz. - Pewnie jest pan ciekawy, dlaczego, prawda?
Alice strzelił focha i ostentacyjnie obrócił głowę. Zaczął kiwać stopą, próbując wyrazić zniecierpliwienie i dezaprobatę. Samochód ruszył. Jimi unosił się nad ziemią, obok Alice'a, a Jim siedział po turecku na nogach wokalisty, lustrując spojrzeniem lekarza i jego pomocników.
- A więc dostaliśmy nakaz zatrzymania pana, ponieważ skarżono się, że straszy pan dzieci, próbuje je zabić i... ogólnie rzecz biorąc stwarza zagrożenie dla otoczenia. Zaprzecza pan?
- Ha! Też mi coś! Oczywiście, że zaprzeczam! Czy ja wyglądam na mordercę?! - Jim prychnął i uśmiechnął się rozbawiony. Alice zobaczył jego minę i przewrócił oczami. - No dobra, może trochę - przyznał Morrisonowi, który uniósł brwi. - Dobra, wyglądam i co? To, że sobie wyglądam jak morderca nie znaczy, że chcę kogoś zabić! A przynajmniej nie tak naprawdę! Ci ludzie, którzy się skarżyli po prostu nie mają poczucia humoru! Z resztą, jest Halloween, mogli się tego spodziewać.
- Czyli nie zrobił pan nic, co mogłoby sugerować, że chce pan zabić te dzieci?
- Nie!
- Podobno zaatakował je pan z siekierą...
- Od razu zaatakował...
- Przepraszam bardzo, ale niestety fakty są przeciw panu. Musimy rozwiązać ten problem. Zajmą się panem specjaliści i wszystko wróci do normy...
- Niby co? Co nie jest w normie?!
- Jest pan psychicznie chory!
- JA?!
- Tak. Prawda bywa bolesna, ale naprawdę, za jakiś czas, może kilka miesięcy, wszystko będzie w porządku i będzie pan normalny. Zakładając, że terapia pójdzie dobrze...
- Co? Nie wybieram się na żadną terapię! Bardzo mi przykro, jaka szkoda, że jestem zdrowy na umyśle!
- Wszyscy tak mówią...
- Ale ja mówię prawdę!
- Tak też...
- Za kogo wy mnie macie?! Wiecie jak się nazywam? Wiecie kim ja jestem? Alice Cooper! Chyba sobie żartujecie!
Alice stwierdził, że sprawy potoczyły się za szybko i to wszystko zmierza w złym kierunku, a zaszło już za daleko. Zaczął szamotać się na noszach.
- Panie Cooper, proszę się uspokoić, bo będziemy musieli wstrzyknąć panu środek uspokajający.
- Świetnie! Mam-tego-dosyć-wracam-do-domu!
____________________________________________________
*young - po angielsku "młody"
To samo robił Tolkien, używając zamiast poprawnej w języku angielskim "Dwarfs" (krasnoludki) formy "Dwarves" (krasnoludowie). Jak sam napisał w dodatkach, gdzie wszystko tłumaczył, chciał w ten sposób podkreślić godność plemienia krasnoludów.
No, w sensie, widzicie różnicę, nie? Po co to piszę? A, tak dla zabawy. XD
>>Part 2>>