Występują:
- John Deacon
- Brian May
- Freddie Mercury
- Roger Taylor
Dunaj - rzeka przepływająca przez Budapeszt (tak jak np. Wisła w Krakowie)
przystań - miejsce na Dunaju, gdzie zatrzymują się promy, po zakończonym rejsie. Coś takiego jak przystanek. Takich "przystani" jest kilka po obu brzegach Duanju. Jedna jest przy Hotelu InterContinenetal (patrz do tekstu).
Akcja rozgrywa się w Budapeszcie, od 24.07.1986 - 27.07.1986. Czyli są to opisane trzy lipcowe dni w Budapeszcie, które Queen spędzili tam podczas trasy "Magic Tour" w 1986 (ostatniej trasy z Freddie'm).
Większość wypowiedzi muzyków jest tłumaczenia Roxy, więc - nie ukrywam! - mogą zdarzyć się drobne pomyłki.
Wyszło to krótsze niż się spodziewałam, ale miałam do dyspozycji tylko kilka krótkich nagrań w kiepskiej jakości (i dźwięku, i obrazu), więc zrozumcie. :)
25.07.1986 r.
Queeni dotarli do Budapesztu oficjalnym wodolotem prezydenta ZSRR. Przepłynęli z Wiednia, wzdłuż Dunaju. W stolicy muzycy wynajmowali prezydencki Hotel InterContinental. Był to hotel o bardzo wysokim standardzie. Zewnętrzne ściany pokryte były przyciemnianym szkłem, które w zależności od oświetlenia
zmieniały kolor - od czarnego nad ranem, po miodowo-złoto w czasie zachodu słońca. Z okien przestronnych i ekskluzywnych apartamentów widać było legendarny i zabytkowy Most Łańcuchowy. Przez rozsuwane szklane drzwi wychodziło się z pokoju na balkon szerokości apartamentu. Wszystko to razem wzięte tworzyło wspaniały efekt. Całokształt zapierał dech w piersiach.
Będąc w stolicy Węgier nie można było sobie wymarzyć lepszej pogody na zwiedzanie. Słońce nie prażyło, powodując, że miasto pustoszało, a tylko odważni turyści przechadzali się po ulicach zlani potem, narzekając na upał. Nie było też zimno i wilgotno. Nie padał deszcz. Było po prostu idealnie. Słońce świeciło na tle bezchmurnego, blado błękitnego nieba, a lekki wiatr zapewniał ochłodę.
Queeni siedzieli w promie. Na razie znudziło ich oglądanie stolicy. Kiedy Freddie zobaczył znudzone miny kolegów od razu zaproponował, aby zagrali w jego ulubioną grę. Nie musiał długo czekać na twierdząca odpowiedź. I tak Freddie i Brian siedzieli z tłumem współpracowników wokoło i grali w scrabble.
John poszedł na zewnątrz, a Roger gdzieś zniknął. Nikt się tym za bardzo nie przejął. Wszyscy podzielali opinię, że jest dorosły i nie trzeba mu wciąż matkować. No może Freddie miał pewne obiekcje.
Po zakończonej grze chłopcy wyszli na dach łódeczki. Słońce mocno grzało, ale upał łagodził silny wiatr wzmagany jeszcze przez pęd powietrza, kiedy prom płynął naprzód. Wilgotne powietrze było bardzo orzeźwiające. Brian'owi rozwiewało włosy, ale nie uskarżał się. Był nawet zadowolony, bo nie spadały mu na oczy przy mocniejszych ruchach głową i mógł bez przeszkód oglądać Budapeszt. Rozglądał się na boki, szczerząc zęby w uśmiechu. Lekka, biała koszula powiewała za nim jak peleryna. John został teraz w samych slipkach i wyciągnął się na brzuchu do słońca. Głowę oparł na rękach i mógłby się zdrzemnąć, gdyby nie gwar rozmów toczonych głownie przez Mercury'ego. Roger zajął się cichą wymianą zdań z współpracownikiem. Wszyscy wydawali się jak na razie zadowoleni z wycieczki.
Prom był już na zakręcie. Teraz dokładnie było widać okazały budynek, który mijali. Freddie zerwał się na nogi i wlepił wzrok w zabytkową budowlę. Jeden z najstarszych gmachów państwowych zdobiły liczne, spiczaste wieżyczki. Można było dostrzec w nim podobieństwo do brytyjskiego parlamentu. Cały zbudowany był z białego kamienia. Duża ilość okien zakończonych ostrym łukiem nawiązywała do gotyckiego stylu. Budynek zdobiły liczne ornamenty. Był naprawdę duży i piękny.
