JEŚLI SKOPIUJESZ COŚ Z TEGO BLOGA, ABY CZERPAĆ WŁASNE KORZYŚCI - MOJE GLANY NIE WYTRZYMAJĄ!!!

OSTRZEŻENIE:

Czytanie bloga zagraża życiu lub zdrowiu (potwierdzono naukowo)!

piątek, 28 marca 2014

Rozdział 8

Spóźnione życzenia z okazji urodzin dla Steven'a Tyler'a (26.03.) i życzenia dla Angus'a Young'a (31.03.) :D



(Mam nadzieję, że się odczytacie.

I żeby było jasne – błędy językowe i ortograficzne są tam celowo wprowadzone, bo to przecież pisali Zeppelini. ;))

Post

 








No to chyba możemy to wysłać. – stwierdził Plant kończąc czytanie listu napisanego wspólnymi siłami z kolegami z zespołu. Zeppelini zaczęli się zbierać do domu. Jimmy podniósł z ziemi ręcznik. Wiatr zawiał w taki sposób, że cały piach zgromadzony na ręczniku pofrunął w kierunku Bonham’a. Chłopak zdenerwował się i rzucił w Page’a garścią piasku. Gitarzysta odłożył ręcznik i oddał perkusiście. W ten sposób już po kilku chwilach rozpętała się ‘burza piaskowa’. John Paul z rozbawianiem przyglądał się zabawie kolegów z zespołu pakując rozmaite przedmioty do torby.
- Achhh… Dzieci się jeszcze muszą pobawić. – mruknął Robert składając leżak. – Ej! Przestańcie się wygłupiać, bo tu zostaniecie! – krzyknął wstając. Chłopcy trochę się uspokoili i wzięli swoje rzeczy. Wsiedli do samochodu i zasnęli. Jones włączył radio. Wszyscy wpatrywali się w krajobraz za oknem. Dopiero po pewny czasie jazdy Jimmy się odezwał.
- A ty nie potrzebujesz tej mapy? – spytał pełen podziwu.
- Hehehehe… - zaśmiał się serdecznie, unikając wzroku Page’a.
- Ty! Ty znasz tą drogę! – blondyn uśmiechnął się pod nosem dając do zrozumienia przyjacielowi, że ma rację. – To po co ja się tak męczyłem z tamtą mapą?! – John wybuchnął śmiechem.
- Nie wiem. – powiedział. Jimmy udał obrażonego. W końcu wrócili do Hellhouse. Izzy siedział za kanapą. Axl i Duff dyskutowali na temat wścibskich mediów. Slash próbował skomponować nową solówkę, a Steven dzielnie mu w tym pomagał. Znaczy wspierał go duchowo, ale zawsze coś! Nagle na podjazd wjechał samochód. Otworzył się pierwsze drzwi, a chwilę potem dało się słyszeć krzyk Jimmy'iego : "Ja znam karate!". Chłopak wpadł do domu i popędził na górę. Za chwilę wszedł za nim Plant.
- No weź już daj spokój. - mruknął znudzony. - Cześć. - przywitał się z Gunsami i wszedł po schodach. Zapukał do pokoju, w którym zamknął się Page.
- Jimmy? - cisza. - Jimmy, otwórz. - drzwi powoli się uchyliły. Brunet spojrzał na Plant'a i otworzył szerzej.
- Zgoda? - spytał gitarzysta wyciągając rękę. Plant nie spodziewając się niczego rutynowo ją uścisnął, na znak, że się zgadza.
- Jeśli mnie kochasz to puść! - zadrwił Jimmy i zaczął się śmiać. Plant zmarszczył groźnie brwi.
- Mogłem się tego spodziewać... - mruknął pod nosem. Scisnął rękę chłopaka najmocniej jak potrafił.
- Auuu... Au! Au! Au! -zawył brunet.

Następnego dnia, około godziny 15:00...


