Break On Through (To The Other Side)
- Dobra, co z tą trawą?
- Ja nie wiem, Izzy jest tu dilerem - powiedział Duff, wzruszając ramionami.
- Pytam poważnie.
- Uważasz, że bycie dilerem to niepoważne zajęcie czy, że Izzy jest niepoważny?
- Uważam, że twoja odpowiedź Duffciu była niepoważna w tak poważnej sytuacji. Mógłbyś postarać się zachować powagę.
- Jakiej poważnej?
- Za poważna ta konwersacja - powiedział Steven i machnął ręką. Izzy patrzył na niego przenikliwym wzrokiem. Zaczynało to być niekomfortowe.
- Ja jej nie skoszę - oświadczył uroczyście Slash.
- Wynajmiemy firmę?
- A stać nas?
- Nie wiem.
- Dzisiaj mamy koncert - zauważył Duff. - Będzie trochę kasy.
- Trzeba powiedzieć Axlowi.
- No.
- AAAXXXLLL! - zawołał Slash. - MAMY CI COŚ DO POWIEDZENIA!! Dwaj Steven, powiedz mu.
- Czemu ja?
- Bo to ty to wymyśliłeś!
- CZEGO?! - Adler wziął wdech.
- Wynjamiemyfirmędoskoszeniatrawy...
- CO?! MOŻECIE GŁOŚNIEJ?!
- WYNAJMIEMYFIRMĘdoskoszeniatrawy...
- POWTÓRZ KOŃCÓWKĘ!!
- TRAWY!!!
- CO TRAWY?
- FIRMĘ DO TRAWY!
- CO?
- SKOSZENIA!
- CO?
- FIRMĘ DO SKOSZENIA TRAWY!
- CO FIRMĘ DO SKOSZENIA TRAWY? ZAKŁADASZ? HA! POWODZENIA!
- WY-NAJ-MIE-MY - powiedział Steven.
- Ja naprawdę nie rozumiem, czemu kurwa wydzieracie się na cały dom, będąc w odległości dwóch metrów - powiedział zirytowany Izzy. Axl wzruszył ramionami i wrócił do zajadania się popcornem, oglądając jakiś film.
- To Slash zaczął - Steven wzruszył ramionami i usiadł na najniższym stopniu schodów.
- A gdzie się takie firmy wynajmuje? - spytał Slash.
- Nie wiem.
- Hej! Mieszkamy w Los Angeles! Jednym z największych miast Stanów Zjednoczonych! Na pewno ktoś akurat dzisiaj zamówił sobie taką firmę! Poprostu trzeba iść, znaleźć ich pracujących i spytać czy do nas nie przyjdą - powiedział Izzy.
- To kto idzie ich szukać? - spytał cicho Steven.
- Slash i Steven! - zarządził Axl.
- Czemu ja?! - obruszył się Hudson.
- Bo ty. Na co czekacie? Mamy dzisiaj koncert! Lepiej, żeby szybko skosili, zapłacimy im i po sprawie! Już! Idźcie ich szukać!
***
Alice siedział pod kołdrą na sowim łóżku w hotelu i zajadał się czekoladą. Telewizor był włączony, radio też. Na kołdrze, na nim wiły się trzy wypuszczone na wolność węże. Jamesa nie było na łóżku, ponieważ zajadał się zdechłym szczurem. Alice cały umazany czekoladą snuł wizje o tym, gdzie może wędrować zużyta krew Keitha Richardsa (bo jak niby miałby żyć bez wymieniania jej co roku na świeżą?). Nagle usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Zrobił wielkie oczy i nadstawił uszu. A potem cichutko wypełzł spod kołdry i na czworaka okrążył łóżko. Wyciągnął z szuflady nóż i zaatakował swojego menadżera.
- A, tu jesteś, Alice - powiedział. Wokalista oblizał palce z czekolady i stał tak w samych slipkach, trzymając w ręce nóż i oblizując palce z czekolady, którą był cały umazany, patrząc na swojego menadżera. - Słuchaj, dzwoniłem do Geff... Skąd masz czekoladę?
- Poprosiłem Joe'a Gannona żeby mi kupił - wzruszył ramionami i przejechał czekoladowymi palcami nieoblizanej ręki po klatce piersiowej, zostawiając cztery czekoladowe smugi.
- A więc do tego wykorzystujesz ochroniarzy? Do robienia zakupów? I siedzisz tu od rana oglądając Simsponów i zajadając się czekoladą? Masz 39 lat!