Macie zdjęcie autorstwa mojego taty. :) |
Statek zbliżał się już do przystani przed Hotelem InterContinental. Muzycy spojrzeli na brzeg. Stało tam mnóstwo ludzi machających do nich z oddali. (Roger po powrocie z trasy powie szczęśliwy: "Były tam setki ludzi. Byli bardzo, bardzo przyjaźni.") Freddie uśmiechnął się promiennie odsłaniając swoje charakterystyczne zęby i pomachał energicznie.
- Cześć! - krzyknął.
John (już w koszuli i spodniach) zaczął pozować do zdjęć. Freddie zaczął się z kimś o coś sprzeczać, ale w końcu machnął na to ręką. Ktoś inny z tłumu wykrzyknął: "Cześć Jim!". Queen zeszli po schodkach z dachu łódeczki, przygotowując się do wysiadania. Prom zatrzymał się. Fred przeszedł pewnie po kładce za statku na przystań. Dwaj ochroniarze stojący przy końcu kładki pomogli mu wyjść. Wokalista ruszył na przód nie przestając machać i uśmiechać się do fanów, którzy wyciągali ręce, chcąc dotknąć idoli. Przy samochodzie, którym mieli pojechać dalej czekała policja. Roger szybko wślizgnął się do auta, schylając się, aby nie rąbnąć głową w dach. Za nim do środka wsiadł Freddie. W końcu drzwi samochodu zatrzasnęły się za ostatnim muzykiem. Policjanci wsiedli na motor i samochód z Queen ruszył. Ludzie jeszcze kładli ręce na szybie i przyciskali do niej nosy starając się zajrzeć do środka. Niektórzy nawoływali muzyków po imieniu. Wkrótce samochód pozostawił ich w tyle, a oni tylko machali rękami na pożegnanie, jadąc w asyście milicji (przypominam, że wtedy nie było "policji", tylko "milicja" <przyp. aut.>).
__________________________________________________________________
26.07.1986 r.
Roger skończył rozdawać autografy, fani pożegnali się z nim szczerym "Bardzo dziękuję". Wsiadł do przydzielonego mu gokarta. Kilku mężczyzn zaczęło mu objaśniać co i jak. Taylor skwapliwie kiwał głową. Spojrzał do kamery i próbował zrobić poważną minę, ale po twarzy błąkał mu się uśmiech, którego w końcu nie powstrzymał. Był bardzo podekscytowany, ale próbował to ukryć. Przesłonił oczy okularami przeciwsłonecznymi. Ustawił się na starcie z innymi ochotnikami. Jako jeden z nielicznych nie miał kasku. Dano znak do startu i blondyn wcisnął pedał gazu. Silnik ryknął i maszyna ruszyła. Rogerowi szybko udało się uzyskać prowadzenie. Na widowni pojawiły się transparenty "Queen". Co jakiś czas widać było mężczyznę wyraźnie stylizowanego na Freddie'ego. Rogerowi pęd powietrza rozwiewał włosy. Obejrzał się do tyłu na rywali. Na chwilę stracił prowadzenia, ale na następnym zakręcie znowu je uzyskał. Meta była coraz bliżej. I... Roger mógł świętować zwycięstwo! Ostro nakręcił i przejechał jeszcze kilka metrów. Widownia zaczęła klaskać i krzyczeć z radości. Taylor wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że to nie było nic trudnego. W środku rozpierała go radość i duma. Zatrzymał się na trawie i wysiadł. Z uśmiechem odszedł od gokarta, bardzo z siebie zadowolony.
__________________________________________________________________
John przechadzał się wzdłuż Dunaju. Zahaczył po drodze o jakąś kafejkę. Rozmawiał z ludźmi. Słońce już zachodziło. Nigdzie mu się nie spieszyło. Po minie John'a widać było, że podoba mu się w stolicy. Stanął obok barierki oddzielającej brzeg rzeki od ulicy. Zobaczył obok jakąś dziewczynkę mówiącą po angielsku.
- Jak masz na imię? - zapytał.
- Emma.
- Emma. E-m-m-a. - powtórzył - A co tutaj robisz? Wakacje? - dziewczynka kiwnęła głową. - A skąd pochodzisz?
- Z Londynu. - John wymienił jeszcze kilka zdań z dziewczynką i wrócił do hotelu.
Tymczasem Freddie urządził w swoim pokoju w hotelu mini przyjęcie dla redaktorów. Gazety już od tygodnia nie pisały o niczym innym tylko o zapowiadanym koncercie. Spodziewano się bardzo licznej publiczności. Oczywiście redaktorzy bardzo chętnie przyjęli zaproszenie. Mercury witał ich w jednym pokoju i przeprowadzał do następnego, w którym stał stół zastawiony owocami morza i innymi drogimi potrawami. Za fortepianem siedział mężczyzna we fraku i grał miłe dla ucha melodie. Freddie pytał gości o ich opinię na temat Budapesztu. Potem zaproponował alkohol. Wszyscy dobrze się bawili.