Gunsi siedzieli na ławce na Sunset pijąc Danels'a. Axl opierał głowę o drzewo rosnące obok. Izzy podszedł do kolegów. W siatce niósł rozmaite przedmioty codziennego użytku, np. długopisy, ryzę papieru czy magazyn Rolling Stones.
- A gdzie Steven? - zapytał patrząc na znudzonych przyjaciół siedzących samotnie na ławce.
- Puszcza się na prawo i lewo. - wytłumaczył Duff wskazując głową na Adler'a. Blondyn biegał w tę i z powrotem zagadując idące dziewczyny. Teraz uciekał przed zieloną torebką z zamszu, posłaną w jego kierunku przez pewną kobietę, którą zaczepił. Uroczy widok. 
- Aha. - skwitował Stradlin i usiadł na ławce, obok chłopaków. Wyciągnął dopiero co kupiony magazyn i zaczął przeglądać. Czytał w milczeniu artykuły o najnowszych informacjach ze świata muzyki.
- O kurwa! - powiedział. Wszyscy na niego spojrzeli, a że siedział na końcu ławki wyglądali dość komicznie. - Wiecie, że u Marcury'ego wykryto AIDS?! Ale on zaprzecza. Twierdzi, że jest całkiem zdrowy. Wierzycie w te jego chorobę? - powiedział zszokowany szatyn.
- Hmm... - Slash się zamyślił.- W sumie to znając Freddie'go to to jest całkiem możliwe. Ale wiecie. Niektórzy też twierdzą, że jest homo, więc to może być taka sama plotka.  Ja tam na razie nie wierzę. A po za tym, przecież sam zaprzecza, a on chyba najlepiej powinien wiedzieć, co mu jest, nie?
- Ale Slash... - odezwał się Izzy po wysłuchaniu jego jakże mądrego przemówienia. - Bo wiesz, Freddie naprawdę jest gejem... - Hudson zmarszczył brwi. Zapanowała niezręczna cisza. Coś dzisiaj z nimi było nie tak. Nawet Axl nie skomentował złośliwie tej pomyłki!
- Ej, macie może pożyczyć tak z... 300 dolców? - spytał z nadzieją Steven podbiegając do pozostałych członków zespołu.
- Ile?! - Axl wytrzeszczył z niedowierzania oczy. - A po jakiego chuja ci tyle kasy?!
- No... Nieważne, ale radzę się wam ruszyć i spieprzać, bo jak nas policja dopadnie to nie będzie fajnie. - kiedy rockmani usłyszeli słowa Popcorn'a zerwali się  z ławki jak oparzeni i pobiegli, ile sił w nogach do Hellehouse.
- Frajerzy! - krzyknął na odchodne Steven do harleyowców, którzy usiedli, na wcześniej zajmowanej przez nich ławce.
_______
P.s. Ankieta ciągle trwa!

piątek, 21 marca 2014

Rozdział 7


Dziękuję wszystkim Wam, którzy skomentowali poprzedni rozdział. Jesteście wielcy! ♥.