- Wcale nie! I'm eighteen and I LIIIIIIIKE it!!!
- Nie ważne. Dzwoniłem do Geffen Records...
- Po co? - przerwał mu Alice. - Znowu zmieniamy wytwórnię? ZNOWU?
- Niee... Chodzi o Guns N' Roses.
- Aaaa!
- Dowiedziałem się, że Geffen cały czas jest pełna obaw, czy oni dożyją kolejnego dnia. I że poważnie zastanawiali się nad podpisywaniem z nimi jakiejkolwiek umowy. Podobno wszyscy się zastanawiają, kiedy oni sami siebie wykończą. No wiesz, chodzi o używki. I jakoś tam udało mi się upchnąć ich w twojej trasie.
- No to fajnie. A ten utwór, który chcą ze mną nagrać?
- To sam się z nimi dogadasz o co chodzi.
- Okej. Liiines form oon my face and hands. Liiines form from the uups and doowns. I'm in the middleee, without any plaaans. I'm a booy and I'm a man! I'm EIGH-TEEN and I don'tknowwhat I want...
***
- Jak może wyglądać taka firma? - spytał Slash Adlera, idąc w dół chodnika.
- Nie wiem. Pewnie będą mieć kosiarkę czy coś. W każdym razie powinni kosić trawę. Jak zobaczysz kogoś, kto kosi trawę to lecimy do niego!
- Tam! - zawołał Hudson wskazując palcem chłopaka koszącego trawnik. Przyjaciele natychmiast do niego podbiegli.
- Przepraszam? - spytał Steven. Chłopak nic nie usłyszał. - PRZEPRASZAM?! PRZEEEPRAAASZAAAM!!!!
- Słucham? - spytał mężczyzna wyłączając kosiarkę.
- Jest pan firmą do koszenia trawy? - zapytał Slash. Chłopaka popatrzył na niego jak na idiotę i wzruszył ramionami. Wrócił do koszenia. - Powiedziałem coś nie tak? - zwrócił się zdezorientowany Slash do zdołowanego Stevena. Pierwsza nieudana próba. Chłopcy mijali różne posesje z wypielęgnowaną trawą, ale firmy ne znaleźli. Niezadowoleni i z poczuciem porażki szli chodnikiem.
- Nie, Steven, to jest bez sensu!! Pieprzyć to! Idę do Roxy - Slash poddał się i skierował na Sunset Strip.
- Ale Slash! Co z firmą? - jęknął zmęczony Adler.
- Co z firmą? - Hudson wzruszył ramionami. - Idę do Roxy. Idziesz ze mną czy nie?
- Idę! No pewnie! - chłopcy weszli do baru. Zajęli stolik.
- Hej! - ożywił się Slash. - Pamiętasz, kto pracuje w Roxy? Dawno tu nie byłem! - zaczął rozglądać się dookoła, wypatrując dziewczyny.
- Kto pracuje? - spytał perkusista, marszcząc brwi. - Aa... Ta... Ewa? Ta co ci się podoba? - Saul wzruszył ramionami. A potem nagle natychmiast się rozpromienił i zadziornie uśmiechnął. Steven obrócił się, patrząc na to co Slash. W milczeniu patrzył jak dziewczyna podchodzi do ich stolika i odgarnia włosy, a Slash ślini się jak bernardyn. Co?! Znowu jakieś psy?! Dosyć! Slash przez mgłę słuchał słów brunetki, które wcale do niego nie docierały. Już wyobrażał sobie jakiś dziwne rzeczy...
- Halo... Slash... - Steven szturchał go w ramię.
- Co chcesz? - spytał zirytowany, że Adler tak brutalnie wrócił go do rzeczywistości.
- Pani się pyta, co zamawiasz.
- Aaa... Adres mie-eszkania? - spytał z nadzieją i zająknięciem. Dziewczyna popatrzyła na niego i jej znudzona mina przemieniła się w mimowolny uśmiech. Ten facet był odważny. Rozbawiło ją, że prosto z mostu powiedział, czego by chciał, zamiast czarowania i dawania subtelnych znaków, że miło by było się dowiedzieć, gdzie mieszka. Na wpół świadoma tego co robi napisała na kartce, na której powinna wypisać paragon, swój adres obecnego zamieszkania.