__________________________________________________________________
Freddie był na balkonie hotelowym z Mary Austin i współpracownikiem. Ćwiczył pieśń.* W jednej ręce trzymał dymiącego papierosa, a w drugiej kartkę z tekstem. W końcu stwierdził, że na dzisiaj mu już wystarczy. A po za tym miał jeszcze na dzisiejszy wieczór plany... Poprosił Roger'a, aby do niego przyszedł. Blondyn stanął obok wokalisty i spojrzał na... czekoladową figurkę człowieczka przy perkusji, z włosami tak samo rozczochranymi jak jego. Na czekoladowej koszuli miał czekoladowy frak, z rozcięciem z tyłu. Miał też czekoladowe okulary przeciwsłoneczne. Na perkusji znajdował się napis "Queen". Stał na podeście. Wyglądał słodko. Nagle z dwóch stron tacy, na której stał tort zapalono ogień i wystrzeliły iskry. Coś w rodzaju zimnych ogni. Roger rzucił się dziękować przyjacielowi za prezent. Nie posiadał się z radości. Dookoła rozbrzmiewało "Happy Birthday". Mercury wskazał na czekoladową postać i powiedział:
- To jest nowy perkusista! - Taylor wybuchnął śmiechem, a Freddie przyciągnął go do siebie bliżej. - Wiem, że mi nie uwierzysz - powiedział po chwili Freddie - ale ta dziewczyna ma zamiar z tego wyskoczyć... Spróbuj tego! - Roger dostał do ręki nóż i nachylił się nad tortem. Pokrojenie tortu rozpoczęło imprezę z okazji 37 urodzin Roger'a Taylor'a! (nie mogła ona być zbyt huczna, bo nazajutrz Queen musieli być wypoczęcie przed koncertem).
Ale ledwo znalazła się sposobność, a redaktorzy otoczyli muzyków, wypytując ich, jak im się podoba w Budapeszcie. Spytali jak Frddie'mu się podoba i czy poleci Budapeszt swoim przyjaciołom.
- Jeśli wciąż będę żył - na pewno tu wrócę. - odparł.- Dziękuję.
- Dziękuję bardzo. - odpowiedział po czym dodał - Chciałbym, żeby wszystkie wywiady były takie krótkie. - sięgnął pośród tłumu po swoją szklankę z whisky i jak najszybciej wycofał się do środka hotelu. Tymczasem redaktorzy dopadali John'a. Deacon cierpliwie i spokojnie udzielił odpowiedzi.
"Myślę, że występ w Budapeszcie otworzył nam oczy na to, jak dużo ludzi chciałoby zobaczyć nasz występ."
27.07.1986 r.
Freddie z Roger'em byli na balkonie hotelowym. Roger bez koszulki mrużył oczy przed słońcem. Mocniejsze podmuchy wiatru rozwiewały mu włosy, a on poddał się miłemu masażowi, który właśnie robił mu masażysta. Freddie opierał się o barierkę. Obserwował promy płynące po pomarszczonej tafli Dunaju. Na wzgórzu, na przeciwległym brzegu rozwijał się wspaniały krajobraz na Zamek Królewski i Wzgórze Zamkowe. Odwrócił się do perkusisty i zaczął z nim żartować. W tym czasie ktoś poprosił Brian'a, aby zrobił zdjęcie. Brian dostał aparat i poczekał, aż Freddie i mężczyzna ustawią się do fotografii. Freddie usiadł na walizce na balkonie. Dookoła wciąż krzątali się ludzie.
Miał już tekst starej węgierskiej pieśni*- Tavaszi szél vizet áraszt. W planach miał, aby zaśpiewać ją na koncercie, Węgierski to trudny język, którego nie sposób zrozumieć. Mercury musiał wyćwiczyć pieśń, aby nie skompromitować się przed publicznością, która w dużym stopniu pochodziła z Węgier. W tym celu Brian przyniósł gitarę. On też musiał poćwiczyć, zagrać melodię, do której miał śpiewać Freddie. Próba jak zawsze przeprowadzona była z humorem. Pieśń mięli zaprezentować już dziś wieczorem.
Popołudniu Queen w asyście policji pojechali na Népstadion* (stadion ludowy), aby zobaczyć scenę i przygotować się przed koncertem. Trzeba było zrobić próbę dźwięku itd. Przejechali przez Most Łańcuchowy i dalej brukowanymi ulicami Budapesztu. Mijali stare kamienice, pomniki. Na stadionie zostali poczęstowani alkoholem. Kiedy kubeczek Freddie'go napełnił się napojem uniósł go w stronę kamery i z zachwytem powiedział "Spójrzcie, trochę dostałem!". Pozostali zaśmiali się z wygłupu Mercury'ego.