Beach


Jimmy spał spychając Plant'a na podłogę. John Paul Jones już dawno na niej leżał. Jedynie Bonzo spał jakoś w miarę normalnie, tj. w poprzek łóżka. Page przeciągnął się leniwie i przetarł oczy. Ziewnął parę razy i rozejrzał się po pokoju. Wszyscy spali, tylko John przypatrywał mu się z podłogi. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia i po cichu weszli do łazienki. Powstrzymując chichoty napełnili puste flaszki zimna wodą. Otwarli drzwi i... Chlup! Zostali zaatakowani przez kolegów z zespołu. Stali oszołomieni. Plant i Bonham śmiali się zadowoleni z powodzenia misji. Patrzyli na przemoczonych kolegów. Tamci zrezygnowani wylali zawartość swoich butelek i przebrali się w suche ubrania. Po około piętnastu minutach byli w stanie normalnie funkcjonować.
- Dzisiaj jedziemy na podbój plaży! - zawołał wesoło Plant. -  Weźcie najpotrzebniejsze rzeczy. Ja mam mapę. Long Beach jest oddalone o jakieś około 30 km od centrum Los Angeles. To będzie z godzinka jazdy zważywszy na korki. Do tego jeszcze trzeba wszystko spakować, a potem na miejscu rozpakować. Tylko żebyśmy się zmieścili z całym sprzętem w bagażniku! - tłumaczył wokalista przegrzebującym szafki chłopakom.
- Ja kieruję! - krzyknął basista.
- Niech ci będzie zgodził się Page. Zeppelini zeszli na dół.
- Heeeeej! - przywitał się radośnie Jimmy rzucając dmuchaną piłka w głową Duff'a. Blondyn złapał zabawkę i posłał pocisk dalej, w stronę Steven'a.
- Możemy dzisiaj pożyczyć samochód? - zapytał Jones. Był pewien, że Gunsi się zgodzą, ale wolał zapytać, żeby wyjść na kulturalnego.
- A gdzie chcecie jechać? - rzucił Izzy parząc kawę.
- Jedziemy na podbój plaży! - objaśnił Page przeglądając wszystkie szafki - Zamierzamy pokazać Amerykanom, że Londyńczycy też potrafią świetnie pływać! Będziemy najseksowniejszymi facetami na wybrzeżu! Wszystkie laski będą się za nami oglądać! Nikt nam nie dorówna! Będziemy najlepsi! ...
- Ekhm... Jimmy, na prawo. - powiedział Slash.
- ...Nikt nam się nie oprze! Zawstydzimy każdego napotkanego pływaka! - gitarzysta ciągnął swój monolog obracając się we wskazanym kierunku, tj. w stronę lodówki - Zrobimy takie wejście, że ludzie będę musieli zbierać szczęki z piasku! Dosłownie! I nareszcie świat zobaczy, że nikt nie pobije Jimmy'ego Page'a, bo on jest najlepszy! - Page zakończył przemowę ustawiając na stole mleko, płatki, miseczką i łyżkę. Zadowolony z siebie oparł dłonie na biodrach. - Będziemy the best! - Steven zachichotał i z uśmiechem przyglądał się poczynaniom bruneta. Kiedy już wszyscy zjedli śniadanie Zeppelini zaczęli pakować rzeczy, które zamierzali zabrać do samochodu. Z trudem wepchnęli wszystko do bagażnika.
- No to chyba możemy jechać. - stwierdził John Paul Jones zamykając bagażnik. Wszyscy zapakowali się do samochodu. John wsiadł za kółko i odjechał z piskiem opon, pozostawiając za sobą chmurę dymu i piachu. Gunsi pomachali i wrócili do domu.
- To gdzie mam jechać? - zapytał basista.
- Tu masz mapę. - powiedział Plant podsuwając mu pod nos mapę Kalifornii.
- A po co mu mapa? - wtrącił się Jimmy.
- A czemu uważasz, że mu się nie przyda? - odparł Robert.
- A niby co z niej odczyta?
- A może ty mu odczytasz?
- Ja?
- A co, ja?
- Wiesz, że jak się kieruje to za bardzo nie ma czasu na czytanie mapy?
- I może właśnie dlatego ty mu ją będziesz odczytywał?
- Pierdolisz?
- Nie wpadło ci do głowy, że mówię poważnie?
- Czemu rozmawiamy samymi pytaniami?
- A czemu nie?
- A czemu tak?
- Masz mu mówić, rozumiesz?
- Ale czemu ja?
- A czemu nie ty?
- Co mi to da?
- A musi ci coś dać? Nie możesz się raz poświęcić?
- Może nie mogę?
- Czytasz mu i koniec! - zirytowany Plant wcisnął Page'owi do ręki mapę i usiadł na siedzeniu wpatrując się w okno.
- A ile będziemy jechać? - zapytał Bonham.
- No jak dziecko, jak dziecko... - mruknął Plant -  Hmm... - zamyślił się - Z centrum Los Angeles do Long Beach jest jakoś około 30 km drogi. Zakładając, że będziemy stale jechać z prędkością 30km/h to powinniśmy być na miejscu za godzinę. Dodatkowo trzeba jeszcze doliczyć do tego światła i być może korki, więc wyjdzie jakoś półtorej godziny. No a potem znaleźć miejsce do parkowania - kolejne piętnaście minut. W sumie... Jakieś dwie godziny co najmniej.

Po pół godzinie drogi...

- Cholera! - Jimmy nie wytrzymał i rzucił przed siebie na szybę mapę - Co to ma być!? Co za tandeta! Nic się z niej nie da odczytać!
- Ależ Jimmy. Spokojnie! Nie ma się co denerwować... - John Paul był w wyśmienitym nastroju - Odpocznij i posłuchaj sobie muzyki. Wyluzuj. No słyszysz?

"Good Times, Bad Times, you know I had my share;
When my woman left home for a brown eyed man,
Well, I still don't seem to care."

- Naprawdę nie ma się co złościć. No posłuchaj. Słyszysz refren "Good Times Bad Times"? I lepiej? - basista maił świetną zabawę "pocieszając" gitarzystę. Tak naprawdę wcale nie potrzebował mapy, bo wcześniej sam zapoznał się z drogą i znał ją na pamięć. Po prostu nabijał się z kolegów, którzy próbowali się uporać z odczytaniem właściwej trasy do Long Beach. Bonzo siedział znudzony wpatrując się w krajobraz za oknem. Jimmy spróbował odpocząć od mapy.