Hotel California, pokój nr 27
Nie napisała, dokładnego adresu, bo przecież nie może być za łatwo! Slash wziął karteczkę, zgiął na pół i schował do kieszeni. Adler siedział cicho i patrzył zszokowany na całą scenę. Ot tak, podała mu swój adres?!!
- Jack Daniels dwa razy - powiedział Hudson z uśmiechem. Kelnerka pokiwała głową i odeszła. - Jutro do niej idę - zakomunikował Slash Adlerowi. Steven nawet tego nie skomentował. Brunetka przyniosła ich Jacka Danielsa.
- A tak w ogóle... - zaczął niepewnie Saul - to szukamy firmy do koszenia trawy. Jest nam pilnie potrzebna.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Taak, znam jakąś tam.
- Tak? - podchwycił Slash.
- Tak, czekaj, sprawdzę numer i wam zaraz podam. Mam chyba wizytówkę w portfelu. Wzięłam ją z recepcji w hotelu, jak byli tam kosić.
Po chwili Slash i Steven wypadli uradowani z Roxy. Pędem puścili się przed siebie.
- Slash!! - koś zawołał Mulata. Chłopcy zatrzymali się i obrócili. W ich stronę zmierzał Joe Perry.
- Hej, co słychać? Pobawimy się trochę na gitarach? - zaproponował Hudsonowi.
- Wiesz... Chętnie, ale mamy teraz do załatwienia ważną sprawę, a wieczorem gramy koncert...
- Koncert? - szczerze zainteresował się Joe.
- Tak w... Gdzie my to gramy, Steven?
- Chyba w Rainbow...
- No, jak nie tam to... Podaj mi numer, co? - spytał Saul. Nadal było mu trochę niezręcznie rozmawiać ze swoim idolem, jak ze starym znajomym z Sunset. Joe wyjął z kieszeni wejściówkę za kulisy z ostatniego koncertu i markerem, przeznaczonym na rozdawanie autografów napisał swój numer telefonu.
- Zadzwonię pół godziny prze koncertem, gdzie gramy.
Joe pokiwał głową ze zrozumieniem i poszedł szukać ładnych dziewczyn do zabawy. Jak on lubił, kiedy laski na niego leciały!!
- Nie, Steven, to jest bez sensu!! Pieprzyć to! Idę do Roxy - Slash poddał się i skierował na Sunset Strip.
- Ale Slash! Co z firmą? - jęknął zmęczony Adler.
- Co z firmą? - Hudson wzruszył ramionami. - Idę do Roxy. Idziesz ze mną czy nie?
- Idę! No pewnie! - chłopcy weszli do baru. Zajęli stolik.
- Hej! - ożywił się Slash. - Pamiętasz, kto pracuje w Roxy? Dawno tu nie byłem! - zaczął rozglądać się dookoła, wypatrując dziewczyny.
- Kto pracuje? - spytał perkusista, marszcząc brwi. - Aa... Ta... Ewa? Ta co ci się podoba? - Saul wzruszył ramionami. A potem nagle natychmiast się rozpromienił i zadziornie uśmiechnął. Steven obrócił się, patrząc na to co Slash. W milczeniu patrzył jak dziewczyna podchodzi do ich stolika i odgarnia włosy, a Slash ślini się jak bernardyn. Co?! Znowu jakieś psy?! Dosyć! Slash przez mgłę słuchał słów brunetki, które wcale do niego nie docierały. Już wyobrażał sobie jakiś dziwne rzeczy...
- Halo... Slash... - Steven szturchał go w ramię.
- Co chcesz? - spytał zirytowany, że Adler tak brutalnie wrócił go do rzeczywistości.
- Pani się pyta, co zamawiasz.
- Aaa... Adres mie-eszkania? - spytał z nadzieją i zająknięciem. Dziewczyna popatrzyła na niego i jej znudzona mina przemieniła się w mimowolny uśmiech. Ten facet był odważny. Rozbawiło ją, że prosto z mostu powiedział, czego by chciał, zamiast czarowania i dawania subtelnych znaków, że miło by było się dowiedzieć, gdzie mieszka. Na wpół świadoma tego co robi napisała na kartce, na której powinna wypisać paragon, swój adres obecnego zamieszkania.
Hotel California, pokój nr 27
Nie napisała, dokładnego adresu, bo przecież nie może być za łatwo! Slash wziął karteczkę, zgiął na pół i schował do kieszeni. Adler siedział cicho i patrzył zszokowany na całą scenę. Ot tak, podała mu swój adres?!!