- Pyszne! - powiedział wokalista i obrócił się w kierunku stadionu, który o 20 miał zapełnić się publicznością. Wstępnie przygotował się do koncertu śpiewając proste sylaby, które na koncercie zawsze później powtarzała widownia - kolejna z zabaw Freddie'go, zapewniająca mu lepszy kontakt z publicznością. Brain zaliczył krótki przelot balonem nad stadionem. Chłopcy zrobili jeszcze próbę i poszli do garderoby, aby się przebrać, uczesać i (w przypadku Freddie'go) pomalować. W końcu nadszedł czas koncertu. Techniczni biegali w tę i z powrotem znosząc na scenę instrumenty, sprawdzając czy są nastrojone i sprawdzając czy wszystko jest dobrze podłączone. Freddie w skupieniu szedł na scenę. Wszyscy byli trochę stremowani. Występ przed tyloma fanami to nie byle co! Kiedy muzycy pojawili się na scenie powitano ich bardzo ciepło. Koncert Queen w Budapeszcie był wspaniałą imprezą. Scena liczyła 550 m2. Aby podłączyć cały sprzęt, oświetlenie i nagłośnienie użyto ok. 13 km kabli. Sam system nagłośnieniowy zasilało pół miliona watów. Aby koncert można było emitować w radiu lub telewizji sprowadzono najlepszych techników i operatorów kamer z całych Węgier. Na koncercie jedynym dozwolonym napojem był sok pomarańczowy. Zakazano brać narkotyków, pić alkoholu, a nawet palić papierosów (warto zauważyć, że w latach 80' palenie papierosów było standardem, palili je wszyscy i wszędzie). Dodatkowo o bezpieczeństwo dbały jednostki milicji. Sama scena została odgrodzona od widowni żelazną kurtyną. Na koncert przybyło 80 tys. fanów z różnych krajów, a zapotrzebowanie na bilet było tak duże, że planowano zrobić dwa koncerty, jednak władze nie wyraziły na to zgody. Koncert ten został orzeknięty jednym z najlepszych widowisk. I nikt nie miał wtedy pojęcia, że był to jeden z ostatnich koncertów Queen z Freddie'm.
Węgierska widownia bardzo entuzjastycznie zareagowała na swoją pieśń ludową - Tavaszi szél vizet áraszt, w wykonaniu Freddie'go i Brian'a. Wokalista zapowiedział utwór: "Teraz przechodzimy do trudnej części", a kiedy Brain grał wstęp powiedział: "Dzisiejszej nocy, na początek... Jest to bardzo wyjątkowo piosenka. Od Queen - do was." I nikomu nie przeszkadzało, że Freddie co chwilę zerkał na tekst zapisany na lewej dłoni. Nikt nie zwracał uwagi na drobne pomyłki. Wprawdzie zapowiedź, że "na początek" może zmylić, bo w rzeczywistości, był to już środek koncertu. Na końcu występu Freddie przy akompaniamencie perkusji wybijającej rytm "We Will Rock You" wyszedł na scenę trzymając ogromną flagę Wielkiej Brytani. Nagle odwrócił się ukazując poziome pasy węgierskiej flagi. Przez widownię przetoczyły się wiwaty i oklaski.
Tutaj macie piosenkę "Tutti Frutti", którą oryginalnie śpiewał Elvis Presley, w wykonaniu Queen. Za pianinem siedzi Spike Edney.
Dopiero tak 0:50 zaczyna się piosenkę. Wcześniej to taka zabawa Fred'a. xD 1:22 - mój ulubiony moment! *.*
* Obecnie stadion nazywa się "Stadion im. Ferenca Puskása". Puskás był znanym i cenionym węgierskim piłkarzem (zmarł w 2006 roku). W roku 2001 zmieniono nazwę stadionu. Dlatego też kiedy mowa o koncercie Queen w Budapeszcie, mówi się, że występ miał miejsce na Népstadion, a teraz już ta nazwa nie istnieje. W każdym razie to nadal jest ten sam stadion.
Ta różowa kropka to miejsce, gdzie mieszkaliśmy z rodziną. I jest zaznaczony też Hotel InterContinental. Na mapie może się wydawać, że to daleko, ale w rzeczywistości to przecież odległość 4 budynków! ;)
__________________________________________________________________
Ta różowa kropka to miejsce, gdzie mieszkaliśmy z rodziną. I jest zaznaczony też Hotel InterContinental. Na mapie może się wydawać, że to daleko, ale w rzeczywistości to przecież odległość 4 budynków! ;)