- Ej... Przejechaliśmy zaledwie pół godziny, a on już śpi?! - zdziwił się perkusista.
- Kto? - zapytał ciekawski Jimmy.
- Robert. - wszyscy muzycy spojrzeli na drzemiącego Plant'a. Jones wybuchnął śmiechem i skręcił w kolejną uliczkę. Pogoda była wyśmienita jak na wyjazd na plażę. W końcu po długiej drodze dojechali do Long Beach.
- Ja pierdolę! - krzyknął Plant, który właśnie się obudził. Wyczucie to on miał. - Jimmy! Ale ty jesteś

głupi! Głupi przez dwa ‘u’! Przecież trzymasz mapę do góry nogami! Nie no, co za debil! - Robert uderzył się z otwartej dłoni w czoło załamany tępością kolegi. Jimmy oblał się rumieńcem, a John Paul zaczął się śmiać. Już nic nie mogło mu popsuć humoru. Po około dziesięciu minutach znalazł odpowiednie miejsce do zaparkowania. Zatrzymał samochód i zgasił silnik.
- No to jesteśmy! - objaśnił wesoło otwierając drzwi. Nachylił się nad lusterkiem i przeczesał palcami włosy. Poprawił okulary przeciwsłoneczne i wysiadł. Pozostali wywlekli się z samochodu. Plant rozglądnął się dookoła. Bonzo już otworzył bagażnik i wyciągał z niego cały potrzebny na plażę asortyment. Wokalista popatrzył się zdziwiony na Page'a, który wyciągnął z samochodu pokrowiec z gitarą elektryczną.
 - Jimmy, co to jest?
- To jest moja ulubiona gitara, Gibson Les Paul Standard z 1959 - uzyskał odpowiedź. Plant już nic więcej nie powiedział.
 Każdy z nich niósł kilka rzeczy. Doszli do wybrzeża.
- To gdzie się rozkładamy? - zapytał Page.
- Tam! - krzyknął Plant i pobiegł w bliżej nieokreślonym kierunku. Zeppelini posłusznie ruszyli za nim. Rozłożyli cały swój sprzęt na piasku zajmując jakieś dziesięć metrów kwadratowych co najmniej. Rozłożyli przestronny parasol i leżaki. Jimmy nie czekając ani chwili dłużej zrzucił z siebie ubrania i w spodenkach wskoczył do wody. Robert wyjął z torby krem i zaczął sobie smarować łydkę. Bonham siedział i palił fajki od czasu do czasu wołając coś do pluskającego się w wodzie Page. John Paul Jones leżał na ręczniku i grzebał patyczkiem po lodzie w piasku. Po około 20 minutach, kiedy Plant skończył się smarować naszła go wena. Wyciągnął z torby gazetę i długopis i zaczął pisać.

 "Spent my days with a woman unkind, Smoked my stuff and drank all my wine.
Made up my mind to make a new start, Going To California with an aching in my heart
."


Zatrzymał się i myślał nad dalszymi rymami.

"Someone told me there's a girl out there with love in her eyes and flowers in her hair" 

Za moment przyszedł do niego cały mokry Jimmy. Page usiadł obok Plant'a i spojrzał na tekst.
- A może by teraz tak, pokaż mi... - gitarzysta dopisał kolejne wersy.

"The sea was red and the sky was grey, wondered how tomorrow could ever follow today.
The mountains and the canyons started to tremble and shake
as the children of the sun began to awake."


Po długich namysłach udało im się wymyślić coś na kształt krótkiej piosenki. Brunet sięgnął po gitarę. Wyjął instrument z pokrowca i zaczął coś cicho brzdąkać. Wokalista spojrzał na niego z miną pt. "WTF?".
- Jak ty chcesz grać na GITARZE ELEKTRYCZNEJ bez głośnika? - zapytał. Brunet nie odpowiedział.
- Jimmy Page'u, gitarzysto prowadzący hard rockowego, hard blusowego i heavy metalowego zespołu Led Zeppelin wywodzącego się z Wielkiej Brytanii, możesz mi wytłumaczyć, co ty robisz? - zapytał ponownie, w trochę inny sposób.
- Robercie Plant'cie, wokalisto hard rockowego, hard blusowego i heavy metalowego zespołu Led Zeppelin wywodzącego się z Wielkiej Brytanii, gram na mojej ulubionej gitarze elektrycznej, Gibsonie Les Paul Standa...
- Jimmy! - krzyknął zirytowany blondyn.
- No układam melodię do nowej piosenki, a nie słychać? A tytuł będzie brzmiał "Going to California"! O tak! - rozmarzył się chłopak. Blondyn zrobił zdziwioną minę.
 A gdzie jest John Paul Jones? - spytał wokalista - Przecież on się tu zgubi! On jest tak nierozgarnięty i ma tak zjebane pomysły, że ja się poważnie obawiam czy my go w ogóle znajdziemy żywego, zakładając, że w ogóle znajdziemy! - chłopak powoli panikował. Chyba bardziej się martwił o to, że zespół może się rozpaść, jeżeli basista nie wróci, niż o samego basistę.
- Ale Robert, spokojnie. - powiedział spokojnie Jimmy - John Paul Jones jest doro... Znaczy się jest pełnoletni, może robić i chodzić, gdzie chce. Co nie? - Plant zignorował pocieszenie. Za moment przybiegł John.
- Heeej! Chłopaaakii! Patrzcie co mam! - mężczyzna pokazał zapisany skrawek papieru. - No dalej! Czytajcie! - powiedział i z uśmiechem podał wokaliście kawałek papieru. Plant wziął go do ręki i przeczytał po cichu:

"I think I might be sinking.
Throw me a line if I reach it in time
I'll meet you up there where the path
Runs straight and high."

- No, no... Ok. Może się przyda. - tymczasem Bonzo zbliżył się do kolegów.
- A może to połączycie. - powiedział spoglądając na urywki tekstów. Zeppelini popatrzyli po sobie zdziwieni.
- Czemu nie? - spytał Page. Kiedy jako tako połączyli wersy Bonham dodał na końcu coś od siebie. Plant zadowolony pokazał wszstkim tekst, jaki udało im się wspólnymi siłami stworzyć:


Spent my days with a woman unkind, Smoked my stuff and drank all my wine.
Made up my mind to make a new start, Going To California with an aching in my heart.
Someone told me there's a girl out there with love in her eyes and flowers in her hair.
Took my chances on a big jet plane, never let them tell you that they're all the same.
The sea was red and the sky was grey, wondered how tomorrow could ever follow today.
The mountains and the canyons started to tremble and shake
as the children of the sun began to awake.

Seems that the wrath of the Gods
Got a punch on the nose and it started to flow;
I think I might be sinking.
Throw me a line if I reach it in time
I'll meet you up there where the path
Runs straight and high.

To find a queen without a king,
They say she plays guitar and cries and sings... la la la
Ride a white mare in the footsteps of dawn
Tryin' to find a woman who's never, never, never been born.
Standing on a hill in my mountain of dreams,
Telling myself it's not as hard, hard, hard as it seems."

- I co? Zrobimy z tego hit? - zapytał żartobliwie.
- TAK! - odpowiedzieli chórem.
- Aaaaaaa! Led Zeppelin! - zapiszczały grupka dziewczyn z oddali. Ledzi spojrzeli w ich stronę. Jimmy posłał im całusa. Zapiszczały ponownie.
- Zrobimy im pewną przyjemność? - zapytał Bonzo.
- O czym mówisz? - mruknął w odpowiedzi Plant.
- Zagramy coś dla nich?
- No możemy... - odparł Page. Chłopcy odeszli od swojego 'legowiska' i powędrowali w kierunku najbliższego baru, z którego mogliby pożyczyć sprzęt. Kiedy już go uzyskali oznajmili, że zgrają koncert. Taki krótki, ale jednak. Szybko zeszli się fani. Zaczęli od "Bron-Y-Aur-Stomp". Potem przyszła kolej na "Heartbreaker" (Przy tej piosence, a dokładnie przy solówce mój tata się śmiał, że wtedy to Jimmy Page dopiero uczył się grać na gitarze. W takim razie ja nie wiem, kiedy już umiał! xD - Kto zna tą piosenkę to wie, o co chodzi. <przyp. aut.>), "Communication Breakdown", "What Is And What Should Never Be", "Gallows Pole", "That's The Way", a na zakończenie "Thank You". Zadowoleni zeszli ze sceny.
- A co z Peter'em? - zapytał John Jones - nic mu nie powiedzieliśmy gdzie jesteśmy,a jeżeli nam załatwił kolejną trasę, a my spieprzyliśmy to co?
- No... - Jimmy udał, że się zastanawia. Tak naprawdę myślami był daleko stąd...
- Napiszmy do niego list! - wypalił Bonzo.
- To nie jest nawet taki głupi pomysł. - powiedział Plant. Wyciągnęli kartkę, każdy znalazł długopis i mogli zacząć pisać.
________________________________________

ANKIETA! - Gdzieś tam po lewej na górze. Głosujcie, jak wy wymawiacie. :)

I zastanawiłam się nad zamianą nazwy na bloggerze. Co o tym myślicie?