- Jack Daniels dwa razy - powiedział Hudson z uśmiechem. Kelnerka pokiwała głową i odeszła. - Jutro do niej idę - zakomunikował Slash Adlerowi. Steven nawet tego nie skomentował. Brunetka przyniosła ich Jacka Danielsa.
- A tak w ogóle... - zaczął niepewnie Saul - to szukamy firmy do koszenia trawy. Jest nam pilnie potrzebna.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Taak, znam jakąś tam.
- Tak? - podchwycił Slash.
- Tak, czekaj, sprawdzę numer i wam zaraz podam. Mam chyba wizytówkę w portfelu. Wzięłam ją z recepcji w hotelu, jak byli tam kosić.
Po chwili Slash i Steven wypadli uradowani z Roxy. Pędem puścili się przed siebie.
- Slash!! - koś zawołał Mulata. Chłopcy zatrzymali się i obrócili. W ich stronę zmierzał Joe Perry.
- Hej, co słychać? Pobawimy się trochę na gitarach? - zaproponował Hudsonowi.
- Wiesz... Chętnie, ale mamy teraz do załatwienia ważną sprawę, a wieczorem gramy koncert...
- Koncert? - szczerze zainteresował się Joe.
- Tak w... Gdzie my to gramy, Steven?
- Chyba w Rainbow...
- No, jak nie tam to... Podaj mi numer, co? - spytał Saul. Nadal było mu trochę niezręcznie rozmawiać ze swoim idolem, jak ze starym znajomym z Sunset. Joe wyjął z kieszeni wejściówkę za kulisy z ostatniego koncertu i markerem, przeznaczonym na rozdawanie autografów napisał swój numer telefonu.
- Zadzwonię pół godziny prze koncertem, gdzie gramy.
Joe pokiwał głową ze zrozumieniem i poszedł szukać ładnych dziewczyn do zabawy. Jak on lubił, kiedy laski na niego leciały!!
***
- Doskonale, doskonale. Dzwoń Izzy! - powiedział Axl, podając mu słuchawkę.
- Czemu ja? Ja już ostatnio dzwoniłem.
- No. Dlatego teraz też dzwonisz.
- Nie!
- Dzwoń!
Izzy spochmurniał. Wziął słuchawkę i przyłożył do ucha. Po drugim sygnale ktoś odebrał.
- Halo?
- Dzień dobry - mruknął Stradlin. - Potrzebujemy pilnie koszenia trawy.
- Aha. Rozumiem. Chodzi tylko o skoszenie czy coś jeszcze? Przycinanie drzewek czy coś?
- Yyy... Nie, nie. Tylko koszenie.
- Jaka powierzchnia?
- Yyy... No... Przed domem tylko.
- Dobrze. Gdzie mamy przyjechać? - Izzy podał adres i umówił się na kolejny dzień.
- No. Przyjadą.
Odłożył słuchawkę.
- To na koncert! - zawołał Steven i zastukał pałeczkami o pokrowiec z gitarą Duffa.
- Czekaj! - zreflektował się Slash. - Axl, gdzie my gramy?
- W Rainbow.
Hudson kiwnął głową i zadzwonił do Perry'ego.
- Halo?
- Tu Slash. W Rainbow.
- Rozumiem, że mam przekazać panu Perry'emu? - spytał męski głos.
Slash speszył się trochę i odpowiedział:
- Tak.. Tak, proszę mu przekazać...
***
Gunsi przygotowywali się do koncertu. Stali już na scenie i patrzyli na zbierającą się widownię.
- No proszę... - syknął Duff koło ucha Slasha.
Saul przestał kręcić kołkiem, próbując nastroić oporną strunę i spojrzał tam, gdzie McKagan.
- Debile z Poison... - szepnął złowrogo Steven, prostując się za perkusją. Gunsi patrzyli jak ich wrogowie siadają przy stoliku i patrzą w ich stronę, uśmiechając się z kpiną.
- No to będzie ciekawie - powiedział Izzy z szatańskim błyskiem w oczach.
______________________________________________
No. Ostatnio sobie przypomniałam o konflikcie między Poison, a Gunsami. Może być ciekawie, nie? :P Ostatni dzień wakacji Dodałam Wam rozdział. Trzymajcie się w nowym roku szkolnym! Jeszcze 10 miesięcy do kolejnych wakacji... -.- Tak strasznie nie chce mi się wracać... Wam pewnie też.